oikawa x iwaizumi
— Powinniśmy zerwać.
Nie dało się jednoznacznie stwierdzić, kto z nich wypowiedział te słowa pierwszy. Najlepiej uznać, iż obaj zrobili to równocześnie.
I poczuli się jakby powietrze zgęstniało. Ścięło niczym żelatyna. Nie mogło dostać się do płuc, a oni nie mogli oddychać ani się ruszać. Powiedzieli to w jednym momencie. Dość zgodna decyzja. Żaden nie mógł żadnemu nic zarzucić. Płakać chyba też nie wypadało.
Było zwyczajnie cicho.
Ale nie była to pospolita cisza. To była cisza spotykana nieczęsto. Ta która tworzy się pomiędzy nocą a dniem, gdzieś o czwartej nad ranem. Moment, kiedy nawet ptaki nie wydają jeszcze odgłosu. Auta nie jeżdżą, wszyscy śpią, nawet pijani ludzie gdzieś zniknęli i nie krzyczą, nie tłuką szklanych butelek.
Głucha cisza, w której tonie nawet dźwięk połamanym serc.
Co powiedzieć? Czy w ogóle coś powiedzieć? Wydusić coś co jeszcze bardziej, by ich przybiło? Po co? Przecież ta cisza była już wystarczająco dołująca i wymowna.
Tōru przyjechał parę dni temu do swojego chłopaka. Oboje studiowali w oddalonych od siebie miejscach i na co dzień nie mogli liczyć na swoje towarzystwo. Dziś Oikawa miał opuścić mieszkanie Hajime, ale chyba żaden z nich do końca nie zakładał, że skończy się to w ten sposób. Że opuści je na zawsze.
Stał w drzwiach, a za jakąś godzinę odjeżdżał jego pociąg. Płaszcz ledwo ubrany, buty niezawiązane, a myśli roztrzepane.
Dosłownie nic nie było przygotowane na te słowa.
Ich miłość rozciągała się i rozciągała. W końcu musiała utrzymać w dłoniach i jednego, i drugiego. A oni zupełnie na przekór wszystkiemu, wciąż wyślizgiwali się z jej rąk i niespieszno im było do powrotu. Miłości pomagały różne rzeczy. Czasem byli łapani przez gwiazdy, niekiedy przez kwiaty. Zwierzęta, drzewa, budynki, ludzie. Wszyscy oddawali ich w dłonie miłości.
Spocone.
Udręczone.
Pokaleczone.
I tak jak wszyscy pomagali, tak również wszyscy byli tym wszystkim okropnie zmęczeni.
Na początku rozdzielenie kilometrami bolało. Codzienne rozmowy na kamerkach, telefony, wiadomości. Obojgu zależało na tym, by zobaczyć, usłyszeć lub po prostu mieć kontakt z drugim.
Ale z każdym dniem stawało się to rzadsze. Zupełnie jakby ktoś wdarł się do ich głów i zaczął powoli szeptać.
Po co?
I gdy mijała już setna godzina ciągłego szeptania, sami zaczynali zadawać sobie to pytanie. Dlatego głos zmieniał taktykę i obierał swój kolejny ruch. Atak.
Nie warto.
Studia rozpoczynały kolejny rozdział. Pomimo wielu nowości, które zawitały do nich ze świeżym, perlistym uśmiechem, oni wpadli w monotonny tryb życia, w którym z każdym dniem zaczynało brakować miejsca dla drugiego.
I tak jak zależało na początku, tak teraz było cicho. Zupełna pustka, bo w końcu nie warto. Taką decyzję podjęli przed momentem, to przecież było dla nich tak oczywiste, że opuściło ich usta, tego chcieli.
A jednak coś się pokruszyło, coś pękło, coś się przestawiło.
Coś poszło nie tak.
Pytanie czy w tym momencie, czy może wcześniej.
![](https://img.wattpad.com/cover/185420874-288-k103233.jpg)
CZYTASZ
syf, ubóstwo i malaria; haikyuu!! ᵒⁿᵉ ˢʰᵒᵗˢ
Fiksi Penggemar| syf, kiła i mogiła | dziecko będzie bawić się w pseudointelektualne pisanie ©wiku