hinata x kageyama
dziś oferuję wam iwaizumiego w długich włosach oraz koncept kageyamy i akaashiego jako braci
Wiatr porywał liście z drzew i swoim nienachalnym szumem niósł je w najdalsze zakątki nieba, a były nimi wszystkie miejsca, w których przebywał Hinata Shōyō. Młody mężczyzna, który dopiero wkraczał w dorosłość, choć zarazem i malutki chłopiec. Bardzo daleki, jeśli tak można to ująć. Zawsze taki był. Niby jest przed twoimi oczyma, widzisz jego najzwyklejsze rysy twarzy, niczym niewyróżniające się tęczówki, przeciętną sylwetkę oraz wściekle rude włosy, a jednak z tyłu głowy jakiś głos podpowiada ci, że jego wcale tutaj nie ma.
Był rzeźbą z gatunku tych, które podziwiać można jedynie z pewnej odległości; taką której brakowało pewnych części. I nie chodziło tu raczej o kończyny, popiersiem też nie był.
To dało się dostrzec, gdy siedział przy urwisku. Coś zagubił, choć trafniej powiedzieć, że czegoś szukał. Niekoniecznie czegoś, co kiedykolwiek miał.
I tak żył niesiony wiatrem, spokojny i opatulony zapachem zielonej herbaty. W tym miejscu, gdzie o pokój trudno było się starać, gdzie słowa nic nie znaczyły, bowiem wiarołomne czyny je uciszały, on rozsiewał aurę najbardziej spokojnej istoty, jaką kiedykolwiek słońce ujrzało. Czym był pokój między dwoma klanami? Między światami o zupełnie różnym pojmowaniu znaczeń tych samych słów? Niczym. Dyrdymały i bzdety wyssane z brudnego palca.
Dlaczego żyje w świecie, gdzie jeden człowiek nie potrafi akceptować obecności drugiego? Może i tego o innych poglądach, spojrzeniu na świat, ale wciąż człowieka. Tutaj nikogo nigdy nie obchodziło, że prawd jest wiele, a kłamstw jeszcze więcej. Tu każdy był święcie przekonany, że tajemnica tego podejrzanego słowa należy do niego samego i nikogo więcej. Mimo tego nikt nie potrafił zdefiniować, czym ta cała prawda była.
Hinata wirował niby rozigrane, wzburzone morze, a jednocześnie rozsiewał aurę spokojnej przystani. Niespokojne wody mogą przyprawić o ciarki, czy więc ktoś się go bał?
Nie. On był tymi falami, które pomimo ostrego wyglądu potrafiły muskać jedwabistym dotykiem. Ich ostre brzegi, które wyglądały jak klingi wykute z boskiego ognia, potrafiły rzeźbić w skałach z delikatnością równą ptakom wznoszącym się do lotu. Był tą wysoką trawą, która owijała się wokół palców. Był tą chmurą i tamtym niebem.
Był spokojem, będąc niebezpieczeństwem.
Wszystko to było piękne. Fale, liście, trawa, chmury i niebo. Wiatr wprawiający wszystko w ruch, poruszający całym światem i wskazujący drogi. Hinata potrafił się giąć w jego rytm niczym bambus i w jednej chwili stać się jego przeszkodą, twardą skałą lub gęstym, bezdusznym lasem.
I tak siedział nad tym urwiskiem, a jedyne, co chciał wiedzieć, to jakich kolorów użyto do pomalowania świata. Z jakich barw wyrosło to miejsce, gdzie przyszło mu żyć? Tak mało, a jednak za dużo.
Takie nic, ale jednak dla niego coś.
Shōyō kochał świat, kochał ludzi. Kochał gburowatego przywódcę swojego klanu, kochał również przywódcę drugiego. W końcu nie dało się zaprzeczyć, że oboje byli ludźmi.
I tak wymieniać można, aż brzask nie nadejdzie. Samo to zjawisko również kochał. Ciekawiło go, czy ten moment wygląda w kolorach równie pięknie, co i bez nich. Choć z drugiej strony było to dość głupie pytanie. Świat z pewnością wygląda piękniej w różnorakich barwach. Na pewno nie doświadcza nawet minimalnego piękna, jakie brzask niesie za sobą. I czasem było mu naprawdę smutno, że światło nie odkrywa przed nim szaty barw, że nie może dostrzec prawdziwego uroku skrzącej się rosy.
![](https://img.wattpad.com/cover/185420874-288-k103233.jpg)
CZYTASZ
syf, ubóstwo i malaria; haikyuu!! ᵒⁿᵉ ˢʰᵒᵗˢ
Fanfiction| syf, kiła i mogiła | dziecko będzie bawić się w pseudointelektualne pisanie ©wiku