5

150 19 8
                                    


Co jest najlepszym rozwiązaniem dla tysiąca przerażonych osób, którzy są o krok od wywołania masowego ataku paniki z winy ciążącego na nich stresu przez coraz częstsze awarie ich jedynego domu? Świętowanie. Dokładnie w zeszłym roku, tego dnia, za moim oknem, sypałby śnieg, a w centrum miasta ludzie kręciliby się jak mrówki w kopcu w poszukiwaniu świątecznych prezentów. Zbliżała się gwiazdka, Chanuka, czy jakaś inna wersja tego święta w tej naszej kulturowo pomieszanej społeczności, z którego okazji ogłoszono przyjęcie, nazwane Zimową Uroczystością, by nikt przypadkiem nie czuł się urażony. W jadalni na każdym stole miały być potrawy, których celem było zastąpienie nam kolacji, ale ten jeden raz jedzenie nie było ograniczone i na pewno nie będzie to papka, do której zmuszano nas każdego dnia. Prawdziwe świętowanie miało zacząć się dopiero w największej z sali sportowych na trzecim piętrze, Obiecano nam głośną muzykę, dobrą atmosferę i nawet miał się znaleźć alkohol dla dorosłych. Tak teraz mialo wyglądać prawdziwe świętowanie.

Moim planem na ten dzień było zostanie w domu, dopóki apel, uprzedzający ucztę, się nie skończy, a potem zakradnięcie się do jadalni, gdy już większość osób przeniesie się na właściwą imprezę. Moje plany zmieniło zadanie, które otrzymałam od Jonathana i Charliego. Była jedna osoba w bunkrze, która była na tyle wysoko ustawiona, by wiedzieć więcej, niż powinna i na tyle lubująca w plotkach, by zdradzić je z łatwością. Aimée Dashiell, dziewczyna, od której Jon dowiedział się o spotkaniu, mogłaby naszym źródłem informacji, byśmy mogli dowiedzieć się, co takiego szwankowało w bunkrze. Moje zadanie było znacznie trudniejsze niż tylko podsłuchanie jednej rozmowy, jaką córka pani prezydent będzie prowadziła z koleżankami. Miałam się z nią zaprzyjaźnić, żeby nawet po przyjęciu mieć możliwość zdobycia informacji. Mimo tego, jak nierealna w moich oczach była ta misja, obiecałam chłopakom, że przynajmniej spróbuję, bo smutne oczka Louisa na jego niewinnej twarzy zabijały moją asertywność.

Ubrana byłam bardziej na galowo niż na imprezę, choć ludzie wokół mnie byli przebrani niczym choinki, świecąc się jak lampki wśród gałązek. W czasie apelu, gdzie kilkoro ważniejszych osób, na scenie składało mieszkańcom życzenia, dzieci odgrywały jakieś scenki, które szły im wybitnie beznadziejnie z winy tak krótkiego czasu, jaki miały na przygotowanie tego wszystkiego, a nieco bardziej utalentowane osoby śpiewały piosenki w różnych językach, z czego i tak najlepiej zapamiętałam niemieckie Kolendy. Gdy myśli, że ten apel już nigdy się nie skończy, stawały się coraz bardziej prawdopodobne, nagle wszyscy zaczęli się zbierać, pędząc do jadalni schodami, a przy windzie tworzyła się ogromna kolejka. Nie miałam najmniejszej ochoty pchać się ani w jedną, ani w drugą stronę, dlatego usiadłam pod bramą, oglądając, jak wygłodniałe tłumy pędziły ku jedzeniu, które pierwszy raz, odkąd tu utknęliśmy, mogło być naprawdę dobre. Młodzież poszła w moje ślady, przepuszczając tłumy starszych, którym bardziej spieszyło się do wygodnych krzeseł


Nigdy nie umiałam sobie wyobrazić siebie na imprezie, wśród moich rozszalałych rówieśników odurzonych alkoholem czy narkotykami. W bunkrze nie było możliwości, by zorganizować dyskotekę, która dorównywałby swoją nielegalnością, buntownictwem i lekkomyślnością tym na powierzchni. Ci stęsknieni za urokami prawdziwej imprezy nie mieli szansy się wyszaleć wśród tłumów dorosłych i dzieci, którzy również mogli brać udział w wydarzeniu. Dzieci szybko poszły spać. Zazdrościłam im, że mieli pretekst, by tak szybko uciec do swoich miękkich łóżek, a ja wciąż musiałam robić dobrą minę do złej gry. Mój cel, czyli córka prezydent, kilka razy mignęła mi wśród tłumów, a jej ozdobiona brokatem, czarna skóra odbijała kolorowe światła dyskoteki. Za każdym razem powtarzałam sobie, że podejdę do niej za chwilę, porozmawiam, zrobię cokolwiek, ale nie zrobiłam ani kroku. Uznałam, że ten plan i tak by nie wypalił, dlatego moją jedyną szansą było, że ona sama pierwsza się do mnie odezwie, albo ktoś z jej gromadki, chociażby z litości.

Omega; Bunkier 211Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz