Przesłuchanie Nathaniela było już następnego dnia. Nie było mowy o spaniu tej nocy, nic nie pozwoliło mi na spokojny sen. Leżałam, patrząc się na czarny sufit, dopóki o szóstej rano nie przyszedł po mnie dzieciak, uczący się na strażnika. Miał mi przekazać, że mam pół godziny, by się przyszykować. Nie domyślałam się, do czego tak bardzo im się spieszyło, ale grzecznie wstałam i zrobiłam, co mi kazano. Drogę do gabinetu na drugim piętrze znalazłam bez problemu. Wejście było w jednym z pomieszczeń na sali w szpitalu. Trzeba było wejść do środka, gdzie najpierw miało się rządy łóżek, odgrodzonych od siebie zasłonami, by móc dotrzeć do ściany z kilkoma drzwiami, prowadzących do specjalistów. Każdy z nich miał doktorat, zdobyty jeszcze na powierzchni. Devorah również. Ja miałam okazję zdobyć swój pod ziemią, o ile po drodze nie zaskoczy mnie nic uniemożliwiające osiągnięcie celu.
Wewnątrz była jedynie doktor Abrahamson, przygotowująca się do pracy. Bez zbędnego owijania w bawełnę oznajmiła mi, że będziemy brały udział w przesłuchaniu Nathaniela White'a, a mnie pod żadnym pozorem nie wolno się odzywać. Ona sama nie była od zadawania pytań, ale jej głos przynajmniej miał znaczenie. Widziałam, jak chowała papiery, a gdy zauważyła, że próbuje przyjrzeć się ich treści, zakryła je sobą. Nie patrz, nie odzywaj się, nie interesuj się. Naprawdę chciałam wrócić do biblioteki. Miałam dość traktowania mnie jak ozdóbki, noszenia galowego stroju i wysokich butów. Ciężko ukryć, że wiele się nauczyłam, ale bardziej ciągnęło mnie do książek i spokoju, jaki miałam w poprzedniej pracy. Poszłyśmy do windy, o tej godzinie mało kto jej używał, nawet Charlie i Jonathan mogli prawdopodobnie wciąż spać, więc nie zbierali się na śniadanie. Miałam nadzieję, że nie natknę się tam na żadnego z nich. Musieliśmy zjechać aż na dziesiąte piętro, gdzie było jedno pomieszczenie, ukrywające w swoim wnętrzu cele więzienne.
Światła zapalono, dopiero gdy weszliśmy do pomieszczenia. Było szaro, nijak, nikt za bardzo nie przejął się pomieszczeniem, mającym służyć do przetrzymywania osób, które najprawdopodobniej szybko pożegnają się z życiem. Było osiem szklanych pomieszczeń, które odgradzały nas od więźniów, a każdy z nich mógł zmieścić zaledwie cztery osoby. Nie spodziewano się wielu zbrodni i mieli rację, za szybą uwięziona była tylko jedna. Zapalenie światła nie wystarczyło, by obudzić Natha, strażnik musiał zapukać w szybę, żeby zwrócić na siebie uwagę chłopaka. Nathaniel odwrócił się ciężko w naszą stronę i zszedł z łóżka, które było tylko kawałkiem metalu wbitym w ścianę. Nikt nie był łaskawy na tyle, by zdjąć mu kajdanki, nim wyrzucono go do celi. Wyglądał równie żałośnie co poprzedniego dnia, ale nie zachowywał się już jak wariat. Stał przed nami dumnie, a jego wzrok nie biegał nerwowo po całej sali. Zamknięty wyglądał na bardziej niebezpiecznego niż kilka godzin wcześniej, będąc na wolności.
— Czy wiesz, dlaczego tu jesteś? — zapytał go strażnik. Miał srebrną gwiazdę, musiał być jednym z czterech dowódców. Nie było z nami zmęczonego staruszka, który brał udział w moim przesłuchaniu.
— Ponieważ dziewczyna za tobą, idzie za fałszywymi śladami wodzona jak za banknotem na sznurku — powiedział, patrząc na mnie. — Ale pan coś o tym wie, prawda, panie Sawicky? — mówił, niewzruszony pozycją, w jakiej się znajdował. Spojrzałam na strażnika, miał kamienną twarz, więc ciężko było stwierdzić, czy imponował mu fakt, że Nath znał jego imię. Na mnie zrobiło to wrażenie.
— Nie mam pojęcia, o czym pan mówi. Moje pytanie brzmi, czy przyznaje się pan do brutalnego pozbawienia życia pięćdziesięciu mieszkańców bunkra? — zapytał strażnik twardo.
— Nie — odpowiedział krótko.
Strażnik przedstawił zarzuty. Całe przesłuchanie wydawało mi się bezcelowe. Nathaniel przeważnie nawet nie odpowiadał na pytania, jedynie milczał tak długo, aż nie pojawiło się kolejne. Upierał się przy tym, że jest niewinny, a ja ciągle walczyłam z tym jednym przeczuciem, że może mówił prawdę. To nie było możliwe, wszystkie poszlaki prowadziły do niego, zachowywał się jak ktoś z nieczystym sumieniem. Nie mówił nam wszystkiego. Nie mówił nam prawie nic. Jedynie mruczał pojedyncze tak lub nie. Najbardziej przerażało mnie to, że się nie wściekał. Złapaliśmy go, zostanie ukarany, nie trzeba być geniuszem, żeby wiedzieć, że czekała go już tylko śmierć, więc Nathaniel powinien się teraz denerwować, krzyczeć czy płakać. Był spokojny. Bałam się tego, bo mogło to oznaczać, że wciąż miał asa w rękawie.
CZYTASZ
Omega; Bunkier 211
Science FictionPowieść autorska. Praca została wyróżniona w konkursie literackim "Splątane nici" organizowanym przez @glnozyce w kategorii Science-Fiction. Kometa Omega zbliżała się do Ziemi z każdym dniem. Zagrożenie z kosmosu wydawało się nierealne, przecież gwi...