Odkąd tylko Arno pamiętał, towarzyszyły mu intensywne zapachy. Wystarczyło, aby zamknął oczy, a był w stanie określić przy pomocy węchu położenie konkretnych osób czy przedmiotów względem siebie; czuł również znaczne różnice między złudnie podobnymi woniami.
Można śmiało powiedzieć, że wpadł w pewnym momencie w obsesję na punkcie odnalezienia tej jedynej, idealnej kompozycji. Szukał rozmaitych połączeń zapachowych; poczynając od łączenia roślin o intensywnej woni, na dodawaniu do swoich bukietów sierści zwierzęcej kończąc. Mimo lat niestrudzonych poszukiwań niezmiennie był daleko od natrafienia na to, czego szukał.
Odczuwał z tego powodu głęboką frustrację, której nie dało się w żaden sposób pozbyć. Próbował swoje problemy utopić w winie, jednakże alkohol okazał się wzmagać jego czuły węch. Sprawiał, że Dorian niemalże czuł, jakby miał oszaleć od całej feerii różnego rodzaju bodźców, dlatego odstawił procenty, decydując się na coś zgoła innego. Padło na wycieczki po Paryżu, w którym to spędził więcej niż połowę swojego krótkiego, ledwo dwudziestosześcioletniego, istnienia. Paryż od zawsze tętnił życiem, a to właśnie ono składało się z przeróżnych zapachów.
Przemierzając ciasne, pełne ludzi uliczki, czuł nie tylko drewno, z którego wykonane były powozy, konie stojące przy nich, owoce porozkładane na straganach, mnóstwo perfum unoszących się w powietrzu czy nawet wypływające z wnętrz domów duszące opary świec czy lamp gazowych. Przede wszystkim czuł zapachy ludzi.
Pierwszy raz właśnie w Paryżu poczuł najsłodszą woń, jaką przyszło mu w życiu powąchać.
Stał oparty o ścianę jednego z budynków mieszkalnych, kiedy ona przeszła obok niego. Była córką jednego z nowoprzybyłych do stolicy szlachciców. Ubrana w ciężką suknię o lawendowym kolorze pachniała w sposób, którego Arno nie mógł do niczego przyrównać. Wiedział tylko, że pragnął zatrzymać jej zapach na dłużej.
Kierowany niejasnym impulsem poszedł za kobietą, gdy ta skręciła w boczną uliczkę. Nie wiedział, co właściwie robi; pozwolił się poprowadzić instynktom. Wszystko wydawało się snem. Jakby mógł tylko obserwować, jak coś przejmuje nad nim kontrolę.
Złapał kobietę jedną ręką w pasie, przyciągając do siebie mocno, gdy drugą — w której trzymał nóż — podciął jej gardło. Nieszczęsna ofiara nie zdążyła nawet krzyknąć, nim jej krew obficie obryzgała przód sukni oraz zabrudziła mankiet mordercy. W tamtej chwili Arno nie myślał o niczym innym niż o tym, że krew kobiety pachniała intensywniej od niej samej, a co więcej świetnie komponowała się z charakterystyczną nutą żelaza i soli.
Nie potrafił ruszyć się z miejsca, spędzając przy ciele jeszcze ponad godzinę, dopóki wydzielało zapach tej niezwykłej mieszanki. Nie spodziewał się, aby miał kiedykolwiek jeszcze spotkać równie pociągający zapach. Pod wpływem tego wydarzenia zajął się pozyskiwaniem aromatu prosto ze skóry swoich ofiar, lecz nigdy nie natrafił na nic choćby w ułamku tak doskonałego, jak jego pierwsza zdobycz.
Tak było aż do momentu, gdy wchodząc do podrzędnego londyńskiego pubu, wyczuł równie intrygujący zapach. Przywodził na myśl moment tuż przed burzą, elektryzujący i sprawiający, że Dorian czuł się bliski utraty kontroli. Ze zdumieniem odkrył, że tajemnicza woń była łudząco podobna do utraconego przed laty delikatnego akcentu żelaza i soli.
Zaczął szukać źródła swojej nowej obsesji, krzywiąc się ze względu na przytłaczający ją odór piwa i gęstego dymu. Miał niezwykłe szczęście, nie musiał długo się rozglądać. Poczuł, że źródło tego oszałamiającego aromatu samo się do niego zbliża, a chwilę później stanął przed nim niższy od niego Brytyjczyk. To jego zapach drażnił zmysły Doriana, odbierając kontrolę.
Francuz uścisnął jego dłoń, powstrzymując się przed nadmiernie ostentacyjnym wąchaniem szatyna. Wiedział, że to zbyt ryzykowne; że może skończyć się koniecznością ucieczki, jak to miało miejsce w Paryżu, ale nie był w stanie się powstrzymać.
— Jeszcze raz to samo. — Uśmiechnął się do barmana kilkanaście minut później, gdy wraz z Jacobem siedział przy kontuarze. Jego słowa zabarwione były mocnym francuskim akcentem jasno wskazującym na pochodzenie.
Arno starał się skupić na opowieściach towarzysza o Londynie, a jednocześnie zamawiał następne już piwo dla Anglika, który widocznie nie zamierzał protestować. W końcu to był alkohol!
Jeszcze przez następną godzinę Francuz męczył się niemiłosiernie, starając się zapamiętać cokolwiek z jego wywodu, jednak nie był ani trochę zainteresowany historią Skocznego Jacka, czymkolwiek potwór z opowieści był. Dopiero po tym czasie zauważył, że udało mu się dopiąć swego, wystarczyło spojrzeć na czerwone policzki czy lśniące oczy Jacoba.
— Powinniśmy się przewietrzyć. — Dorian nachylił się do niego, zniżając przy tym głos do przyjemnego pomruku, który spowodował ciarki na plecach Anglika.
— Chodź. — Jacob podniósł się chętnie z miejsca i złapał Arno za rękaw, ciągnąc go do pomieszczenia ukrytego za ciężką kotarą. Stamtąd dostali się drzwiami na tyły budynku, gdzie zastali tylko ślepy zaułek i kilka bezpańskich kotów, które miały ich ewidentnie gdzieś zajęte szarpaniem się o stary kawałek mięsa. A przynajmniej coś, co nim kiedyś było, bo Arno wyczuwał raczej zgniliznę i toczące ochłap robactwo niż zapach mięsa.
Słyszał, że Jacob coś mówi, ale nie docierał do niego sens jego wypowiedzi. Zamiast tego czuł tylko ten zapach będący wyjątkiem od wszechobecnego smrodu Londynu spotęgowanego przez płynącą nieopodal Tamizę.
Złapał szybko Brytyjczyka za płaszcz i przycisnął go do muru pokrytego bluszczem. Rozpiął jego koszulę tak, aby mieć dostęp do gardła będącego najintensywniejszym źródłem woni. Zapach sprawił, że Arno niemalże drżał, trzymając szatyna zdumiewająco mocno, jak na swoją eteryczną budowę. Frye zaśmiał się cicho, pozwalając mu się obwąchiwać, jakby miał do czynienia z psem myśliwskim. Musiał przyznać, że bliskość bladego Francuza podnosiła mu temperaturę, nawet jeśli starał się tego w żaden sposób nie okazywać.
Odsunął go nagle od siebie stanowczo, kiedy usłyszał znajome szybkie kroki, co zdecydowanie nie spodobało się Arno. Chwilę później Frye mógł upewnić się, że słuch go nie mylił.
— Cóż za wspaniała noc, inspektorze! — Uśmiechnął się do mężczyzny ubranego w długi płaszcz, który zjawił się w alejce. Przelotnym zerknięciem policjant sprawdził, czy Arno nie wygląda podejrzanie.
Inspektor Frederick Abberline był starszym, doświadczonym mężczyzną. W każdym jego ruchu dało się wyczuć mądrość, ale przede wszystkim elegancję, której Jacob nawet nie próbował naśladować.
— Ciężko się nie zgodzić. Powiedziano mi, że tu będziesz. Nikt nie może mi natomiast powiedzieć, gdzie jest twoja siostra.
Frederick obawiał się o Evie, Jacob zaś wydawał się obojętny na jej los; wzruszył jedynie ramionami na słowa sierżanta.
— Pewnie biega za Rozpruwaczem.
Nie robiło na nim wrażenia to, czym zajmowała się Evie. Tym razem próbowała udowodnić, że da sobie radę z brutalnym mordercą i wyglądało na to, że nie potrzebuje jego pomocy.
— Możliwe. Zbieraj się, Frye, mamy kolejne ciało. A pan to…? — Abberline wskazał na Francuza, który skłonił się zaraz.
Mężczyzna nie pozwolił się przedstawić, odzywając przed Jacobem:
— Arno Victor Dorian, detektyw z Paryża. — Miał wszystkie dokumenty poświadczające, że właśnie nim jest, co więcej były prawdziwe. W końcu najlepiej uciekać przed policją, pracując jako jeden ze stróży prawa.
Abberline przyjrzał się nieznajomemu podejrzliwie, gdy Jacob poprawił płaszcz, założył kaptur na głowę i podsumował:
— Nie ma co zwlekać! Może uda się coś ustalić, pora w końcu dorwać tego drania.
CZYTASZ
Wild roses
FanficXIX-wiecznym Londynem wstrząsnęła fala obrzydliwych zbrodni, których winny pozostaje nadal nieuchwytny. Gazety szeroko rozpisują się nad jego okrucieństwem, nazywając go Jackiem the Ripperem przez wzgląd na krwawe metody niesienia śmierci. Tymczasem...