Dotarcie do powozu nie zajęło wiele czasu. Co prawda należało przejść ulicę dalej od podejrzanego baru, ale nie była to długa podróż. Powóz ulokowany nieopodal innych podobnych jemu pojazdów nie rzucał się w oczy, nie miał ani jednego emblematu policyjnego. Ta sprawa wymagała dyskrecji, a ciężko o taką, gdy tłum domaga się dowodów i oskarżeń, nie zważając na to, że przeszkadza policji w prowadzeniu śledztwa.
Jak można było się spodziewać, okolica wydawała się nad wyraz spokojna. Ot, fiakiery przewożące roześmianych mężczyzn z wyższych stref poszukujących możliwości, aby się rozerwać, ewentualnie wracających do domów po zaznaniu odrobiny rozrywki. Na pierwszy rzut oka można było odnieść wrażenie, że to naprawdę porządne otoczenie. Dopiero po dłuższej chwili dostrzegało się prostytutki ukryte w zaułkach — znajdujące się na widoku, a jednocześnie w cieniu — żebraków śpiących pod murami, ulokowanych tak, aby nie przeszkadzać w zabawie młodym gentlemanom. Arno musiał przyznać, że pod tym względem czuł, jakby nigdy nie opuścił Paryża.
— Williamie, proszę nas zabrać na miejsce zbrodni. — Abberline zwrócił się w stronę młodego powożącego, otworzywszy drzwi powozu.
Chłopak skinął głową, a kiedy tylko cała trójka ulokowała się wewnątrz, złapał lejce i pogonił konie. Jacob rozsiadł się wygodnie na ławie, obserwując czujnie zielonymi oczami policjanta. Mężczyzna wyglądał, jakby cała ta sprawa go przytłoczyła, sam Jacob również potrzebował przerwy albo chociaż kawy z alkoholem. Postawa policjanta wyrażała jednak nie tylko przytłoczenie i zmęczenie, ale także swoistą rezygnację. Nie tylko musiał się mierzyć z prawdopodobnie najbardziej krwawym z morderców, ale i z prasą oraz oskarżeniami wycelowanymi w jego działania. Możliwe, że Frye nawet mu współczuł, a nie zdarzało się to zbyt często.
— Z czym mamy do czynienia, inspektorze Abberline? — Niezręczną ciszę wypełnioną tylko stukotem końskich kopyt oraz kół obijających się o kocie łby uliczki przerwał Arno.
Przechylił głowę, obserwując uważnie rozmówcę. Frederick wypuścił powietrze z płuc z cichym westchnieniem. Te zbrodnie od samego początku były obrzydliwe, musiał jakoś ich przygotować na to, co zobaczą.
— Znają panowie tajemnicę Battersea? — zapytał wreszcie, wyczekująco patrząc najpierw na Arno, a potem na Jacoba. Drugi z mężczyzn kiwnął krótko głową.
— Poniekąd. To było... Z dziesięć lat temu? — Frye zmrużył oczy, nie rozumiejąc jeszcze, do czego zmierza inspektor. Morderstwa z Whitechapel nie były przecież tym samym co nierozwiązana tajemnica rozczłonkowanych ciał kobiet.
— Piętnaście, panie Frye. Piętnaście lat temu znaleziono rozczłonkowane ciało kobiety w Battersea. Każdy dzień przynosił nowe członki, aż można było złożyć całą ofiarę. Rok później to wydarzenie się powtórzyło, ale nie znaleziono niczego, co mogłoby je połączyć ze sobą. Jedynym wspólnym mianownikiem był brak podejrzanych. Wkrótce morderstwa ustały. Może winny zmarł z powodu syfilisu? Nie wiadomo. — Frederick westchnął ponownie, wyjaśniając pokrótce sprawę, która dokładnie piętnaście lat wcześniej wstrząsnęła całym Londynem.
Arno uniósł brew, obserwując go przez moment.
— Czemu wspominamy to wydarzenie? — zapytał, nie widząc żadnego związku.
Nim inspektor zdążył odpowiedzieć, powóz się zatrzymał, a policjant otworzył drzwi. Do wnętrza pojazdu wtargnął ostry zapach Tamizy wymieszany z czymś, co można było określić tylko jako smród biednych warstw społecznych. Kiedy wychodził na zewnątrz, Francuz odruchowo zasłonił usta oraz nos haftowaną chustą wyciągniętą pospiesznie z kieszeni. Jego brytyjski towarzysz nie miał takich problemów, przywykł do tego, co można było spotkać w East Endzie.
— Ponieważ, detektywie, mamy do czynienia z czymś równie obrzydliwym. Wszystko wskazuje na kogoś, kto bardzo się zainspirował. — Machnął ręką w stronę większego zbiorowiska policji, samemu podchodząc do jednego z sierżantów, aby dowiedzieć się, co zdołali ustalić.
— Możemy? — Jacob uśmiechnął się do Arno, wskazując miejsce, w którym spodziewał się znaleźć zwłoki. Francuz gestem nakazał mu iść przodem.
Widok, jaki pojawił się przed oczami Brytyjczyka, był... po prostu niesmaczny. Na wpół rozłożone przez czas i wodę ciało, a właściwie sam tors kobiecy, przy którym ostała się jedynie prawa ręka i to tylko do łokcia. Nierówne, poszarpane cięcie na gardle wskazywało na robotę amatora albo kogoś działającego w całkowitym amoku. Podobnie sprawa wyglądała, jeśli chodziło o odciętą na wysokości ramienia lewą rękę. Obok torsu znajdowała się wyłowiona z Tamizy noga, a przynajmniej część od kolana do uda.
— Zapadnięta klatka piersiowa? — Frye kucnął przy tym, co zostało z ofiary. Tors wydawał się zbyt wklęsły, zwłaszcza biorąc po uwagę, że ciało przeleżało w wodzie jakiś czas.
Stojący nieopodal mężczyzna w białym fartuchu potrząsnął głową.
— Nie z powodu śmierci. Usunięto organy, tyle wiadomo ze wstępnych oględzin. — Wskazał na nacięcia, które prowizorycznie zostały zszyte, zapewne przez samego mordercę.
Arno przyjrzał się tej scenie, zanim powoli podszedł do samej krawędzi Tamizy. Patrzył na niespokojną wodę, kiedy nagły błysk przyciągnął jego spojrzenie. Używając rękawiczek i szczypiec, aby nie zostawiać odcisków palców, wyłowił coś, co okazało się dłonią ozdobioną kilkoma pierścieniami.
— Cel rabunkowy można wykreślić — zauważył dosyć obojętnie, oddając znalezisko policji.
— Nie można wykluczać żadnego motywu, o ile nie zostanie potwierdzony któryś konkretnie. Na tym polega prowadzenie śledztwa metodą dochodzeniową. — Damski, stanowczy głos był ostatnim, czego można było się spodziewać w tym miejscu.
Nowoprzybyła kobieta stanęła tuż obok inspektora, witając się z nim pospiesznie. Ubrana w czarny płaszcz, spodnie przeczące ówczesnej modzie oraz w gorset widoczny spod białej koszuli, wydawała się zaprzeczeniem kobiecej roli swoim sposobem bycia. Poprawiła ciasno związane włosy, taksując całe otoczenie spojrzeniem oczu o chłodnej, niebieskiej barwie. Nawet jeśli nie prezentowała się zbyt groźnie, Arno czuł, że nie jest kimś, kogo należy ignorować. Sam sposób, w jaki się wypowiadała, świadczył o tym, że posiada szeroką wiedzę, a z każdego ruchu emanowała determinacją.
— Miałaś się nie mieszać. — Jacob natychmiast podniósł się na równe nogi, a Dorian dopiero wtedy zauważył między nimi podobieństwo.
— Oczywiście, bracie. Miałam. Inspektor poprosił mnie jednak o pomoc w ujęciu mordercy. Patrzycie teraz na ofiarę niejakiego Torsowego Mordercy. Zaczął swoją działalność rok temu, wszystkie ciała wyglądają podobnie. Jedna ręka pozostaje przy zwłokach, reszta osobno pływa w Tamizie. Pojawił się przed Skórzanym Far-
— Kubą Rozpruwaczem — Jacob natychmiast wszedł kobiecie w słowo, na co ta obdarzyła go ostrym spojrzeniem.
— Kubą Rozpruwaczem. Chociaż nie osiągnął jak do tej pory jego sławy. Trzeba przyznać, że nasz morderca ewoluował, zapewne pod wpływem działania Kuby Rozpruwacza. Rozpaczliwie próbuje się wybić ponad jego sławę, dlatego usunął wnętrzności. Chce, aby było o nim głośno. Torsowy Morderca i Kuba Rozpruwacz nie są jedną osobą. Oddziałują na siebie, ale nie są jednym człowiekiem. — Zawiesiła na chwilę głos. — Panie Abberline, chciałabym podzielić się teorią dotyczącą tożsamości Kuby — zakończyła, obserwując jednak ciągle swojego brata, niemal jakby miała go prześwietlić wzrokiem na wylot.
CZYTASZ
Wild roses
FanficXIX-wiecznym Londynem wstrząsnęła fala obrzydliwych zbrodni, których winny pozostaje nadal nieuchwytny. Gazety szeroko rozpisują się nad jego okrucieństwem, nazywając go Jackiem the Ripperem przez wzgląd na krwawe metody niesienia śmierci. Tymczasem...