Maski

33 5 4
                                    

Ciemność kładła się na Londynie jak całun pogrzebowy, nie zostawiając ani cienia złudzenia — tej nocy miało wydarzyć się coś strasznego. Lampy nie chciały się palić tak, jak zwykle, stawiając wyzwanie latarnikom; powietrze zdawało się wsiąkać w płuca ciężko jak trucizna. Można było odnieść wrażenie, że miasto szykuje się do opłakiwania kolejnej straty, gdyby tylko faktycznie miał kto płakać za prostytutkami znikającymi z brudnych ulic cuchnących biedą, samotnością i nieuczciwymi interesami, na których stratne były najniższe warstwy.

— Jaka jest szansa, że dotrzemy do wszystkich na czas? — Arno przerwał ciążącą mu od dłuższego czasu ciszę. Jego towarzysz wydawał się zamyślony, pochłonięty całkiem przez sprawy, których Francuz mógłby nie zrozumieć.

Zapytany Frye otrząsnął się z tego stanu, odrywając wzrok od okna powozu. Pozwolił, aby jeszcze kilka sekund wypełniał jedynie rytmiczny stukot kopyt.

— Żadna. Na ulicach można spotkać więcej prostytutek niż pcheł na bezpańskim kocie. Dlatego nie skupimy się na ratowaniu wszystkich, ale na zostawieniu wiadomości w zamtuzach. Będzie szybciej, jeśli się rozdzielimy na East Endzie.

Prawdę mówiąc, Arno nie spodziewał się takiego planu czy właściwie szkicu, jaki przedstawił mu Jacob. Nie znali się zbyt długo, ale już mężczyzna jawił się w jego oczach jako lekkoduch. Może było to spowodowane sytuacją, w jakiej spotkali się po raz pierwszy.

Dorian na samo wspomnienie odchrząknął, starając się nie patrzeć na młodego Anglika, którego woń w tak małej przestrzeni, niezmieszana z żadną inną ponownie zaczynała na niego oddziaływać niekoniecznie tak, jakby Arno tego chciał. Przez moment pojawiła się myśl, że zdobycie tego zapachu byłoby jak zamknięcie w szklanym pojemniku burzy wraz z piorunami i elektryzującą mgiełką pożądania oraz tajemnicy. Szybko jednak tę myśl zbył, wypierając ją inną. Pragnął najpierw tej burzy posmakować, widział odsłonięte fragmenty skóry Jacoba, niemalże był w stanie zwizualizować sobie wbicie w nie zębów, przeciągnięcie językiem po zaczerwienionej skórze i spotęgowanie się zapachu przy jednoczesnym pojawieniu się jęków wyrażających przyjemność.

— Wszystko w porządku? — chociaż głos pana Frye sprowadził go do rzeczywistości, Arno musiał przyznać, że wyłapał w nim zadziorną nutę. Dosłownie jakby Jacob wiedział o jego myślach i zamierzał teraz zacząć go prowokować. Możliwe jednak, że tylko mu się wydawało, ostatnio bywał przewrażliwiony.

— Jak najbardziej. Mam więc się zająć zamtuzami po tej...

— … bardziej cywilizowanej stronie dzielnicy, tak. Wydaje mi się, że lepiej, aby jednak pan nie zagłębiał się w mroczniejsze rejony. Fiakier!

Szatyn nawet nie czekał na odpowiedź. Kiedy tylko powóz się zatrzymał, otworzył drzwi i wyskoczył na utwardzaną drogę, posyłając stamtąd szelmowski uśmiech Francuzowi.

— Proszę na siebie uważać, panie Dorian. Za godzinę spotkajmy się u mojej siostry. — Zerknął jeszcze na swój zegarek, przyczepiony do ciężkiego płaszcza, zamykając po prostu drzwi i gestem nakazując powożącemu odjazd. Kiedy Arno wychylił się przez niewielkie okno pojazdu, mężczyzna po prostu zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu. Plusem tej sytuacji było to, że Dorian mógł wreszcie uspokoić swoje zmysły, przygotowując się przed wielką misją — ratowaniem londyńskich ladacznic.

***


Alhambra Music Hall niemalże pękała tej nocy w szwach, gdy śmietanka towarzyska pojawiała się w niej w zdobionych strojach i kolorowych maskach, ignorując morderstwa dziejące się ledwo kilka dzielnic dalej. Tak przynajmniej mogło się wydawać, gdyby nie szeptane między arystokracją rozmowy na temat krwawego degenerata. Kobiety wzdychały z ulgą, przypominając, że przecież morderca poluje tylko na zwykłe, brudne prostytutki; mężczyźni odgrażali się, czego też by oni nie zrobili, aby chronić swoje żony i matki.

Evie, patrząc na podstarzałych kapitanów i oficerów, wiedziała tylko jedno — przy połowie tych rzeczy, jakie obiecywali mordercy zrobić, ich serca by nie wytrzymały. Zachowała jednak swoje uwagi dla siebie, uśmiechając się pięknie do każdej osoby, witając się z tymi, które znała albo chociaż kojarzyła. Powietrze robiło się chłodniejsze, dlatego też zdecydowała się ruszyć w stronę holu, nawet jeśli oznaczało to duchotę i duszące zapachy mieszanki damskich perfum. Do rozpoczęcia przedstawienia było jeszcze trochę czasu, więc zamierzała się gdzieś zaszyć, popijając sok i obserwując ludzi. Co prawda, była umówiona, ale brała poprawkę na męskie spóźnienia, do których przyzwyczaił ją brat.

Gdy tylko zobaczyła zbliżającą się, znajomą sylwetkę, założyła maskę, ukrywając swoją twarz pod koronkowym czarnym materiałem. Pozytywnie zaskoczył ją fakt, że jej towarzysz nie spóźnił się na spotkanie. Ubrany w ciemny płaszcz oraz doskonale dobrane części garderoby, ze złotą maską przylegającą do twarzy i z olśniewającym uśmiechem, którego nie była w stanie pozbawić uroku nawet blizna przecinająca usta mężczyzny. Wydawał się oderwany od rzeczywistości, niemalże błyszczał na tle tłumu, jakby wszyscy inni stawali się przy nim tylko szarym tłem.

— Cóż to za niefortunne wydarzenie, gdy najpiękniejsza z kobiet skrywa twarz pod maską. — mężczyzna posłał pannie Frye kolejny uśmiech, barwiąc słowa soczyście południowym akcentem. Evie musiała przyznać, że był w tym jakiś urok, nawet jeśli pozostała względnie niewzruszona.

— Maski są jedynie fizyczną manifestacją tego, że nie można nikomu ufać, zwłaszcza w tym miejscu. Każdy z nas coś ukrywa, messere — zauważyła, pozwalając sobie na delikatny, ledwo zauważalny uśmiech, zanim ruszyła w stronę odpowiedniej loży, nie upewniając się, czy mężczyzna ruszy za nią.

— Wystarczy Ezio. Pani pozwoli, miss? — Włoch szybko ją dogonił, proponując ramię, które chętnie ujęła, pozwalając się poprowadzić dalej. Przedstawienie rozpoczęło się, gdy tylko zajęli odosobnioną lożę, w której nie przeszkadzała im reszta publiczności reagująca na całkiem zabawną, lekko opowiedzianą historię, która tylko częściowo zajmowała Evie. Nie była nigdy w gorącej wodzie kąpana, ale teraz okazywała subtelne oznaki zniecierpliwienia.

— Prosił pan o spotkanie ze mną, podobno posiada pan informacje, które mogą pomóc w mojej sprawie — rzuciła wreszcie, gdy tłum po raz kolejny zaniósł się śmiechem. Ezio spojrzał na nią uważnie, podając kobiecie lampkę czerwonego wina. Zdjął swoją maskę i odłożył ją na bok.

— Owszem. Mój ochroniarz często spaceruje po Londynie, możliwe, że spotkał już mordercę. Według danych, jakie posiadamy, on tu jest — odpowiedział zagadkowo, przenosząc wzrok na scenę, jak gdyby nigdy nic.

— Jak na mecenasa sztuki, potrafi pan zdobywać niezwykle istotne wiadomości o seryjnych mordercach. Twierdzi pan, że on tu jest... gdzie? — Evie usiadła wygodniej, a przynajmniej próbowała. Powietrze jakby zgęstniało, każdy oddech był znacznie trudniejszy niż poprzedni, a mięśnie w jej ciele niemal płonęły w oczekiwaniu. Musiała wiedzieć!

— Tam. Zna pani tego mężczyznę, panienko? Z tego, czego zdążyłem się dowiedzieć, wynika, że być może to właśnie on jest temu wszystkiemu winien. Morderca nie musi jak morderca wyglądać. — Wskazał na wchodzącego na scenę jegomościa dziękującego za przybycie. Evie podniosła się z siedzenia, podchodząc do poręczy. Nie wyobrażała sobie go jako mordercy, nawet jeśli był szalony. W tym momencie jednak na jej liście podejrzanych pojawiło się kolejne nazwisko.
Maxwell Roth.

Wild rosesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz