23

74 5 0
                                    

Victoria pov
Minął kolejny tydzień, tydzień spokoju...
- O mój boże! Vi!
- Idę! - oho... Zeszłam na dół, Jess stała przerażona.- Jessy?
- Patrz.- spojrzałam tam gdzie pokazała. Mówiłam, że to kolejny spokojny tydzień? To się myliłam! Na drzwiach od tarasu był czerwoni napis "po co do tego wracałeś?! Pożałujesz!"
- Idę po telefon. - pobiegłam do pokoju, zadzwoniłam do Nicka.
- Hej
- Wracaj do domu. Wszyscy.
- Vi? Wszystko dobrze?
- Wracaj!
- Już jedziemy. - chłopacy mieli pojechać nad jezioro i zostać tam na noc. Wróciłam na dół.
- Mike zwolnił swoich ludzi?
- Nie. Ale kazałam iść wszystkim do domu. Boże...o co może chodzić?
- Trzeba zadzwonić po policję..
- Nie. Najpierw chłopcy. - usiadlysmy na kanapie. Po pół godziny przyjechali oni. Nick z Joshem wbiegli pierwsi. Gdy zobaczyli, że nic nam nie jest odetchnęli. Pokazałam im napis.
Spojrzeli na siebie porozumiewawczo, a potem odwrócili się do reszty.
- Obiecałeś.- powiedziała Nick przez zaciśnięte zęby.
- Gdzie są moi ludzie?
- Kazałam im pójść do domu.
- Oszalałaś?!
- Nie. Ktoś mi powie o co znowu chodzi?!
- Mike wrócił do dilerki.
- Co?!- to chyba chory żart?! Obiecał. Kurwa Obiecał!
- Vi.. potrzebujemy pieniędzy...
- I?! Mogę iść do pracy! Ty możesz do normalnej! Obiecałeś! Co jakby znowu mnie porwali?! Pomyślałeś?!
- Dlatego ludzie...
- Nie. Nie interesują mnie twoi ludzie... miałeś z tym skończyć. Zawiodłam się na tobie. A ty Nick! O wszystkim wiedziałeś razem z Joshem! Nie wierzę w was! - złapałam przyjaciółkę za rękę i wyszłam z domu.
- Vi.
- Nie. Jess.. proszę nie.
- Eh...okej.
- Chodźmy do klubu. - Jessy się zgodziła. Po kilku minutach byłyśmy pod klubem. Muzykę było słychać na zewnątrz. Nie patrząc na kolejkę od razu ruszyłyśmy do bramkarza.
- Jess! Vi!
- Hejka BigMen.- to był nasz ulubiony klub, ochrona i ogółem wszyscy nas tu znali. BigMen wpuścił nas, od razu poszłyśmy do baru.
- Diana! - barmanka.
- Laski! Dawno was nie było! To co zawsze!
- No ba! - dziewczyna znikła, ale po chwili wróciła z dwoma drinkami. Razem z Jess wypiłyśmy całą zawartość i poszłyśmy tańczyć.
I tak na zmianę... pić.tańczyć.pić....
Po 3 postanowyłyśmy wrócić do domu.
- Chłopacy nas zabiją.
- Oj tam. Niech się cieszą, że ja ich nie zabiłam. - obie wybuchlysmy śmiechem. Bliżej 4 nad ranem dotarłysmy na miejsce. Gdy weszłyśmy do domu, chłopcy spali w salonie. Po cichu poszłyśmy do mojego pokoju. Skoro Nick śpi na kanapie to ja będę spać z Jessy.
***
Obudziłam się z wielkim bólem głowy.    Jess jeszcze spała. Poszłam do łazienki, umyłam się. Ubrana zeszłam do kuchni. Zaczęłam szukać tabletek przeciwbólowych. Sięgając po koszyk z lekami straciłam miskę, która narobiła hałasu.
- Kurwa.
- Co to?!
- Eee! - cała czwórka weszła do kuchni. Wybuchłam śmiechem, wyglądali śmiesznie.
- Ooo... wróciła. Jess?
- U góry. Śpi.
- Gdzie byłyście?!
- W klubie. - ominęłam ich i wróciłam do pokoju. Oczywiście przyjaciółka nadal spała , położyłam szklankę z wodą i tabletkę na stoliku. Wziełam telefon... kilkanaście nieodebranych połączeń i jeszcze więcej smsów. Z ciekawości wzięłam telefon Jess...to samo.
- Vi?- drzwi się uchyliły.
- Hmm?
- Na mnie nie jesteś wściekła?
- Wiedziałeś?
- Nie. Przysięgam.
- To nie jestem. - Jack uśmiechnął się.
- A. I Nick chcę z tobą pogadać.
- Po co?
- Po prostu?
- Teraz nie. - przyjaciel zniknął. Zaczęłam budzić przyjaciółkę. Jęczała i odwróciła się na drugą stronę co równało się z tym, że spadła z łóżka.
- Auć!- wybuchłam śmiechem. Dziewczyna spiorunowala mnie wzrokiem.
- Tam masz tabletkę.
- Dziena. Gadałaś z chłopakami?
- Powiedzmy. Straszne się o nas martwili.
- Ahaa. Jestem głodna. - zeszłyśmy do kuchni. Poczułam zapach naleśników. Przy kuchence stał Jack.
- To dla skacowanych dam. - od razu zaczęłyśmy jeść.
- Gdzie reszta?
- Noo...- chłopak podrapał się po karku.
- Jack.
- Poszli...noo..Mike miał klienta...i..
- Co?! Nic do nich nie dociera.
- Mówiłem im, żeby nie szli. - fakt, że byłam na nich wściekła im nie wystarczał?!
- Zabije Josha jak wróci!
Nick pov
- I?- Jack wrócił z góry. Zaprzeczył głową.
- Mam klienta. Musimy jechać. - zawiodę ją.
- Po co? Ja nie jadę. Wam też radzę.
- Jack... musimy. Wrócimy zanim zejdą. - i wyszliśmy. Wsiedliśmy do auta, ja prowadziłem. Po kilku minutach byliśmy na umówionym miejscu. Stało trzech kolesi. Podeszliśmy do nich.
- Macie hajs?
- Masz towar?- odpowiedział jeden z nich, ignorując nasze pytanie.
- Macie hajs?- powtórzył Mike
- 4 tysiące. - Wyciągnąłem duży woreczek z białym proszkiem. Ja dałem towar oni hajs. Już mieliśmy iść...
- Po co do tego wróciłeś?
- Dla hajsu? Nie wasz interes.
- Czasy się zmieniły. Po śmierci waszego ojca, kto inny rządzi.
- Pfff...i?- faceci wyjęli broń. Od razu zrobiło mi się słabo. Mike zasłonił mnie i Josha.
- Nadal bronisz braciszka? - mężczyzna po środku wycelował prosto we mnie. Zamknąłem oczy... czekałem... kocham cię Victorio. Usłyszałem trzy strzały. Przeszył mnie ból w barku. Otworzyłem oczy...Josh trzymał się za nogę...a Mike.. leżał w kałuży krwi...tamci uciekli. Zadzwoniłem po karetkę.

jebać toOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz