Rozdział 15

1.2K 56 12
                                    

~Faith~

Na szczęście jako pierwsza wywołana do opowiadania była Ashley, która oczywiście musiała opowiadać o sobie w każdym szczególiku. Nawet tym najmniejszym i najnudniejszym skrawku jej życia.  

- Urodziłam, się w Teksasie.. - zaczynała, a ja od razu miałam wielką nadzieję, że już skończy. Tak, wiem...nie powinnam być taka, może powinnam się nawet cieszyć, że będzie długo mówić, ponieważ im dłużej to będzie trwało tym może już nikt nie będzie chciał słuchać historii mnie czy też Emmy.

 - Moi dziadkowie byli Brytyjczykami i podczas Drugiej Wojny Światowej przenieśli się do Stanów na dobre. Tu się urodziła moja mama, która w liceum poznała tatę na jakiejś szkolnej imprezie, wyszła za niego a potem urodziłam się ja. Brałam udział w wielu wybiegach i konkursach miss, które wielokrotnie wygrywałam. Nawet miałam sesje zdjęciowe, dla ważnych projektantów mody- ugh.. no tak,wiedziała że zacznie coś gadać o modelingu. Jest jedyną osobą z grona moich znajomych która rak dokładnie potrafi streścić swoją historię. Nawet w pewnym zauważyłam jak Mark delikatnie przewraca oczami, przez co delikatnie się zaśmiałam, ale już po chwili to stłumiłam. Niestety to nie ubiegło uwadze Ashley, gdyż popatrzyła się ostro w moim kierunku. Oj, pewnie będzie na mnie zła. A akurat tego mi teraz nie potrzeba.

Jeszcze chwilę coś opowiadała, a ja byłam myślami gdzieś indziej. Zaczęła mnie atakować masa myśli, których nie mogłam sobie jakoś sensownie wyjaśnić. Np. teraz się zorientowałam, że mimo czasu spędzonego pośród tych krwiopijczych istot, wciąż jakoś żyję.  

W końcu Ashley skończyła.

-Yhym. Ciekawa historia. - skomentował z udawanym zainteresowaniem król który tego wieczora starał się być na prawdę miły, widocznie on też miał już dość.

W pewnym momencie do pokoju zaczęli wchodzić kolejni goście i szybko zajmować miejsca przy stole. Nie przyglądałam się im zbytnio, ponieważ sama czułam jak na mnie zawieszają swój wzrok. Miejsce na przeciwko mnie zostało puste. Czyżby jeszcze ktoś miał przyjść?

- Na czym skończyliśmy? - spytał po chwili król - Aaa tak. Emmo, opowiedz nam o sobie.

Widziałam jak dziewczyna się spięła i kompletnie nie wiedziała co zrobić, dlatego rozglądała się wokoło stołu, po czym odnalazła mój współczujący wzrok. ,,Dasz radę, nie przejmuj się" - poruszyłam bezdźwięcznie ustami, a dziewczyna się uśmiechnęła i przytaknęła.

- Jestem Emma Matthev, urodziłam się w Portland. Gdy miałam 12 lat moja mama umarła na raka, a tata zmarł niedługo po niej. Wychowywała mnie babcia - widziałam jak w oczach mojej nowej "przyjaciółki" zaczęły pojawiać się łzy i zrobiło mi się jej żal. Nie potrafiłabym sobie wyobrazić, że nie mam mamy... a co gorsza obydwu rodziców. Mimo, że mama była dla mnie zawsze surowa co powodowało z nią wiele kłótni to bardzo nie chciałabym jej stracić. jest dla mnie bardzo ważna. A teraz co? nie widziałam jej przynajmniej od miesiąca. - Potem, gdy babcia umarła zamieszkałam u cioci i teraz mieszkam z nią. - dziewczyna zamknęła z ulgą oczy,że wreszcie skończyła opowiadać.

Nastała cisza, a ja czułam że nadeszła moja kolej. Popatrzyłam w puste miejsce przed sobą, ponieważ musiałam się jakoś skoncentrować, a patrząc na twarze tych wszystkich ludzi mogłabym tylko się zaciąć.

- Yyy...- zaczęłam, kompletnie nie wiedząc co mam powiedzieć. Od czego by tu zacząć? - No więc...- już miałam coś powiedzieć, gdy nagle wielkie drewniane drzwi otworzyły się gwałtownie przy tym skrzypiąc niemiłosiernie. Od razu uwaga wszystkich skupiła się na tamtym miejscu, a gdy już coś tam zauważyli patrzyli zszokowanym wzrokiem nawet nie mrugając.  Ugh... dzięki Bogu. Ktoś mnie ocalił. Ale coś jest nie tak z tą reakcją gości? Odwróciłam się w kierunku gdzie wszystkich wzrok spoczywał i z niedowierzaniem oraz przerażeniem patrzyłam na mojego wybawcę.


~Vilian~

Wypaliłem do końca papierosa, po czym go zgasiłem na masce samochodu. Do niczego mi się już nie przyda. Pieprzony świat. Byłem teraz tak wściekły, że wydawało mi się że zabije każdego na swojej drodze.

Postanowiłem pobiec na skróty lasem do domu. Słońce powoli zaczynało chować się za górami, dlatego zaczynało się robić z każdą chwilą ciemniej. przynajmniej tak lepiej.

Gdy już byłem w połowie drogi, poczułem zwiększający się w powietrzu zapach wilkołaka. No, tak. teraz tylko tego mi trzeba, jakiegoś pieska pałętającego mi się koło nogi. Nawet nie minęło 5 minut, a przede mną ukazał się wilk, który od razu przemienił się w człowieka. Railey.

- Nie zapomniałeś, o czymś Vilianie? - spytał.

- Och, wiesz... jakoś sobie nie przypominam.

- To jest nasz teren, a Ty jak już od dawna wiesz..nie jesteś tu mile widzianym gościem. - świetnie, kurwa świetnie.

- Po prostu przepuść mnie i zapomnijmy o wszystkim - Railey tylko przewrócił oczami i nadal zastawił mi drogę chytrze się przy tym uśmiechając. Czemu nie może po prostu zejść mi z drogi? Czemu nie może choć dzisiaj mi odpuścić? - jak chcesz - wystawiłem kły i ruszyłem w kierunku mojego przeciwnika. Jak tak bardzo chce mieć połamane kości to niech ma.

Zaczęliśmy się szarpać i rzucać sobą o drzewa, aż oboje upadliśmy na ziemię i okładaliśmy się ciągle pięściami. Złapałem go, a potem rzuciłem go na drzewo. Podduszałam go, już byłem na pozycji wygranej, kiedy wilkołak zebrał siły i znów zaczął mnie okładać, ale ze zwiększoną siłą. Złamał jakiś długi patyk po czym wbił mi prosto w brzuch, a ja próbowałem utrzymać równowagę. wyciągnąłem szybko drewno i przywaliłem z całej siły chłopakowi w głowę, przez co runął na ziemię

- Ugh. Trzeba było od razu tak zrobić. - powiedziałem do siebie.

Myślicie że go zabiłem? ochh... nie. Tylko na jakiś czas unieszkodliwiłem. Mimo iż wilkołaki tak jak wampiry to istoty nadprzyrodzone to nie są one tak silne jak te drugie. Łatwo z nimi walczyć, tylko trzeba wiedzieć jak. Miałem już wiele razy do czynienia z takimi. Z Raileyem od dłuższego czasu się znamy. Często wpadamy w bójki. Niestety nie mogłem go zabić, ponieważ jest dość wysoko ustawiony w swoim stadzie i gdybym go tylko zabił, byłbym ścigany przez całą masę jego wilczych przyjaciół. A Akurat kolejnych problemów mi nie trzeba. Wystarczy mi ten jeden.

Powoli podniosłem się z ziemi i czym prędzej ruszyłem w kierunku domu tak, żeby spotkać jak najmniej przeszkód i żeby nie być tu jak wilczek się obudzi.

Po 15 minutach wreszcie udało mi się dojść przed naszą posiadłość. Gdy wszedłem do domu zorientowałem się, że coś jest nie tak. Jest zbyt cicho. Na szczęście z jednego pokoju wyszedł służący.

- Gdzie się wszyscy podziali? - spytałem.

- Godzinę temu rozpoczęła się kolacja - że co? Zapomniałem, kolejny raz. Ruszyłem prędko w kierunku jadalni.

- A nie chce się może książę przebrać? - spytał służący.

- Nie mam czasu...- nawet nie zatrzymując się z siłą otwarłem drzwi.

Wszyscy będący tam ludzie od razu odwrócili w moim kierunku głowę, gdy mnie zobaczyli byli zszokowani i zdziwieni. Każdy oprócz Faith zwrócił na mnie uwagę. Ta zaś była zamyślona i bez żadnego punktu odniesienia patrzyła w dal i dopiero po chwili popatrzyła się w moim kierunku. Na jej twarzy było zmieszanie.

- Yyhm - zakaszlnął mój ojciec - Vilianie, nie sądziliśmy, że jeszcze do nas dołączysz.

- Ochh...przecież nie mogłem nie zjawić się na naszej rodzinnej kolacji - powiedziałem to, podkreślając ostatnie słowa i niezauważalnie zerknąłem w kierunku na Faith.

----------------------------

Hm... a więc to kolejny rozdział...tak wiem, wiem, nie jest jakiś idealny. i wiem...że z każdym rozdziałem będzie z tym coraz gorzej. Ale mam nadzieję że przynajmniej jakiejś części Was się on spodoba. Prawdopodobnie jest jeszcze nie skończony...tak, wiem. pewnie was tak wkurzam że ciągle dodaje coś niedokończonego...lub mówię że zmieniłam poprzedni rozdział...Przepraszam.

---

Hej... :) ostatnio wpadłam na pewien pomysł - usunę pare rozdziałów, ponieważ nie wyszły mi. Co wy na to? Chcę po prostu dodać lepszej płynności temu opowiadaniu...:)


BezsilnośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz