trochę mnie nie było, głównie dlatego, że mam pewnego sortu problemy z wygospodarowaniem czasu na pisanie czegokolwiek. ale jestem, by opowiedzieć wam o czymś, co już w liceach nie jest właściwie niczym nowym, mianowicie o zwyczaju wykładowym.
kiedy chodzi się do uniwersyteckiego liceum wykłady może nie są obowiązkowe, ale raczej wszyscy na nie chodzą, bo po to idzie się do liceum uniwersyteckiego. no i zawsze to „stracone" godziny zajęć lekcyjnych. i punkty z zachowania.
ja osobiście, jako pierwszoklasistka i szkolny fotograf na dzień dzisiejszy brałam udział w cztereh wykładach.
pierwszy na jakim byłam [może nie w życiu, ale pierwszy w liceum] był wykładem inauguracyjnym o bardach muzyki i literatury, głównie poświęcony freddie'mu mercury'emu. jako queenie do kwadratu mogę powiedzieć, że czułam się więcej niż zadowolona, ponieważ poruszony został nie tylko geniusz freddie'go ale też jego ludzka strona i wielka pasja do tego, co robił.
drugi mój wykład traktował o dziejopisach i kronikach średniowiecznych, bardziej szczegółowo o galu anonimie. odbył się w bibliotece śląskiej, później zwiedzaliśmy budynek i byliśmy na spotkaniach wydawniczych, głównie dotyczących biografii i książek historycznych, ale jednak spotkania wydawnicze. to coś, co uwielbiam i chyba nigdy mi się nie znudzi. serdecznie wam je polecam, jeśli kiedykolwiek nadarzy wam się okazja, by na jakieś pójść.
trzeci mój wykład był chyba moim ulubionym, mimo że konceptem queenu można kupić mnie totalnie. był to wykład podczas gali asów śląskich o szeroko pojętej fizyce wykorzystywanej w muzyce. poruszali fizyczne aspekty budowy instrumentów i gry na nich, śpiewu a nawet to, jaki wpływ w fizycznym sensie ma muzyka na otoczenie i na nas [także wpływ psychologiczny]. było też mnóstwo eksperymentów, przede wszystkim z udziałem muzyki popularnej, więc większość osób jednak polubiła taki sposób zdobywania wiedzy.
czwarte wykładowe podejście, tym razem wykład kompletnie w języku angielskim, o Hamlecie. może to zabrzmi dziwnie i strasznie kujońsko, ale nie mogłam się doczekać. i było naprawdę świetnie!
zapytacie po co mi to wszystko, skoro jestem na biol—chemie, a nie na rozszerzeniu z historii albo fizyki. i szczerze? jestem niemalże pewna, że raczej mi się to nie przyda, a jeśli nawet, to zapomnę, że kiedykolwiek byłam na wykładach o takiej tematyce.
tak czy siak, jeśli już mam ślęczeć nad książką i nie rozumieć ani krzty z pojęć fizycznych, wolę przejść się dwa kilometry na uniwersytet i przynajmniej zobaczyć, o co chodzi. może to sprawi, że będę miała do przedmiotu pewną rezerwę? taką mam nadzieję.
trzymajcie się ciepło
CZYTASZ
bO mY nA mEdYcYnE | highschool shitpost
No Ficciónto nie ma sensu. kiedy idziesz do lo, które miało być rozwiązaniem wszystkich twoich problemów a okazuje się dokładnie odwrotnie. chwalmy buce z kronksu i podstawówkę. ramen.