3. Przynęta

6 0 0
                                    


Pierwsze co Malcolm poczuł po przebudzeniu to rozdzierający ból głowy i strach. Leżał na twardej, zimnej podłodze, a jego ręce i nogi były mocno skrępowane sznurem. Gdy otworzył oczy ujrzał ciemny, zdewastowany pokój, z którego ścian płatami odłaziła stara tapeta. Mrok rozświetlał nikły ogień płonący na rozpadającym się kominku. Przy nim to siedziała ciemnowłosa, blada postać wpatrująca się w Malcolma. Postać o barwnym stroju i spiczastych uszach. Postać czyszcząca ostry jak brzytwa miecz.

- Obudziłeś się zatem wreszcie, człowieku – odezwał się elf głosem chłodnym niczym powiew zimowego powietrza.

- Kim ty jesteś? Co ja tu robię? Po co ci ta kosa? – wyjąkał mężczyzna, próbując się podnieść, ale jedynie wił się niczym larwa po podłodze.

- To nie istotne kim ja jestem. Ważniejsze, kim ty jesteś, rybko – odparł tamten, wstając z krzesła z ostrzem w dłoni.

Malcolm zamknął oczy i zadrżał niczym osika, spodziewając się już najgorszego, ale szpiczastouchy pomógł mu usiąść pod ścianą.

- Co tak dygoczesz, Malcolmie Liwelu? – syknął tamten, celując w więźnia bronią. - Myślisz, że chcę cię zabić? Dla twojej spokojności zapewniam, że tego nie zrobię. Potrzebuję cię żywego – dodał weselej, klepiąc Malcolma po ramieniu.

Mężczyzna opanował się i postanowił odtąd zgrywać twardziela, licząc, że teraz to on przestraszy porywacza.

- Ty sukinsynu! Mówisz, że masz pojęcie kim ja jestem?! No to lepiej mnie natychmiast rozwiąż, a może nie naślę na ciebie głodnych krwi zabójców! – wywrzeszczał.

Elf nie przestraszył się, nawet nie był pod wrażeniem. On się roześmiał.

- Wydaje ci się, że jesteś grubą rybą, nieprawdaż Malcolmie? Ale ty nie jesteś wiele większy od płotki. Różnisz się od reszty ławicy tylko tym, że wiele wiesz, rybko i przybierasz się w kosztowniejsze łuski...

- O czym ty pieprzysz, zawszony kochasiu drzew, czy tam stawów? – warknął Malcolm, próbując wierzgnąć, ale osiągnął tylko tyle, że znowu padł na podłogę. – Nawet nie wyobrażasz sobie co mogę rozpętać! Moi ludzie na pewno mnie szukają! Z wielką przyjemnością zobaczę jak będą cię sprawiać, gdy cię dorwą!

Tajemniczy szpiczastouchy nie zawracał sobie głowy, by jeszcze raz go posadzić, ani nie przejął groźbami. Odwrócił się plecami i podszedł do okna o wybitych szybach, za którym znajdowała się ciemna noc. Przysiadł sobie na parapecie.

- Oh, Malcolmie, Malcolmie. Jak już mówiłem, jesteś małą, ale ładną i cenną rybką, użyteczną dla tych większych póki jesteś w pobliżu, ale niewygodną, gdy ktoś inny cię wyłowi. By upewnić się, że im nie zaszkodzisz, podążą za tobą niczym rekin za śladem krwi. I o to mi właśnie chodzi. Rybko, jesteś moją przynętą. Mówię ci to, bo wygląda na to, że nadal nie jarzysz – wyjaśnił elf wolno i dobitnie, jakby rozmawiał z imbecylem lub zwierzęciem.

- Skończ że z tymi rybimi metaforami, szaleńcze! – burknął rozłoszczony tym przedstawieniem Malcolm. - I zapewniam cię, że moi mocodawcy nie są tak głupi, by się na to złapać!

W tym samym momencie na zewnątrz dało się słyszeć chrzęst kół na żwirze oraz warkot silników. Elf się uśmiechnął.

- Nie wydaje mi się, rybko. Jestem dobrym rybakiem, wiem jak dobrać przynętę i jak zarzucić wędkę. Właśnie poczułem branie – oznajmił, wkładając miecz do pochwy u pasa. Z ciemnego kąta pokoju zabrał także łuk i kołczan ze strzałami. – A teraz siedź spokojnie i zachowuj jak na grzeczną przynętę przystało. Muszę wciągnąć moją grubą rybę na brzeg.

Elf odezwał się z taką grozą na bladym obliczu, że Malcolm długo jeszcze leżał struchlały, po tym jak tamten wyszedł.

Inktober 2019 pisarskoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz