Łapa ocknął się z głębokiego i z początku zdziwił się, słysząc dookoła wyłącznie... ciszę. Czym prędzej otworzył swe błękitne oczy i pociągnął nosem. Zamerdał ogonem. Zmysły mówiły mu, że na zewnątrz jego ciasnej, brudnej nory jest już bezpiecznie, a z zewnątrz wdzierał się blask poranka. Wtem pies zadrżał, bowiem przypomniał sobie co się działo raptem kilka godzin temu.
To była straszna noc. Śnieżyca spadła na nich gwałtownie, niczym przyczajony w ciemności potwór. Uderzyła z zaskoczenia potężnym, ogłuszającym wichrem i oślepiającą bielą. Jego człowiek, jego Rodd starał się walczyć z żywiołem. Ze wszystkich sił mocował się z kierownicą, gdy ciężarówka tańczyła po co raz to bardziej śliskiej drodze. Mówił, że wszystko będzie dobrze, ale mimo to leżący na pace Łapa drżał na całym ciele. Swymi psimi zmysłami wyczuwał grozę i pragnął się tylko schować gdzieś u boku Rodda, który zawsze kojarzył mu się z bezpieczeństwem. Zły los postanowił sobie zaigrać z psa. Gdy pojazd podskoczył na potężnych wybojach, otworzyła się klapa i cała zawartość paki wysypała się z hukiem w śnieg. Łapa także się zsunął ku swej rozpaczy w otchłań. „Umrę!" Ta przerażająca myśl porażała wręcz, gdy leciał bezwładnie, a potem był ból i... burza przypominająca, że to zwierzę jeszcze pozostało na tym świecie. Śnieg złagodził upadek, ale w śnieżycy ciężarówka szybko zniknęła z oczu, pozostawiając Łapę samego w ciemności pośród śnieżycy, która cięła poprzez sierść niczym pazury kota. Próbował skowytać, wzywać swego pana, ale żaden głos wychodzący z jego gardła nie był głośniejszy niż ryk żywiołu. Dla wielu psów to byłaby ostatnia nos, jednakże Łapa to nie tylko pies, ale także husky. Nie spanikował, opanował się i począł szukać jakiegokolwiek schronienia. Udało mu się wpaść na tą opuszczoną norę. Ledwie tu wpełzł i zasnął ze zmęczenia.
Teraz czuł się smutny, bo był zarówno samotny jak i głodny. Żadnych z tych potrzeb nie mógł zaspokoić w ciasnej norze, więc wypełzł na zewnątrz. Powietrze wciąż mroziło, ale bez wichru ochrona w postaci grubej sierści o czarno-białym umaszczeniu stanowiła odpowiednią ochronę. Łapa mógł i chciał działać, ale miał poważny dylemat. Jedzenie, czy Rodd? W zimę ciężko znaleźć coś zdatnego do jedzenia i trzeba to zrobić póki się ma siły, ale jednakowoż pojazd poniósł pana gdzieś w ciemną, śnieżną noc. A jeśli coś mu się stało? A może szuka już Łapy i jak nie znajdzie to sobie pójdzie i o nim zapomni? Poza tym husky tęsknił za głaszczącą ręką. To przeważyło. Łapa zwiesił łeb, by zacząć węszyć. Szybko odkrył resztki swojej własnej woni i przedzierając się przez świeży śnieg wrócił nad drogę. Mocno się zdziwił, bo wcześniej dobrze widoczna szosa zniknęła pod bielą. Nie widział żadnych śladów kół, a wicher przegnał wszelką znajomą woń Rodda i samochodu. Łapa chwilę stał zdezorientowany, dumając co teraz, gdzie szukać. Wpadł na pomysł, że przecież ciężarówka jechała przecież prosto. Nie mogła nagle zmienić kierunku, więc należy iść naprzód. Spojrzał w lewo. Ta strona wydawała się zbyt znajoma, kojarzyła z początkiem śnieżycy. Bez oglądania się za siebie pobiegł więc w prawo.
Wiele czasu upłynęło mu na gnaniu przez śnieg i czuł co raz wyraźniejszy głód. Wonie dzikiej zwierzyny przemykającej w lesie dookoła budziły w psu pierwotnego łowcę, ale myśli o panu i pysznościach, którymi karmił pozwoliły husky'iemu pozostać na trasie. I tak pewnie minąłby zakręt, na którym ciężarówka musiała zjechać z drogi, gdyby nie pewien nienawistny zapach. Zapachniało mu wilkiem i wtedy to Łapa ujrzał stratowane krzaki oraz połamane drzewka. Z przejęciem skoczył w tamtą stronę. Pojawiły się nowe zapachy, znajome, które stawały się co raz silniejsze. Łapa przyspieszył, pełen co raz gorszych przeczuć.
Rozbita ciężarówka stała na wpół wbita w zaspę. Opodal leżał w śniegu człowiek w poszarpanym ubraniu. Jeden wilk leżał martwy opodal z nożem w zakrwawionym boku. Drugi ronił ślinę z pyska, postępując w kierunku znieruchomiałego mężczyzny. Łapa natychmiast poznał swego pana i zawył bojowo, rzucając się na wroga.
Spadł na grzbiet zaskoczonego dzikusa, chcąc go powalić, zmiażdżyć, zetrzeć, ale przeciwnik wytrzymał atak. Zrzucił z siebie psa. Ten przeturlał się i stanął gotów do dalszej walki. Husky i wilk z obnażonymi kłami zmierzyli się nienawistnymi spojrzeniami, jakby gardzili sobą za to, że są swymi przeciwieństwami. Jakby na dźwięk niewidocznego gongu zwierzęta zaszarżowały, by szczepić się w zwarciu, zmieniając w wirujący kłęb futra, kłów i pazurów. Obaj wojownicy walczyli aż do plamiącej zdeptany śnieg krwi, raniąc siebie wzajemnie. Żaden nie chciał odpuścić. Łapa bronił pana, swej ostoi na tym świecie, dzikus walczył o przetrwanie, o zaspokojenie głodu. Jednakże to pies okazał się być bardziej zdeterminowany. Wilk, czując, że więcej straci niż zyska na tej walce, odpuścił i ze skomleniem uciekł w las.
Łapa tylko chwilę stał z dumnie wypiętą piersią, merdając ogonem w geście radości ze swego tryumfu. Zapach Rodda przywrócił go na ziemię i przejęty pies doskoczył do leżącego człowieka. Przeraził się nie widząc u niego ruchu. Husky bez wahania zaczął lizać pana po twarzy, jakby to mogło go uzdrowić. Lizał z co raz większą desperacją, co raz bardziej pełen złych myśli. Gdy już tracił nadzieję w końcu usłyszał jęk opuszczający ludzkie piersi. Z zaskoczenia aż odskoczył, ale nie było powodu do strachu, pan zaczął się ruszać i kasłać. Uradowany Łapa przypadł do Rodda i wpełzł pod jego rękę, chcąc zapewnić panu ciepło.
- Dobry piesek – usłyszał szept, a dziwnie słaba ręka człowieka pogłaskała go po głowie.
Leżeli tak nie wiadomo jaki czas razem. Człowiek i jego ukochany pies. Obaj ranni, obaj stojący na progu śmierci i obaj cieszący się swoją bliskością mimo wszystko.
CZYTASZ
Inktober 2019 pisarsko
FantasyW tym miesiącu co roku odbywa się swoiste wyzwanie dla artystów pod nazwą Inktober. Polega ono na tym, by każdego dnia października stworzyć rysunek wedle wskazanego temat. Jednakże, ja nie jestem artystą, a skromnym, amatorskim pisarzem. Wciąż jedn...