*6*

143 7 1
                                    

- Dlaczego o wszystkim dowiaduje się praktycznie jako ostatnia? - spytałam oburzona, wchodząc do biura Maxa.

Mężczyzna zmarszczył brwi, gdy ja usiadłam na jednym z krzeseł, a na drugie rzuciłam torebkę. Wskazałam mu na butelkę wody, dając mu znak, żeby mi trochę nalał, co uczynił po chwili. Podał mi szklankę wody i usiadł za biurkiem, tuż na przeciwko mnie, wbijając swój wzrok we mnie. Skrzyżowałam ręce na piersiach i czekałam aż on zacznie mówić.

- Chodzi ci o panią Svendsen i jej pomysł na adopcje? W sumie to nie taki zły pomysł - wzruszył ramionami i pokazał mi jakieś dokumenty.

- Ale może wypadałoby najpierw zapytać mnie? Przecież oni w życiu się nie zgodzą, abym ja, osoba, która jest w Norwegii średnio co pół roku i tylko na święta, zaadoptowała niespełna dwuletnie dziecko?!

- W przypadku adopcji ze wskazaniem jest trochę inaczej, Lotta. Jeżeli będziemy mieć dobre argumenty, to w niecałe 6 miesięcy zaadaptujesz Arię.

- Nie chce, abyś robił to po znajomości. Ludzie czekają po kilka lat, aby w końcu móc zaadoptować dziecko - spiorunowałam go wzrokiem. Szatyn przeczesał ręką włosy i oparł się na łokciach. - Kocham Arię, ale wątpię, abym mogła zapewnić jej odpowiednie warunki.

- Jesteś w stanie, ale ty się po prostu boisz - przerwał mi, a ja uniosła zdziwiona brew. Podał mi kolejny plik dokumentów, które znów przeskanowałam wzrokiem. - Masz mieszkanie, pieniądze na utrzymanie siebie i dziecka, a co najważniejsze - już kiedyś czysto teoretycznie byłaś jej matką zastępczą.

Pokręciła głową i oparłam się plecami o drewniane oparcie krzesła. Tępo spoglądałam na na policjanta, po czym zbieram swoje rzeczy i po prostu wychodzę z jego gabinetu. Po drodze wchodzę pod nogi jakiemuś młodemu chłopakowi, który omal nie wylewa kawy na jedną z białych ścian. Słyszę za sobą jeszcze ciche wołanie przez Maxa, jednak nie mam ochoty już dłużej z nim rozmawiać.

***

Nie jestem egoistką, która na każdym kroku myśli o sobie. Chociaż zdaję sobie sprawę, że moja postawa jest właśnie tak odbierana przez innych ludzi. Chcę dla Arii jak najlepiej, lecz wiem, że ze mną nie będzie miała szczęśliwego życia. Mała zasługuje na to, co najlepsze.

Siadam na jednej z ławek w pobliskim parku i przymykam oczy. Przez to wszystko, co dzieje się wokół mnie, nawet nie zauważam kobiety, która siedzi tuż obok mnie i kołysze szary wózek z dzieckiem w środku.

Zaczynam przyglądać jej się bliżej. Jest może w moim wieku, a tak przynajmniej wygląda. Jej rude włosy opadają na ramion, a jej buzia wysypana jest piegami. Wygląda uroczo i wydaje się być miłą osobą. Chociaż Clara też się taka wydaje. Ma na sobie długie białe spodnie i zieloną Hiszpankę, a całe to zestawienie idealnie podkreśla jej kobiecą figurę. Gdy kobieta odchrząkuje, od razu posyłam jej przepraszające spojrzenie.

- Ciężki dzień, co? - pyta, a ja kiwam głową. - Spokojnie, wiem co to znaczy. Jestem mamą trójki dzieci, ja w ogóle nie śpię - jej melodyjny śmiech rozbrzmiał w moich uszach. Pokręciłam głową i również się zaśmiałam. - Jestem Audrey Iversen - wystawiła w moją stronę rekę, którą ja od razu uścisnęłam.

- Charlotte Müller. A to kto? - spytałam, dyskretnie zaglądając do wózka. Chłopczyk spał otulony w swój niebieski kocyk z samochodzikami. Był malutki, ale to właśnie jego małe rączki i nóżki sprawiały, że moje serce robiło się miękkie, o ile tak mogę powiedzieć. A do tej pory byłam osobą, dla której jedynym słodkim dzieckiem była Aria. Na resztę nie mogłam patrzeć.

- To jest Finn, ma miesiąc. A tam biegają moje dwa pozostałe szkraby - Elinor, ma rok i 7 miesięcy oraz 8-letni Matthew. A twoje? Gdzie twój szkrab?

- Nie ma jej tu, ma na imię Aria i jest w wieku Elinor - uśmiechnęłam się,a le dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego co powiedziałam. Temat mojej adopcji Arii był tak częsty, że chyba po prostu zaczęłam się z nim utożsamiać. - Ale jest to bardzo skomplikowana sprawa.

- Jeżeli chodzi o rodzicielstwo to zawsze wydaje nam się to skomplikowane. Myślimy, że nie damy rady albo, że to nie jest odpowiedni czas - Audrey zaczęła, a ja skierowałam wzrok na jej córeczkę. Może byłaby dobra przyjaciółką dla Arii? - Ja miała 17 lat, gdy urodziłam Matt'a.

- I co? Nie bałaś się?

- Oczywiście, że się bałam - zaśmiała się. - Nie miałam wsparcia ani od moich rodziców ani od mojego byłego, który wyparł się swojego syna. Wyprowadziłam się z Irlandii do dziadków, którzy tymczasowo mieszkali tutaj, w Oslo. To oni przekonali mnie do urodzenia i wychowania dziecka mimo, że ja się zapierałam. Koniec końców zrozumiałam, że ja sama komplikuje sobie życie. Spójrz na to inaczej - odwróciła się bardziej w moją stronę. - Dzięki moim dziadkom miałam możliwość na dalszą naukę, pomoc przy dziecku, a nawet zapewnili mi oni małe mieszkanie. Dzięki nim ułożyłam sobie życie. Oczywiście, dziecko to ogromne poświęcenie. Tylko, że z pomocą najbliższych zawsze dasz radę. Zobacz, ja zostałam sama z dzieckiem, a teraz jestem mężatką od 3 lat. Jakob wspierał mnie bardzo i nie pozwolił mi się poddać. Twój partner na pewno bedzie przy tobie i razem dacie radę.

- Może masz rację - westchnęłam i spojrzałam na kobietę, która wołała swoje dzieci. Wstała i podała mi karteczkę.

- Nie może tylko mam. Masz i zadzwoń do mnie, jeżeli będziesz potrzebowała pomocy czy coś - puściła mi oczko i odeszła ze swoimi dziećmi.

Lotta zaadoptuje Arię?

1/?

Całuski

Let's meet at the bush of roses// A.WellingerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz