Rozdział 4: Szybujące marzenia

6 1 0
                                    


Sięgałam ręką poza kraty tego przybijającego miejsca w stronę dzikiej wolności. Może sięgała ona zbyt wielkiego poziom chaosu, jednak wtedy się nad tym nie zastanawiałam.

Zamrugałam, kiedy zorientowałam się, że już nie stałam przed karatami, a połową pośladka siedziałam na wąskim, zewnętrznym parapecie wyciągając rękę, której już nic nie ograniczało. Spojrzałam w dół i cofnęłam ją, aby mocniej złapać się parapetu. Na to jednak było za późno. Pisnęłam głośno, kiedy zostałam złapana za dłoń i podrzucona w powietrze niczym szmaciana lalka. Zrobiłam fikołka w powietrzu, które zawirowało z kilku stron i zaraz zostałam postawiona na ziemi, przez kilkoro osób. Obejrzałam się za nimi, aby przekonać się, że cała grupka latała, każdy na swój sposób w powietrzu. Niektórzy posiadali skrzydła, zarówno potężne i rozłożyste jak i drobne, nadrabiające dużo szybszymi machnięciami. Reszta natomiast lewitowała za sprawą jakichś niewidzialnych sił, które czasami objawiały się kolorami pojawiającymi się wokoło nich.

Oniemiałam. Jak mogłam wcześniej nie dostrzec czegoś tak pięknego? Aż sama zmieniłam nagle zdanie i chciałam unieść się tam do nich. Czułam się jakby w każdej chwili mogły mi wyrosnąć skrzydła, a skóra falowała z podekscytowania.

– Ej spójrz. – ktoś z szalejącego na dole tłumu złapał mnie za ramię i machnięciem ręki wskazał ostatnich dorosłych z czerwonymi plusami na ubraniach. Część z nich wymachiwała strzykawkami, inni dziwnymi urządzeniami, z których wydobywały się błyski.

Na samą myśl o przedmiocie, przypomniało mi się o jeszcze niedawno trzymanej w rękach szkatułce. Rozejrzałam się. Przecież pamiętałam, że ją chowałam. Problemem tylko był brak kieszeni, w moich ubraniach. Przekonałam się o tym gdy poklepałam się po spodniach. Przeniosłam czteropalczastą dłoń na ściśnięty brzuch. Wtedy to odkryłam. Była we mnie, ale nie do końca. Niczym inny świat wewnątrz mnie, będący przechowalnią. Dostrzegałam go w umyśle, nie odczuwając go w ciele. Uspokoiłam i pogładziłam po brzuchu.

Wypuściłam powietrze i ponownie spojrzałam na widowisko. Do potężnego mężczyzny zaraz podbiegł jakiś dzieciak i miotnął w niego sporym kawałkiem ziemi, który powędrował za ręką jak posłusznie wyszkolone zwierzę. Dorosły padł jak długi, przygnieciony dużym ciężarem i po pierwszej próbie podniesienia, tylko głośno jęknął i opadł ponownie na ziemię.

– Teraz twoja kolej – kolejna osoba popchnęła mnie w stronę ciągle malejącej liczby przeciwników.

Dołączyłam bez namysłu, bawiąc się tak samo dobrze jak reszta. Czułam się jak wielki kot, bawiąc się swoim przyszłym posiłkiem. Siła i władza była na wyciągniecie ręki. To ja decydowałam co się stanie. Już nie oni, ale ja o ich życiu.

Napawaliśmy się tą chwilą, tak odmienną od dotychczasowego życia. Patrzyłam na umiejętności moich towarzyszy pragnąc obudzić własną, a może po prostu dowiedzieć się czym dokładnie była. Gdy polegli wszyscy dorośli zaczęło się prawdziwe świętowanie. Z okien wypadały przedmioty. Rzucano w okna. Część tańczyła do rytmów wybijanych na metalowych przedmiotach, pląsając między palącymi się stertami rzeczy.

Zrobiłam obrót z wyprostowanymi rękoma, jakbym mogła nimi objąć cały ten świat. Odchyliłam głowę do góry przyglądając się bawiącym się dzieciakom nad nami dzieciakom.

Czerwone lampy nadal migotały wraz z uciążliwym alarmem. W pierwszej chwili nie dostrzegłam tego. Alarm się zmienił, zarówno świetlny jak i dźwiękowy. Oprócz czerwieni dostrzegałam teraz także niebieskie światło, a dźwięk nie był tak jednolity. Rzuciłam okiem w niebo, gdzie wszyscy latający rozproszyli się w panicznej ucieczce. Na dole ludzie również z czasem dostrzegali, że coś było nie tak i po woli uspokajali się i próbowali wycofać się do jakiejś kryjówki.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Oct 13, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Fioletowy kameleon | KrótkieWhere stories live. Discover now