~ James Howlett ~
Podałem pieniądze dla Diany. Działając razem, szybciej załatwimy nasze sprawy, a im szybciej załatwimy, tym szybciej ruszymy w trasę. Nie ma co się oszukiwać, gdziekolwiek byśmy się nie zatrzymali, Victor prędzej czy później nas znajdzie.
Zastanawiałem się nad poproszeniem o pomoc grupę X-Men, lecz nie jestem przekonany czy zdołają nam zapewnić bezpieczeństwo. Mam ogromne obawy, że tam będziemy jeszcze łatwiejszym celem, a przy okazji narazimy innych młodych mutantów.
Tutaj, aby ukryć się w świecie, będziemy potrzebowali nowych tożsamości, nowego wyglądu. Ja, jak to ja, mogę się zgolić na łyso i już będę miał wygląd załatwiony, gorzej z Dianą. Jej ciemna karnacja i bujne loki nie będą takie łatwe do zamaskowania. Na tym pomyślimy później, chwilowo potrzebny nam nowy wóz. Ten zbyt mocno rzuca się w oczy. To, co najpotrzebniejsze wybrałem od razu, teczkę z dokumentami, starannie schowałem w plecaku w tak jakby zaszytej kieszeni. Nie wiem, czy ludzie Victora ogarnęli, że ją mamy, ale lepiej, żeby w razie czego od razu jej przy nas nie znaleźli.
Duśka poszła do straganu, odprowadziłem ją wzrokiem. Kiepski ze mnie ojciec skoro nie potrafię ochronić własnej córki. Kiedyś nie wiem, czy bym się tym przejmował, teraz nie mogę sobie wyobrazić jak mogłem być kiedyś takim chamem patrzącym tylko na to, by chronić własny tyłek.
Ruszyłem w stronę handlarza, dla bezpieczeństwa co chwila zerkałem na córkę. To tak dla pewności, że nadal tu jest, cała i zdrowa.
Mając pieniądze nie było problemu z dogadaniem się o samochód. Wszystko szło pięknie, gdy nagle spostrzegłem jak Diana wyrywa rękę z uścisku jakiegoś faceta. Nie wyglądał na żołnierza, nie było też widać przy nim żadnej broni. Był od niej wyższy, ubrany w brązowe spodnie, białą koszulę rozpiętą przy szyi, na której luźno wisiał czerwony krawat. To raczej zwykły człowiek, lecz mimo to zagotowało mnie na myśl, że może ją zwyczajnie podrywać, bądź robić cokolwiek innego.
Chciałem tam podejść i wyjaśnić sytuację, lecz niespodziewanie ktoś uderzył mnie w tył głowy. Zrobiło mi się ciemno przed oczami.
Diana
Wymknęło mi się na głos, gdy upadłem.
Dałem się tak łatwo podejść, jak dziecko. To do mnie nie podobne, trzeba to przyznać, zdziadziałem. Unikając misji wyszedłem z wprawy. Zamknąłem się w domu na odludziu licząc, że dożyjemy spokojnej starości. Na co ja liczyłem. Ech.
Ocknąłem się w innym miejscu, lecz nadal widziałem ten sam plac. Leżałem powalony na ziemi, ze skrępowanymi rękoma i nogami. Nadgarstki bolały mnie od ciasnych zapięć, lecz to nie były kajdanki, przynajmniej nie takie tradycyjne. Z tego, co szło wyczuć był to kawał metalu z dwoma otworami na ręce. Chytre, jeśli chodzi o bardzo silnych mutantów. Mam tak skrępowane ręce, że nawet wyciągnięcie szponów mi nie pomoże.
Spojrzałem przed siebie. Widziałem jak Diana wybiega na pomoc dla jakiejś kobiety.
Szlachetne serce kochanie, ale trzeba było uciekać.
Zauważyłem że jednak nie ujawnia swoich mocy. Ani razu nie wysunęła szponów.
Z tej dość sporej odległości dostrzegłem plamę na jej nadgarstku i muszę przyznać, że mocno mnie to zaniepokoiło. Jednak najbardziej niepokojące było to, gdy za Dianą pokazał się Victor. Bez zbędnych ceregieli wyskoczył znienacka na Dianę, powalając ją na ziemię. Człowiek, który stał z bronią nie zdążył się zorientować w tym, co się dzieje, po prostu upadł na ziemię. Kobieta korzystając z okazji dała nogę.
Victor coś mówił do Diany, z tej odległości nie było szans cokolwiek usłyszeć. Tak bardzo żałuję, że nie mogę jej pomóc. Kolejny raz ją zawiodłem.
Chciałem się wyrwać, zgubić kajdanki pomóc dla niej, niestety bezskutecznie. Nie widziałem, aby ktoś mnie pilnował. Nie miałem również pomysłu na rozwalenie metalu, który blokował moje ruchy. Jestem na to za stary.
Kątem oka dostrzegłem ruch niedaleko Victora. Za jednym ze straganów siedział ten facet co złapał Dianę.
Kim ty jesteś.
Skupiłem na nim wzrok, lecz w tej chwili rozległ się wrzask córki.
— Tato, ratuj.
Spojrzałem na nią, a serce zaczęło mi pękać. Victor wstrzykiwał dla niej jakąś substancję. Moja córka cierpiała, a ja bezczynnie leżę na ziemi wszystkiemu się przyglądając.
Zawiodłem, nie udało mi się zapewnić bezpieczeństwa. Główną rolą ojca, którą powinienem spełniać została przekreślona. Szarpałem się, bezskutecznie.Diana głośno płakała, prosząc by mężczyzna przestał podawać dla niej substancje. Widziałem jak jej ruchy maleją aż w końcu całkowicie przestała się ruszać. To było straszne uczucie. Widzieć cierpienie bliskiej osoby i nie móc nic zrobić.
Zaraz jednak przy schowanym mężczyźnie pojawił się kolejny, trochę grubszy facet. Coś zagadali i rozeszli się po kryjomu na dwie różne strony. Mężczyzna z krawatem kilka metrów od podnoszącego bezwładne ciało Diany Victora, zaczął wymachiwać rękoma. Patrzyłem na niego jak na debila, bo kto normalny w czasie zagrożenia kuca i macha rękoma. Ku mojemu zdziwieniu, żołnierze Victora zaczęli strzelać to własnych ludzi. Trwało to chwilę i zaraz wszyscy, łącznie z mutantem leżeli na ziemi. Czerwony krawat i ziomuś z taksówki podbiegli do Diany i szybko zabrali jej bezwładne ciało. Nie biegli tak jak przyszli. Tym razem od razu skręcili w boczne uliczki.
Nie wiem czemu, ale trochę mi ulżyło gdy moja córka zniknęła z obszaru Victora. Chciałem ruszyć za nimi, niestety jedyne co mi się udało to przeturlanie się w inne miejsce.
* * *Jeżeli są jakieś błędy to dajcie znać, a je poprawię 😁
Pozdrawiam ♥️
CZYTASZ
Córka Mutanta || James "Logan" Howlett
FanficDiana wraz z ojcem Jamesem i przyjacielem rodziny, mieszkają w odosobnieniu od ludzi. James po utracie ukochanej odchodzi z grupy X-Men, teraz na pierwszym miejscu liczy się bezpieczeństwo jego jedynej córki. Natomiast dziewczynę wraz z jej przyjaci...