Diana wraz z ojcem Jamesem i przyjacielem rodziny, mieszkają w odosobnieniu od ludzi. James po utracie ukochanej odchodzi z grupy X-Men, teraz na pierwszym miejscu liczy się bezpieczeństwo jego jedynej córki.
Natomiast dziewczynę wraz z jej przyjaci...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
~ Diana Howlett~
Zazwyczaj przedpołudnie spędzam w mojej oazie spokoju, czyli ogrodzie. Uwielbiam to miejsce, pełne zieleni i kolorów rozmaitych kwiatów. Kiedyś, gdy ogrodem opiekował się Caliban ogród wyglądał inaczej. Wszędzie były jakieś deski, kamienie i mnóstwo chwastów. Nie dziwię się, dlaczego tak było, przebywaniu na słońcu dla Calibana to duże wyzwanie, dlatego około dwa lata temu dogadałam się z nim i tatą, że ja przejmę władzę nad tym miejscem. W ten sposób powstała moja oaza. Z oczkiem wodnym, trzema klombami kwiatów, sadem owocowym i huśtawką.
Przez ostatnie dwa tygodnie nie spadała ani kropelka deszczu, fakt, gdzieniegdzie sięgał zraszacz, ale w niektórych klombach moje roślinki leżały prawie na ziemi. Bez większego namysłu napełniłam konewkę wodą i ruszyłam ratować moją oazę.
— Nie za dużo tej wody? — To pytanie padło tak nieoczekiwanie, że aż się wzdrygnęłam, a konewka prawie wypadła mi z rąk. Spojrzałam na osobę stojącą z drugiej strony płotu. Był to około czterdziestoletni mężczyzna, z ciemnymi włosami i bródką. Bacznie mi się przyglądał.
— W tym wypadku nie. — Odparłam krótko, wracając do poprzedniej czynności.
Nie lubię rozmawiać z obcymi, zawsze się boję, że mogą mieć złe intencje. Nadal czułam na sobie jego wzrok, co bardzo mnie rozpraszało. Kątem oka zauważyłam ruch, z mojej strony płotu. Podniosłam wzrok i zobaczyłam, jak ten koleś stoi przy moich bratkach. Jak on to przeskoczył? Już miałam coś powiedzieć, lecz mnie wyprzedził. — James jest w domu? — Jego chytry uśmiech przyprawił mnie o ciarki. — A kim pan jest, by o to pytać? — Odpowiedziałam bez większego namysłu. — Bratem James'a. — Zlustrował mnie wzrokiem. — I chyba twoim wujkiem.
W tym momencie mnie zatkało, pierwszy raz w życiu jest możliwość, że mam rodzinę. Nie tylko znajomych z X-Men, ale prawdziwego krewnego. Mimowolnie uśmiechnęłam się do sobie. Chwila, tata nigdy o nim nie wspominał, nagle całe szczęście zostało zastąpione podejrzeniem.
— Nigdy o panu nie słyszał... — Masz jakieś moce? — Przerwał mi w pół słowa.
Jego wzrok zdradzał, że się niecierpliwi. To pytanie jeszcze bardziej podsyciło moje podejrzenia. Stwierdziłam, że czas się ulotnić, muszę porozmawiać z tatą..
Spojrzałam na czarny zegarek na mojej ręce. — Późno już, muszę iść. — Odparłam trochę za późno. Powoli zaczęłam się wycofywać, starając się aby wyglądało to, jak najbardziej naturalnie. W tej chwili poczułam mocny uścisk na nadgarstku. — Zadałem ci pytanie. — Jego głos był stanowczy i muszę przyznać, że teraz naprawdę zaczęłam się bać.
~James Howlett~
Nie umiałem się opanować, nogi same niosły mnie do przodu. Szybciej.. Szybciej.. Ciągle słyszałem głos w mojej głowie. Gdy wybiegłem zza domu, ujrzałem piękny i zadbany ogród Diany. Energicznie zacząłem się rozglądać, po krótkiej chwili zauważyłem córkę. Stała właśnie przy jednym z klombów.
Mimowolnie się uśmiechnąłem, świadomość, że jest cała i zdrowa naprawdę mnie ucieszyła.
Podszedłem trochę bliżej i dopiero teraz zauważyłem, że coś jest nie tak. Diana wyglądała na przestraszoną i chyba z kimś się szarpała.
Moje serce zaczęło bić jak szalone. Nie, to nie może być prawda. Nie umiałem dopuścić do świadomości, że moje dziecko jest w niebezpieczeństwie.
Nie wiem, kiedy szpony się wysunęły, wszystko działo się tak szybko. Byłem już w trakcie ataku, powaliłem obcego na plecy przygważdżając jego szyję szponami. Po jednej z obu stron, a środkowa niebezpiecznie zbliżała się do jego głównej tętnicy.
Obcy zaśmiał się drwiąco. — Och James, co tak słabo?
Przyjrzałem się mężczyźnie, ale szczególnie zwróciłem uwagę na jego kły.
— Victor. — warknąłem.
Nie.. Nie.. Nie.. To nie może być prawda.
Victor to mutant jak ja, również jego ciało ma zdolność regeneracji, ale zamiast szponów ma kostne pazury. Tak, mamy podobną mutację, a to dlatego, że mamy wspólnego ojca.
W dzieciństwie podczas jednej sprzeczki nasz sąsiad a ojciec Victora zastrzelił mojego, jak wtedy myślałem ojca. Natomiast przez gniew, jaki się we mnie zebrał, pojawiła się moja mutacja. Fakt, przez gniew i rządzę zemsty, jako dziecko zabiłem zabójcę mojego ojca, przy okazji stając się zabójcą biologicznego ojca. Po tych wydarzeniach uciekliśmy z domu, a później razem z Victorem służyliśmy w wojsku i braliśmy udział w wielu wojnach. Żołnierz, którego nie da się pokonać, to dobry żołnierz. W pewnym momencie stwierdziłem, że nie wszyscy zasługują na śmierć. Nie chciałem zabijać niewinnych, natomiast Victorowi było wszystko jedno. Co gorsza, sprawiało mu to przyjemność. Nasze drogi się rozeszły. Po kilkunastu latach, gdy wiodłem spokojne życie, ponownie musiał wejść w moje życie. Straciłem wtedy ukochaną i aby móc się zemścić poddałem się eksperymentowi, który miał połączyć mój szkielet z adamantium, niezniszczalnym metalem.
Teraz, ten morderca przychodzi po Dianę. Moją jedyną rodzinę i bliską osobę. To chyba jakiś beznadziejny żart.
Nie powinienem tego robić, ale nie mogłem się oprzeć. Środkowy szpon gwałtownie opadł w dół przebijając szyję mutanta. Krew zaczęła tryskać na wszystkie strony, za plecami słyszałem krzyk Diany.
Mimo satysfakcji z wyrządzonej krzywdy Victorowi, czułem się źle..
Masz już nie zabijać, obiecaj mi James..
Przypomniały mi się słowa Blair.
Wstałem i kopnąłem nieruchawe ciało. — Zaraz się ocknie, trzeba uciekać. — Starałem się by brzmiało to jak najbardziej spokojnie. Chwyciłem Dianę i pociągnąłem w stronę domu.