Diana wraz z ojcem Jamesem i przyjacielem rodziny, mieszkają w odosobnieniu od ludzi. James po utracie ukochanej odchodzi z grupy X-Men, teraz na pierwszym miejscu liczy się bezpieczeństwo jego jedynej córki.
Natomiast dziewczynę wraz z jej przyjaci...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
~John Murphy~
Obudził mnie dźwięk telefonu. Jęcząc pod nosem, niechętnie wyciągnąłem rękę w poszukiwaniu tego niedużego, drażniącego uszy przedmiotu. Po krótkiej chwili już trzymałem go w ręku. Sklejone oczy nie pomagały mi w odszyfrowaniu nazwy osoby dzwoniącej. Przetarłem oczy i pierwsze co zauważyłem to to, że jest przed godziną dziesiątą, dla mnie to środek nocy. Lekko poirytowany dopiero zobaczyłem, kto do mnie dzwoni. Dziwne, Selene też powinna teraz spać, a nie męczyć biednych ludzi.
Odebrałem telefon. — Mam nadzieję, że masz dobry powód, aby budzić mnie o tak wczesnej godzinie — Odparłem, ziewając.
— Pamiętasz tego typa sprzed sklepu? Błąka się przy moim domu, a tata z Susan wieczorem gdzieś pojechali i jeszcze nie wrócili — Mówiła szybko, w jej głosie było słychać zdenerwowanie.
— Dziwne, lepiej nie wychodź z domu i zadzwoń po Jamesa, ja zaraz przyjdę — Po tych słowach dziewczyna się rozłączyła. Wiedziałem, że z tym typem coś jest nie tak, ale czego on chciał od Selene. Szybko zerwałem się z łóżka, ubrałem się w leżące przy łóżku brązowe spodnie i białą koszulkę, a następnie biegiem udałem się do sąsiadki.
Gdy byłem na miejscu, okolica wyglądała jak zawsze spokojnie, dużo zieleni i brak żywej duszy. Ponownie usłyszałem dźwięk swojego telefonu, bez zastanowienia go odebrałem.
— Jesteś już? — Zapytała Selene. — Stoję przed domem, nikogo nie widzę. — Nie mogę dodzwonić się do Jamesa. — Czekaj, idę do Cie.. — Już miałem iść w stronę drzwi, gdy poczułem na plecach czyjś wzrok, czułem się przy tym bardzo nieswojo. To spojrzenie paliło, a zarazem świdrowało moje ciało.
Odwróciłem się, a moim oczom ukazał się ten sam podejrzany mężczyzna. Stał przy furtce około dziesięc metrów ode mnie. Nie wiedziałem czego się po nim spodziewać, czy jest groźny, czego chce. To wszytko było dla mnie zagadką. Przyszedłem tutaj jako obrońca to czas trochę pokozakować, mam nadzieję, że nie widać po mnie jak cholernie się boję. Podszedłem trochę w jego stronę. — Czego tu szukasz? — Starałem się, aby mój głos brzmiał jak najbardziej zdecydowanie i stanowczo.
Ciemnowłosy uśmiechnął się, odchodząc. Nie rozumiem tego typa, obserwuje nas i to jeszcze bez żadnej dyskrecji, a następnie odchodzi jak gdyby nigdy nic. Nie.. Tak być nie może, musi mi powiedzieć, o co chodzi. Podbiegłem w jego stronę i nawet nie wiem kiedy na mojej szyi zacisnęła się jego dłoń. Uśmiech na jego twarzy był przerażający. Poczułem ostry ból w okolicach krtani, uczucie to było straszne, jakby coś mi się w nią wbijało. Serce zaczęło mi walić jak pojebane. Czułem jak palą mnie płuca od braku dopływu tlenu. Nie mogę tak zginąć, spróbowałem zabrać jego rękę, lecz on tylko zaciskał swój uścisk.
— Dla swojego dobra, radzę ci nie wtrącać się w nie swoje sprawy. — Wysyczał, odpychając mnie. Niezdarnie upadłem na asfalt, łapczywie łapiąc powietrze. Trzymałem się za szyję, nadal niemiłosiernie mnie bolała. Na dłoni czułem lepką ciecz, odsunąłem dłoń, była ubrudzona krwią.
Powoli wstałem z ciepłego asfaltu, po głowie ciągle chodził mi słowa mężczyzny. Na pewno nie był zwykłym człowiekiem, coś z nim było nie tak. Fakt, że ma coś wspólnego z Selene albo broń boże z Dianą mnie przerażał. Z zamyślenia wyrwał mnie krzyk Selene dochodzący zza domu.
Niewiele myśląc, popędziłem w tamtą stronę. Słychać kilka głosów, po krótkim nasłuchiwaniu oszacowałem, że znajduje się tam czterech mężczyzn.
— Puśćcie mnie! — Usłyszałem wściekły głos Selene. — Ooo.. Co my tu mamy.. — Odparł męski głos. — Czyżby zdolność manipulacji i to na dodatek feromonami? — Pike będzie zadowolony z takiej zdobyczy — Dodał drugi. — Fakt, takiego mutanta jeszcze nie ma. — Chwila!.. Jakiego mutanta? Jestem zwykłym człowiekiem, puśćcie mnie! To jakaś pierdolona pomyłka! — Słychać jak dziewczyna się szamoce. — Słuchaj skarbie, gdyby nie fakt że jesteśmy odporni na twoje zagrywki, pewnie byś nam to wmówiła. — Jaha, podaj jej nasz ulubiony specyfik — Odparł trzeci głos.
Delikatnie się wychyliłem. Ugrzałem czterech mężczyzn, byli ubrani w typowe czarne stroje komandosów. Na torsach mieli przewieszone kamizelki kuloodporne, a na głowie kaski. Dwóch prowadziło związaną Selene do samochodu, a pozostali ich osłaniali. Wszyscy byli porządnie uzbrojeni. Gdybym teraz mocniej się wychylił, od razu by mnie zastrzelili. Byli już przy aucie, jeden z mężczyzn wyjął strzykawkę z niebieskawym płynem.
— Zostaw mnie! — Starała się wyrwać z ich uścisku — Ratunku!
Jeden z nich przytrzymał jej głowę. — Teraz będziesz spokojniejsza — Dodał, wstrzykując płyn w szyję kobiety.
Jej ciało momentalnie się rozluźniło, a ręce i głowa opadły bezwładnie.
— Teraz jeszcze tamci i fajrant.
Co oni jej zrobili? Jacy inni? Co ja mam zrobić? Zapamiętałem numery rejestracyjne samochodu. Nie wiem kiedy wróci ojciec Selene, jedyną pomocą jest teraz James. On mnie nie znosi, mimo to mam nadzieję, że mi pomoże.
***
Dziękuję, że dotrwałeś/aś do końca :) Daj znać w komentarzu czy historia na chwilę obecną Ci się podoba ;)