She just wants a life for her baby

1.8K 113 15
                                    

Na przemian wrzeszczałam z bólu i przeklinałam, na czym świat stoi.

Oparłam głowę o oparcie, oddychając ciężko. Ktoś odgarnął mi z twarzy mokry kosmyk włosów i otarł spływającą po policzku łzę. Tak, okazjonalnie także pochlipywałam sobie, żałując podjętych decyzji. Ile już minęło, odkąd Audrey Bourgeois przywiozła mnie z córką do szpitala? Godzina? Trzy? Dzień? Czy nie powinno być już po wszystkim? A jeśli były jakieś komplikacje, a położna to ukrywała? Powoli brakowało mi sił. Nie byłam już taka pewna czy dam radę choćby chwilę dłużej.

Podobno poród ma być najszczęśliwszym momentem w życiu kobiety. Może i jest, jeśli twój partner trzyma cię za rękę albo czeka wraz z waszymi rodzicami na korytarzu. Pewnie jest łatwiej, jeśli macie kupione mieszkanie z przygotowanym pokoikiem dla dziecka, którego tak wyczekiwaliście. Wszystko jest łatwiejsze, o ile nie jesteś sama.

– Mari, jeszcze chwila – oznajmiła cicho Chloe. Gdyby ktoś mi jeszcze rok temu obwieścił, że to ona będzie mnie trzymać za rękę w trakcie porodu, pękłabym ze śmiechu.

– Twoja mama się dodzwoniła? – spytałam drżącym głosem. Napięłam się i krzyknęłam z bólu, nim Chloe dała mi odpowiedź. Może to i lepiej, bo chyba wiedziałam, jaka była. Pół roku temu jasno wyrazili swoje zdanie w tej sprawie.

Za oknami szpitala zaczęła się robić szarówka. Nadchodził drugi dzień lutego. Grube płatki śniegu wirowały w śnieżycy, na którą klęłam w trakcie jazdy tutaj po nocy. Chloe obejmowała mnie, szepcząc kojące słowa pociechy, podczas gdy Audrey wrzeszczała na szofera, by jechał szybciej mimo oblodzonych dróg i słabej widoczności.

Pani Bourgeois w końcu do nas weszła, zaciskając usta. Bez słowa ubrała się w przygotowany dla niej sterylny fartuch i ujęła moją drugą rękę.

– Jesteś bardzo dzielna, Marinette.

Nie byłam podobnego zdania.

– Jeszcze raz przyj – poinstruowała mnie nagląco położna. – Już zaraz podamy ci twoją córeczkę.

Zaparłam się resztkami sił, wyjąc. Obie panie Bourgeois z przejęcia ścisnęły mnie za ręce. Po chwili rozległ się dziecięcy płacz. Położna chyba coś do mnie powiedziała z entuzjazmem. Nie dosłyszałam, bo Audrey i Chloe mówiły jedna przez drugą, kłócąc się, gdzie położyły telefony. Może to i lepiej, że nie zrobią tego obiecanego zdjęcia. Na pewno wyglądałam okropnie.

Rozluźniłam spięte ramiona, cicho pochlipując. Patrzyłam przerażona na zmierzającą w moją stronę położną z zawiniątkiem. Mama zawsze mówiła, że moment, w którym podano jej mnie po raz pierwszy był jednym z najlepszych momentów w jej życiu. Zastanawiałam się, czy to prawda. Z perspektywy czasu może i rzeczywiście tak uważała, ale czy w tamtej chwili nie odczuła choć cienia lęku? Bo ja czułam czyste przerażenie, gdy kobieta podała mi na ręce płaczące dziecko.

W ostatnich miesiącach przeczytałam setki artykułów, wysłuchałam dziesiątki porad i przeczytałam kilkanaście książek na temat macierzyństwa. W tej chwili zapomniałam każdą otrzymaną radę.

– Gratuluję – powiedziała serdecznie położna. – Masz już dla niej imię?

Nie miałam dla niej nawet łóżeczka, nie mówiąc już o imieniu. Pokręciłam przecząco głową. Chociaż, jak to miało być? Hugo, Louis i Emma, a do tego chomik. A może to była świnka morska...

Obie panie Bourgeois pochyliły się, zachwycając nad moją córeczką. Chloe oznajmiła, że jest kropla w kroplę jak ja. Audrey dorzuciła, że jest cudnie rozkoszna. Moja córka po prawdzie była jednym i drugim, ale o tym przekonam się dopiero po jakimś czasie. W tamtej chwili trzymałam ją sztywno, myśląc jaką ja byłam kretynką.

Otoczona ŚwiatłemWhere stories live. Discover now