3

1.1K 90 1
                                    

Évora, Portugalia

Podczas jazdy nie mogłem odgonić kumulujących się w głowie wyrzutów sumienia, które skręcały mi żołądek i nie pozwalały się skoncentrować. Przez pierwsze pół godziny nawet rozważałem powrót, choć wiedziałem, że tego błędu nie dało się już naprawić. Jeśli cokolwiek w życiu można poskładać i przywrócić do pierwotnego stanu, ta sytuacja była wyjątkiem. Miałem w bagażniku człowieka, któremu wcześniej przystawiłem pistolet do skroni. Podczas tej jednej chwili mogłem zdecydować o jego życiu, ale wciąż nie miałem do tego prawa. Oczywiście, że mogłem go zabić. Tylko wtedy wystąpiłbym przeciw naturze i samemu sobie. Pragnąłem, by zamilkł na zawsze, lecz nie byłem mordercą.

Właściwie nie mogłem sobie przypomnieć wiele z tamtej chwili. Serce zaczęło mi być szybciej, a na czole pojawiły się kropelki potu. Kazałem mu wejść do bagażnika, a potem ocknąłem się już na autostradzie, ogłuszony poczuciem winy i zaślepiony własną impulsywnością. Potem tylko czułem się tak, jak pod wpływem środków nasennych, które dawała mi mama, gdy nie chciała, abym widział, jak wciąga kokainę w kącie - oszukany, bo nie taką przyszłość mi obiecywano.

W końcu adrenalina powoli spadła, ustępując apatii. Wciąż nie mogłem wyrzucić z myśli jego przerażonych oczu, kiedy błagał mnie, bym go zostawił. W tamtej chwili nie czułem nic. Nie byłem w stanie odróżnić dobra od zła, więc kierowałem się przeczuciem. A bywa i tak, że to przeczucie wcale nie jest dobre.

Po godzinie apatia zmieniła się w poczucie niesprawiedliwości, wypalające mi klatkę piersiową. Czułem, jak płonie serce i łamią się żebra. Byłem pewny, że dotarłem do piekła głęboko zakopanego w mojej duszy, ale to była tylko świadomość niesprawiedliwości wynikającej z tego, iż prawdopodobnie nigdy nie spotka mnie fizyczna kara. Świadomość. Przerażająco lekka, choć powinna boleć. Naprawdę chciałbym, żeby tak było.

Gdy minąłem tabliczkę z napisem „Évora", nie zastanawiając się, skręciłem w poboczną uliczkę. Przejechałem kolejne dwa kilometry drogą ciągnącą się wzdłuż pól oraz pojedynczych domów. I choć mój wzrok przyciągnęła stacja benzynowa wyłaniająca się zza horyzontu, postanowiłem zatrzymać się na poboczu. Szybko wysiadłem z samochodu, wcześniej upewniając się, że w kieszeni spoczywa broń. Jednak, jak tylko poczułem grunt pod stopami, upadłem na trawę. Poczułem żółć wspinającą się po moim przełyku, ale udało mi się opanować mdłości, zamknąwszy oczy. Nigdy wcześniej nie czułem do siebie tak wielkiego obrzydzenia, jak w momencie, gdy musiałem otworzyć bagażnik i przystawić pistolet do tchawicy bezbronnego, skulonego w nienaturalnej pozycji chłopaka.

- Więc to takie uczucie, gdy się umiera? - wychrypiał. Przeraziło mnie to, że w jego oczach strach ustąpił obojętności, więc było mu wszystko jedno, czy przycisnę spust. Mnie nie było, dlatego chwyciłem go za łokieć i przyciągnąłem w swoją stronę.

- Zawsze możesz współpracować. Wtedy nie przekonasz się, jakie to uczucie umierać.

- Co jeśli nie będę? Jeśli chcę zginąć?

- W takim razie nic nie wiesz o życiu - westchnąłem i schowałem broń z powrotem do kieszeni. - Ale nie będę tłumaczył rozpuszczonemu, bogatemu dzieciakowi, dlaczego akurat to nie on ma ciężko.

- Często jesteś taki arogancki? - spytał z uśmieszkiem na ustach. Widać, że czuł się bardziej komfortowo, gdy nie miał przyciśniętej spluwy do gardła. Jednak niestety wtedy nie zapaliła mi się czerwona lampka. - Jeżeli tak, możemy się dogadać - stwierdził, na co zaśmiałem się sucho.

- Wysiadaj.

- Co zamierzasz ze mną zrobić? - zmarszczył brwi.

- Pójdziesz na stację. Bez żadnych numerów, bo ja będę szedł tuż za tobą. Kupisz kanister benzyny i wrócimy do samochodu. Nic nikomu się nie stanie, ale to zależy od ciebie.

- To jakiś kilometr - stwierdził, rozpoznając neon w oddali. - Czemu nie możemy podjechać? Wtedy będziesz miał pewność, że nagle nie ucieknę.

- Nie jestem aż tak głupi. Potrafię się domyśleć, że pracownicy spiszą numery z tablicy rejestracyjnej, a policja znajdzie samochód i moje odciski palców. Twój ojciec zgłosi zaginięcie w ciągu 24 godzin. Pytanie tylko, czy ciebie czy Chevroleta. Nie znam waszej relacji, ale wydaje się nieciekawa, sądząc po tym, że właśnie rozmawiasz ze swoim porywaczem i głupio się uśmiechasz.

- Może dlatego, że sprawiasz wrażenie kogoś, kto i tak kompletnie nie wie, co robi? Proszę cię, nie urodziłem się wczoraj. Jeśli chcesz mnie zastrzelić, zrób to teraz. Przynajmniej uniknę upokorzenia, nie pomagając jakiemuś kryminaliście.

Postanowiłem nie odpowiadać. Zamiast tego szarpnąłem go za ramię i siłą wyciągnąłem z bagażnika. Po tym, jak upewniłem się, że samochód jest zamknięty, popchnąłem chłopaka na drogę. Ten jednak potknął się, pod wpływem czego pył z jezdni trafił mu do oczu. Luciano zaczął kaszleć, jednocześnie otrzepując ubrania z brudu. Westchnąłem przeciągle, ale nie skomentowałem jego niezdarności. Mimo to, obrócił się do mnie tylko po to, by posłać zirytowane spojrzenie i pokazać środkowy palec.

- Jeszcze będziemy mieli czas na wspólne uprzejmości - mruknąłem pod nosem.

Wiedziałem, że będę musiał się go pozbyć, ponieważ okazał się dość bystry i nie tak naiwny, jak sądziłem. Od teraz było to tylko kwestią czasu.

we killed our way to heavenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz