7

748 60 4
                                    

Westchnąłem, opadając na jedno z plastikowych krzeseł tuż obok ciężarnej kobiety z siniakami na rękach. Luciano walczył z zepsutym automatem do kawy, jednocześnie kłócąc się z recepcjonistką po portugalsku. Od dobrych dwóch godzin obaj tkwiliśmy na komendzie i nie zanosiło się, by rozpatrzono naszą sprawę równie szybko, jak nas aresztowano.

Jedynym pozytywnym aspektem było to, że nie przeszukano samochodu, tylko odholowano go na parking policyjny. Po części zawdzięczałem to chłopakowi i dziwnym upodobaniom podstarzałej gliny do młodszych. Obiecałem sobie, że gdy tylko nas wypuszczą, przed wyjściem co najmniej wybiję temu zboczeńcowi jedynki i zrobię znak krzyża na ścianie jego krwią.

- Przemoc domowa? - zwróciłem się do kobiety obok. - Podaj tylko jego namiary. Mogę sam to załatwić, bo na policję nie masz co liczyć.

- Las drogas.

- Jazda po pijaku? - parsknąłem śmiechem, na co jakaś staruszka posłała mi zniesmaczone spojrzenie. - Nie ma tragedii.

- Drogas, maldito idiota. Puedo venderte algo. ¿Qué deseas? Tengo algo de cocaína, LSD y éxtasis.

- Diler? Serio? - zmarszczyłem brwi. - Oddaj dziecko do adopcji, zanim kompletnie schrzanisz mu życie. Wybacz, na mnie już czas - podniosłem się z siedzenia i zostawiłem zaskoczoną kobietę ku kolejnej dezaprobacie tej samej babci.

Podszedłem do Luciano, który dla odmiany skończył kłócić się z recepcjonistką i teraz kłócił się z mężczyzną naprawiającym automat. Bez słowa pociągnąłem go za sobą w stronę toalety, żeby omówić plan działania. Mógł odebrać to inaczej niż chciałem i prawdopodobnie właśnie tak się stało, bo gdy tylko zamknąłem za nami drzwi, popchnął mnie na ścianę i wymierzył cios w policzek.

- Jest szansa, że jeszcze dziś nas wypuszczą? - spytałem, dotykając piekącego miejsca.

- Celowe obnażanie się w miejscu publicznym - westchnął, po czym oparł się o umywalkę naprzeciw mnie. - Skończy się kaucją, ale pobiorą nam odciski i sprawdzą nasze dane. Przynajmniej nie jesteśmy w kartotece, bo... - przerwał, gdy posłałem mu znaczące spojrzenie. - Poważnie?

- Małe kradzieże, bójka, wagary...

- Co jeszcze?

- Wyłudzenia, oszustwa majątkowe i podrabianie dokumentów. Więcej grzechów nie pamiętam - zaśmiałem się sucho, doskonale wiedząc, jak bardzo straciłem w jego oczach. Nie obchodziło mnie to aż tak bardzo, ale zawsze przyjemnie jest mieć przy sobie kogoś, kto chociaż pokiwa głową i będzie udawać, że rozumie. - Błagam, nie patrz tak na mnie. Czasem instynkt przetrwania bywa silniejszy niż moralność. Podobno pieniądze to nie wszystko, ale pomagają, jeżeli nie chcesz stoczyć się na samo dno. Gdy już na nim jesteś, musisz radzić sobie inaczej.

- Rozumiem.

- Nie sądzę.

- 'Cause mama I'm in love with a criminal. And this type of love isn't racional, it's physical - zanucił, siadając na umywalce.

Zaśmiałem się, ale w jego oczach zobaczyłem coś niebezpiecznego. Cały wszechświat krzyczał na mnie i kazał się odsunąć, ale nie posłuchałem i podszedłem trzy kroki bliżej, wciąż zaniepokojony ciężkim kołataniem serca.

- Przepraszam - wreszcie wydusiłem z siebie to, co powinienem powiedzieć już dawno. - To moja wina i tym razem nie będę próbował przed tym uciec. Wezmę odpowiedzialność za to, co zrobiłem, i jak tylko stąd wyjdziemy, ja też pozwolę ci odejść. Jeśli poczekasz tu parę dni, odwiozę cię do domu.

- Nie.

- Spokojnie, to nie jest żaden podstęp - zbliżyłem się o kolejny krok. Stanęliśmy twarzą w twarz. Mogłem usłyszeć jego nierówny oddech, dziwnie zgrany z moim. I choć nie rozumiałem tego uczucia, tak bardzo nie chciałem, by się skończyło. - Muszę coś załatwić, ale wrócę po ciebie. Chcę, abyś wiedział, że nie będę trzymał cię już na siłę. W każdej chwili możesz zrezygnować i pojechać busem.

- Nie mam dokąd wrócić - odparł, ocierając łzę z policzka. Nawet nie zauważyłem, kiedy zaczął płakać, choć przez ten cały czas uważnie patrzyłem mu w oczy.

- Więc wróć do domu.

- Nie mogę. Już nie mam domu.

- To nie ma sensu - szepnąłem sam do siebie, wracając do rzeczywistości. To nie jego słowa były hipnotyzujące, miałem po prostu skłonność do nadmiernych przemyśleń. - Zawsze jest gdzieś miejsce, które możesz nazwać domem. To miejsce, w którym zostawiłeś swoje serce i nawet, jeżeli jest trochę zranione, da się je wyleczyć. Wybacz, sam nie wiem co mówię.

- Ojciec wyrzucił wyrzucił mnie w moje siedemnaste urodziny, gdy powiedziałem mu, że jestem gejem. Wcześniej obiecał, że mogę powiedzieć mu wszystko, więc będąc naiwnym to zrobiłem - wyszeptał. - Tamtego dnia, kiedy się poznaliśmy, wcale cię nie okłamałem. Ale przyznaję, było mi wstyd, widząc niedowierzanie na twojej twarzy. Przez tydzień spałem na kanapie u kolegi, więc tak, byłeś moim wybawieniem, gdy przystawiłeś mi pistolet do skroni. Liczyłem na to, że strzelisz. To była chyba pierwsza modlitwa w moim życiu, ale niczego nie pragnąłem tak bardzo. Potem sprawy się... pokomplikowały.

- Są lepsze rodzaje śmierci - odezwałem się wreszcie.

- Jakie?

- Na przykład ta powolna, gdy mnie całujesz.

Sam byłem zaskoczony słowami, które wyszły z moich ust, jednak nie żałowałem. Położyłem mu rękę na policzku i go pocałowałem. Smakował kawą i miętówkami, a co najważniejsze - goryczą. Znałem siebie zbyt dobrze i wiedziałem, że chwilowa przyjemność nie jest tego warta. Nie miałem serca robić z nim czegokolwiek, mając świadomość, że on zaangażuje się za bardzo, jeśli już tego nie zrobił. Dlatego właśnie odpuściłem, chociaż naprawdę pragnąłem, by tym razem sprawy potoczyły się inaczej. Może w jakimś alternatywnym świecie tak by się stało, ale nie w tym. W tym byłem zwykłym śmieciem i do tego dupkiem.

- Muszę iść odebrać wóz - odsunąłem się, nie patrząc na niego. - Kryj mnie albo wydaj. Twój wybór.

- Żartujesz sobie? Musisz zostać, bo inaczej obaj będziemy mieli problemy. Muszą pobrać nam odciski i-

- Skakałeś kiedyś z drugiego piętra? - wskazałem na okno.

- Oszalałeś.

- Wylądujemy na śmietniku, jest akurat zamknięty. W każdym razie przeżyjemy.

- To chyba najgorsza z możliwych opcji.

- Więc?

- Boże - westchnął, ale nie zastanawiał się zbyt długo, bo po chwili pokiwał głową.

Otworzyłem okno i pomogłem mu wdrapać się na parapet. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, za drzwiami rozległ się głos szukających nas funkcjonariuszy. Najwyraźniej postanowili zgarnąć nas szybciej, niż podejrzewałem.

- Na trzy - Luciano złapał mnie za rękę i mocno ścisnął. - Raz...

- Jasne, możemy stać tak do rana. Po co się spieszyć? - warknąłem.

- ¡NO TE MUEVAS!

Wtedy skoczyliśmy.

we killed our way to heavenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz