9

691 66 3
                                    

Gdy otworzyłem oczy, od razu miałem ochotę je zamknąć, jak tylko uderzyły we mnie ostatnie wspomnienia. Szybko zacisnąłem powieki, byle tylko nie patrzeć na strupy krwi na dłoniach. Boleśnie zdałem sobie sprawę również z obecności śladów na szyi, ale nie mogłem się zdecydować, co boli mnie bardziej - wstyd czy siniaki?

Nie potrafię dokładnie stwierdzić, ile czasu tak przeleżałem. Z początku czułem promienie słońca na swojej skórze, ale po jakimś czasie zniknęły i mimo że zrobiło mi się zimno, wciąż się nie ruszyłem. I chociaż fizycznie pewnie byłbym w stanie się podnieść, uparcie tkwiłem w tej pozycji. Powodem był strach. Strach, którego do końca nie rozumiałem, bo nigdy wcześniej nie doświadczyłem go w takiej postaci. Nie wiedziałem, co należało zrobić dalej, bo dotąd działałem bez żadnego planu. W porządku, miałem jakiś jego zarys. Chciałem odnaleźć ojca, ale nawet nie miałem pewności, czy powinniśmy rozmawiać, jeśli nie mieliśmy o czym. Mógłbym wrócić do Portugalii, do Lizbony, ale co dalej? Z przerażeniem odkryłem, że tego też nie przewidziałem. Co dalej? Przecież nie miałem planów na przyszłość. Owszem, wydawało mi się, że z pewnością jakaś nadejdzie, ale nie znałem jej postaci. Nie chciałem znać. Od kiedy pamiętam, wydawała mi się tak odległa i niedostępna, że nie miałem prawa o niej myśleć. W mojej głowie przyszłość czekała na innych, lepszych ode mnie. Czekała na ludzi z ambicjami, na ludzi ładnie wyglądających na zdjęciach, na ludzi z rodzinami, które ich kochały i codziennie pytały, jak minął im dzień. Przyszłość do mnie nie pasowała. Przeszłość była tak odległa, że prawie mógłbym o niej zapomnieć i udawać, iż wcale nie boli. A teraźniejszość... Jej nadal nie potrafiłem określić.

Czekałem na jakiś znak. Jednak, jak pewnie można się domyślić, - nie nadszedł. Za to ja najpierw poczułem beznadziejność tej sytuacji, a zaraz po tym sam poczułem się beznadziejnie. I wreszcie mi ulżyło, bo coś czułem. Przypominało uderzenie w policzek, które miało mnie ocucić. Było tak żywe i namacalne, że... poczułem je po raz drugi.

Otworzyłem powieki. Widok pochylającej się nade mną dziewczynki przywrócił mój umysł do normalnego funkcjonowania. Gdy już miałem się odezwać, mała obróciła się za siebie, a potem wskazała na mnie palcem. Zmarszczyłem brwi w konsternacji, jednak zanim zdążyłem zareagować, jakiś mężczyzna złapał mnie za ramiona i mną potrząsnął.

Z trudem stanąłem na nogi i spojrzałem mu w oczy. Wyglądał na naprawdę wkurzonego.

- Nie tknąłem jej! Przysięgam! - uniosłem ręce w obronnym geście.

- No pagaste por pasar la noche - odpowiedział, uprzednio uspokoiwszy się trochę. Ponownie zmarszczyłem brwi, usiłując zrozumieć, co miał na myśli.

- Wzajemnie.

Wywrócił oczyma, ale najwyraźniej mniej więcej dotarło do niego, że się nie dogadamy, bo machnął ręką i odsunął się. Dopiero wtedy zorientowałem się, że przez ten cały czas stał za nim Luciano, wpatrujący się teraz we mnie pustym wzrokiem. Nie zaobserwowałem na jego twarzy ani jednej zmiany na mój widok, nawet gdy kiwnąłem głową w jego stronę.

- No hay que preocuparse - domyśliłem się, że kierował te słowa do stojącego obok mężczyzny, choć wciąż patrzył na mnie.

I wtedy właśnie zrozumiałem, że znakiem, którego tak bardzo wyczekiwałem, było jego spojrzenie - chłodne i obojętnie, dające jasno do zrozumienia „odpuść sobie". Mógłbym go posłuchać. Oczywiście, że tak. Jednak wtedy wszystko to, co do tej pory się zdarzyło, straciłoby na wartości. A ja tak bardzo nie chciałem, by okazało się to jednym z nic nieznaczących epizodów z mojego życia.

- Nie powinienem cię zostawiać - szepnął chłopak, tym razem zwracając się do mnie.

- Stęskniłeś się?

- Ja? Nie. Ale policja tak - mógłbym przysiąc, że na moment się uśmiechnął. - Ojciec tej małej jest właścicielem parkingu. Nie zapłaciłeś za postój przez całą noc, więc zainteresował się i przez szybę w samochodzie zobaczył broń. Zgadnij do kogo zadzwonił.

- Pierdolisz! - krzyknąłem, co okazało się złym ruchem, bo mężczyzna przysłuchujący się naszej rozmowie szarpnął za moją koszulkę i wymamrotał coś po hiszpańsku.

- Uspokój się - syknął Luciano. - Obaj wpadliśmy, bo kamera nagrała, jak razem tu przyjechaliśmy.

- Partners in crime - uśmiechnąłem się pod nosem, lecz zaraz odzyskałem przytomność i szybko rozejrzałem się po parkingu. - Jak szybko biegasz?

- Szybciej niż ta mała. To już coś.

- Dobrze - oblizałem usta. - Ten facet trzyma w dłoni kluczyki od Sanglasa. Zgaduję, że to ten zaparkowany pod bramą. Widzisz? Wkłada je teraz do tylnej kieszeni. Zrobimy tak. Odwrócisz jakoś jego uwagę, a ja szybko mu je zwinę.

- Sugerujesz, abyśmy uciekli przed policją tym czymś?

- Dokładnie.

- Co z odciskami palców w aucie?

- Tu właśnie zaczyna się robić ciekawie. Ja pojadę motocyklem, ty naszym samochodem. Zaraz dam ci kluczyki.

Nie odpowiedział, ale po uśmiechu, który starał się ukryć, po prostu wiedziałem, że się zgadza.

Co mogło pójść nie tak?

we killed our way to heavenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz