5

866 82 8
                                    

Badajoz, Hiszpania

Do granicy z Hiszpanią milczeliśmy. Przez jakiś czas mijaliśmy w ciszy łąki i malownicze widoki, aż w końcu zastąpił je krajobraz miejski z przepięknym zachodem słońca, wyłaniającym się zza budynków. Fioletowy pas na niebie przeplatały pomarańczowe, prawie krwistoczerwone prześwity, których widok zapierał dech w piersiach. Pomimo swojego usposobienia, wciąż potrafiłem doceniać piękno zachodów i za każdym razem tak samo czułem ukłucie tęsknoty w klatce piersiowej. Sama myśl, że każda pojedyncza decyzja, jaką kiedykolwiek podjąłem, doprowadziła mnie teraz do momentu, gdy nie mogę oddychać, sprawiała mi fizyczny ból. Piekły mnie płuca, a płomień wspinał się po gardle. Czułem obrzydzenie samym sobą, bo nigdy moje czyny nie były tak piękne, jak ten zachód słońca.

I choć próbowałem skupić się na jeździe, jakiś głos w głowie do znudzenia podpowiadał mi, bym zjechał z drogi i zostawił Luciano gdzieś na poboczu tak, jak to wcześniej planowałem.
Może byłem tchórzem i bałem się, że w takiej sytuacji konsekwencje dogonią mnie wcześniej, a może miałem swój własny powód, do którego nie chciałem się przyznać. W każdym razie, ostatecznie postanowiłem grać na zwłokę i pozbyć się go, kiedy znajdę na to siły.

Dodatkowo nie pomagał fakt, iż chłopak wciąż nie spuszczał ze mnie wzroku, co zaczynało być równie irytujące, jak i niepokojące. Naprawdę chciałem pozostać wyrozumiały, bo pewnie nigdy na oczy nie widział biednego dzieciaka, będąc zajętym chowaniem się w swoim pałacu samouwielbienia, ale moja cierpliwość miała granice. Dlatego (niechętnie) postanowiłem zacząć rozmowę. Miałem nadzieję, że to zajmie jakoś jego myśli i przestanie wpatrywać się we mnie, jakbym faktycznie był zdolny do zrobienia mu krzywdy. W końcu nie byłem potworem. Nie chciałem być.

- Opowiedz mi coś o sobie - poprosiłem spokojnym tonem. Dopiero po chwili zorientowałem się, że nie był on aż tak spokojny, jak sądziłem.

- Po co?

- Skoro mamy spędzić ze sobą trochę czasu, powinniśmy się poznać.

- Kto tak powiedział? - jego głos ociekał kpiną, która bardzo drażniła mi uszy, jednak za wszelką cenę próbowałem się opanować. Wiedziałem, że bywam impulsywny, ale na autostradzie jechało mnóstwo samochodów. Jeden nieostrożny krok i któryś z kierowców mógłby zadzwonić na policję. Musiałem wytrzymać.

- Posłuchaj mnie - zacząłem, nie bardzo wiedząc, jak pociągnąć dalej rozmowę. - Chcę stworzyć miłą atmosferę, a ty wcale nie pomagasz.

Zerknąłem na niego i zobaczyłem, że z trudem powstrzymuje się od śmiechu. Westchnąłem.

- Dobra. Co chcesz wiedzieć? Rozmiar mojego buta?

- Cokolwiek - poprawiłem się na siedzeniu.

- Cóż, urodziłem się w Maroko, bo stamtąd pochodzi moja mama. Emigrowała do Portugalii niecały rok później i właśnie tam poznała mojego przybranego ojca. Jest dla nas dobry.

Dał ci warty 12 tysięcy euro zegarek. Doskonały wyznacznik dobroci.

- Co ze studiami?

- Oxford, ale szczerze wątpię, czy mnie przyjmą. Jestem beznadziejny.

- Zostało ci jeszcze jakieś 10 lat do uniwerku. Masz czas na poprawę - posłałem mu niedbały uśmiech, odrywając na chwilę wzrok od drogi.

- Rozumiem, że pora się zaśmiać? - uciął krótko.

- Jakieś plany na życie?

- Wkurza mnie ta rozmowa.

- Odpowiedz.

- Myślałeś kiedyś co będzie, jeśli cię złapią? Masz plan B? Oczywiście, że nie masz. Jesteś zwykłym pozerem.

- Nie zmieniaj tematu.

- Zastrzelisz nas obu?

- Jeszcze nie wiem - machnąłem ręką. - Ale nic specjalnie mnie na tym świecie nie trzyma.

- Więc myślisz o śmierci?

Nie odpowiedziałem, doskonale wiedząc, że nie oczekuje tego ode mnie.

- Świetnie - mruknął, po czym popchnął mnie na szybę i sam przejął panowanie nad kierownicą, skręcając w lewo.

Na moment oślepiło mnie światło reflektorów i jedynym, co usłyszałem oprócz krzyku chłopaka, był klakson kierowcy nadjeżdżającej z naprzeciwka ciężarówki. Gdy faktycznie śmierć zajrzała mi w oczy, dopiero wtedy zrozumiałem, że nie jestem gotowy stracić tej małej cząstki siebie, w której jeszcze pozostała nadzieja, nawet jeśli pozostałe są zepsute. Dlatego z całej siły wcisnąłem gaz i przekręciłem kierownicę. Samochód uniknął czołowego starcia, ale na skutek uderzenia w bok prawie wylądował w rowie.

Gdy tylko uspokoiłem przyspieszone bicie serca, spojrzałem na Luciano, opierającego się o maskę rozdzielczą i próbującego zatamować krwotok z nosa rękawem. Oddychał ciężko i nierówno, jakby coś ciążyło mu na plecach. Powieki miał zaciśnięte, podobnie jak lewą pięść.

- Idiota - warknąłem, odchylając mu głowę do tyłu. Sięgnąłem do kieszeni po chusteczkę, którą następnie zwinąłem w rulonik i mu podałem. Wzrok miał wbity w sufit. - Dlaczego to zrobiłeś? Chciałeś zabić nas obu? Takie sprawy można załatwić inaczej - chwyciłem jego brodę w dwa palce, aby zmusić go do odpowiedzi, jednak on wciąż nie reagował. Widziałem, jak wstrzymywał łzy, lecz nie mogłem odnaleźć w sobie ani trochę empatii. - Odpowiedz, kurwa!

Po kilku sekundach ciszy pociągnął nosem i spojrzał na mnie. I choć widziałem zranienie w jego oczach, miałem ochotę uderzyć go w twarz, bo najwyraźniej tylko tak potrafiłem radzić sobie z narastającym gniewem. Wydawał się bezbronny, ale ja również taki się przy nim czułem. Nie miałem już siły udawać, a on wykorzystał tę chwilę słabości.

Otworzyłem usta, zaskoczony tym, jak bardzo nie panuję nad trzęsącymi się dłońmi, gdy odwrócił głowę i przybliżył się do mnie. Był tak blisko, że mogłem poczuć jego gorący oddech na swojej szyi. Już nie był przerażony, wprost przeciwnie, wyglądał tak, jakby było mu wszystko jedno, czy jutro rzeczywiście nadejdzie. Zrobił to tak szybko, że nawet nie poczułem, gdy dotknął swoimi ustami moich.

- Czy czujesz się czasem... - wyszeptał, powoli się odsuwając. Zmarszczyłem brwi, ale nie dokończył.

- Wrócimy do tego jutro - odparłem po chwili, chcąc przerwać niezręczną ciszę. - Gdy wylecą ci z głowy te popieprzone myśli. Nie wiem, co sobie wyobrażasz, ale przestań. Jak na razie jesteśmy na siebie skazani, więc byłbym wdzięczny, gdybyś się ogarnął.

- Czyli to moja wina?

- Najpierw prawie nas zabiłeś, a potem-

- Pieprz się! - przerwał mi, chwytając za koszulkę. Przyciągnął mnie do siebie, a ja z trudem powstrzymałem się od odepchnięcia go na szybę. Zamiast tego zacisnąłem wargi, czekając na rozwój akcji. - Może jestem rozpuszczonym dzieciakiem, ale przynajmniej nie jestem psychopatą i nie krzywdzę ludzi. Jesteśmy tutaj przez ciebie, więc nie wiem, czemu masz czelność obwiniać mnie o to, że próbowałem wydostać się z tego piekła. Najwyraźniej masz za wielkie ego, jeśli myślisz, że próbowałem od ciebie uciec. Nie jesteś żadnym pieprzonym powodem. Powinieneś był mnie wtedy zastrzelić, zrobiłbyś mi, kurwa, przysługę! - jego krzyk przerodził się w szloch. Trząsł się, ciągnąc za swoje włosy. Bałem się, że zaraz rozpadnie się z rozpaczy.

Chwyciłem jego ramiona i przeciągnąłem go przez skrzynię biegów na swoją stronę, by unieruchomić go w ciasnym uścisku. Bez zastanowienia oplótł ręce wokół mojej szyi, opierając mi brodę na barku. Wciąż mogłem poczuć drgawki na jego ciele, ale jego ciężar napełnił mi serce dziwnym ciepłem. Nie zastanawiając się, złączyłem nasze usta w ponownym pocałunku, jednak kompletnie nie byłem przygotowany na to, co nastąpiło później.

Na chwilę straciłem nad sobą panowanie i przestałem myśleć nad konsekwencjami, gdy pomagałem mu ściągnąć przez głowę bluzę, a potem koszulkę. W pośpiechu rozpiąłem rozporek, przeklinając kilka razy, podczas gdy on zostawiał mokre pocałunki na moim obojczyku i sam ściągał spodnie.

Tej nocy coś się skończyło, ale wtedy jeszcze nie zdawałem sobie z tego sprawy.

we killed our way to heavenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz