8

719 73 2
                                    

Walencja, Hiszpania

- Świeże powietrze - westchnął, wysiadając z auta. Kiwnąłem głową, przyznając mu rację, bo po siedmiu godzinach jazdy mała przerwa była faktycznie dobrym pomysłem. - Miło dla odmiany pooddychać czymś innym niż stęchlizną i twoimi fajkami.

- To nałóg - uśmiechnąłem się pod nosem. - Nic na to nie poradzę.

- Powoli zabija. Skończ z tym, zanim przekręcisz się na tamten świat.

- Chętnie odpocznę od smrodu z twoich pach. Wiem, że warunki w trasie nas nie rozpieszczają, ale umyj się do cholery.

- Skoro już tu jesteśmy, możemy popływać. Może niekoniecznie nago, jak ostatnio - wzruszył ramionami. - Co powiesz na Playa Del Perellonet? Piasek, woda, piękne widoki...

- Chyba nie chcesz trzymać się za ręce przy zachodzie słońca? - zażartowałem, doskonale wiedząc, że nie o to mu chodziło. Zdążył się na mnie poznać, więc był świadomy, dlaczego powinien trzymać się z daleka.

- Czemu nie?

- Bardzo zabawne - wyciągnąłem z kieszeni paczkę i uniosłem znacząco prawą brew. Westchnął, lecz ostatecznie i tak rzucił mi zapalniczkę. - W zasadzie mam w planach coś innego.

- Dom?

- Jadę do Rzymu. Do ojca.

- Walencja jest ładniejsza.

- A rodzina ważniejsza. Nieważne, jak schrzaniona by nie była, zawsze będzie na pierwszym miejscu. Może z małym wyjątkiem - dodałem, mając na myśli matkę.

Od czasu wyjazdu (a raczej ucieczki) z domu, nie myślałem o niej za wiele. Nie obchodziło mnie, czy sobie radzi, ani czy faktycznie zwolnili ją już z ośrodka, jak zapewniała w listach. W momencie, w którym wybrała heroinę ponad swojego najmłodszego syna, przestałem się przejmować, ponieważ bez sensu było walczyć o miłość kogoś, kto kochał tylko swój nałóg. Z drugiej strony, wciąż przerażało mnie nasze podobieństwo. Zdawałem sobie sprawę z tego, że motywy, jakimi prawdopodobnie kierowała się, wpadając w narkomanię, również mi towarzyszą. I choć tak bardzo gardziłem narkotykami, to wiedziałem, że prędzej czy później po nie sięgnę. Nieważne, jak bardzo będę próbował uciec, pierwsze poważniejsze potknięcie może okazać się moim końcem.

- Zostawisz mnie na tej stacji czy może zabierzesz ze sobą?

- Nie wiem. Daj mi pomyśleć.

- Poważnie, kurwa? Ile potrzebujesz czasu, aby wreszcie wziąć się w garść?

- Po co tyle pytań?

- Bo wysyłasz sprzeczne sygnały.

- Rzeczywiście! - parsknąłem, autentycznie rozbawiony jego śmiałością. - Bo wcale od początku nie postawiłem sprawy jasno i nie powiedziałem, że nic z tego nie będzie. Mam własne problemy. Nie przygarniam przybłęd.

- Może pora przestać się wykręcać i przyznać, że jesteś tchórzem - uśmiechnął się smutno, patrząc mi w oczy. Nie panowałem nad sobą, a on to wykorzystał. - Olewasz mnie, bo masz własne problemy. Proszę cię, jakie? Szukasz ojca, który miał dostatecznie dużo czasu, by się odezwać. Wybacz, ale po tylu latach można wreszcie uznać, że nie różni się od reszty i ma cię w dupie. Wszyscy ojcowie tak mają. Twój nie jest pieprzonym wyjątkiem. Pojedziesz tam i co mu powiesz? Przejrzyj na oczy! Nie będzie szczęśliwego zakończenia. W najlepszym wypadku cię spławi, a w najgorszym poznasz jego nową rodzinę i na własne oczy zobaczysz, że bez ciebie jest mu lepiej. Naprawdę chcesz tego? Jesteś wart o wiele więcej.

- Twój ojciec nawalił z własnej winy, ale mój odszedł przeze mnie. Staram się to naprawić.

- Raczej na siłę udowodnić sobie, że jesteś śmieciem, a nie jes-

Nie zamierzałem tego zrobić. To był impuls i nawet nie spostrzegłem, kiedy zamachnąłem się i moja pięść trafiła w jego policzek. Zatoczył się do tyłu, ale w ostatniej chwili złapał równowagę i znalazł w sobie dostatecznie dużo siły, by oddać mi jeszcze mocniej. Wtedy właśnie uderzyłem go kolanem w brzuch, a gdy upadł, zaczęliśmy się szarpać na trawie.

- POWTÓRZ TO! - krzyknąłem, zaciskając palce wokół jego gardła.

Szybko zorientowałem się, że mógł ledwo oddychać, ale pomimo tego i tak wychrypiał:

- Nie jesteś... śmieciem. Mógłbyś mieć cały ś-świat u swoich stóp - zdołał odwrócić głowę i splunął krwią na ziemię. Wymierzyłem mu cios w policzek, po czym zacząłem dusić jeszcze mocniej. Choć jego twarz zmieniła kolor z czerwonej na fioletową, nie przestawałem.

- Dlaczego mi to mówisz?

Zacisnął powieki, ale nie odpowiedział.

- Jesteś czymś... kimś więcej. A ja nie jestem dla ciebie dość dobry, Luciano.

Dalej milczał.

- Co takiego we mnie widzisz?

Znów cisza.

Odpuściłem tylko po to, by go pocałować. Tym razem nie smakował ani kawą, ani miętówkami, ani goryczą. Czułem krew i prawdziwy smutek. Coś w rodzaju tęsknoty za czymś, czego nigdy nie miałeś, co nigdy nie było twoje. Tak smakowała rozpacz. Nawet nie byłem zaskoczony, gdy mnie odepchnął i wstał o własnych siłach. Wołałem za nim, ale się nie odwrócił. Szedł przed siebie ze spuszczoną głową, dłonie schował do kieszeni. Dotknąłem obolałego ramienia, którego przed chwilą dotykał. Pomyślałem o tych wszystkich siniakach, jakie pojawią się jutro, i łzach, które skapywały po jego policzkach.

Zrozumiałem, jak wielki błąd popełniłem, ale nie było już odwrotu. Jeśli wiedział, co dla niego dobre, straciłem go na zawsze.

we killed our way to heavenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz