20

756 65 10
                                    

Rzym, Włochy

- Nie sądziłem, że nam się uda.

Spojrzałem na niego spod przymrużonych powiek i powoli wypuściłem dym z ust, zastanawiając się, na jakiej podstawie uznał, że cokolwiek nam się udało. Może udało nam się zranić siebie nawzajem i zgasić gwiazdy w oczach. Może udało nam się spalić ostatni most i tym samym odciąć drogę ucieczki. Byłem przekonany, że nie myślał o tym w ten sposób. Całe życie tkwił w złotej klatce, a gdy wreszcie się z niej wydostał, nawet nie potrafił uświadomić sobie, jak bardzo był skrzywdzony. Nie potrafił przestać się okłamywać.

Przez chwilę przypatrywał mi się w oczekiwaniu, aż w końcu znów spojrzał na drogę. Obserwowałem, jak jego smukłe palce zaczęły stukać w kierownicę w rytm Kill Our Way To Heaven i faktycznie coś niedobrego wisiało w powietrzu. Wiedziałem, że się domyślał. Może właśnie dlatego postanowił po raz ostatni udowodnić mi, że widok jego żuchwy, kiedy odchylał głowę, rzeczywiście mógł sprawić, że zapragnę dotknąć jego skóry. Przynajmniej ten ostatni raz.

And though it hurts we keep on climbing
'Cause our addictions take us from inside

Nie przejmując się pasami krępującymi ruchy, przyciągnąłem go do pocałunku, który po raz kolejny miał mnie zrujnować. Może miał zrujnować nas obu. Może wszystko prowadziło nas do powolnego zniszczenia, rozkładu. Każdy oddech, każdy wypalony papieros i spojrzenie, które pomimo że rzucone gdzieś w pośpiechu, znaczyło więcej niż jakiekolwiek wyznanie, jakakolwiek obietnica. Zresztą, nie wierzyłem w obietnice. Wierzyłem tylko w jego usta, bo mogłem poczuć je na sobie. Mogłem pod ich wpływem zmienić zdanie. Mogłem zmienić bieg historii - wyrzucić nas do alternatywnej rzeczywistości, gdzie, zamiast niezapominajek, o tej porze roku z drzew roku spadają kolorowe liście.

I mimo że oderwaliśmy się od siebie zaledwie dwie sekundy później, a on wrócił do stukania w kierownicę, jeszcze przez długi czas czułem jego posmak na języku. Przybierał różne formy, a ja nie mogłem zrozumieć żadnej z nich. Czułem łzy gdzieś pod zaciśniętymi powiekami, bo żałowałem nas, jak jeszcze nigdy. Najgorsza była tęsknota za czymś, czego się jeszcze nie straciło.

We would say anything just to hear what we want
Right or wrong
Then we lie to be forgiven

Moje myśli wirowały i zaciskały się tuż przy czaszce, a ja wciąż bezskutecznie próbowałem uciec od świadomości, że zaraz to wszystko się rozpadnie i nie uratuję tego żadnym kłamstwem.

We would sell anything just to buy who we're not
Any cost
We kill our way to heaven

Słońce powoli wschodziło, a wraz z ciemnością odchodził w zapomnienie cały mój rozsądek. Miałem w głowie mały zarys tego, co powinienem zrobić, ale z jakiegoś powodu nagle wydało mi się to zbyt egoistyczne i powierzchowne. Może właśnie taki byłem. Egoistyczny i powierzchowny.

- Mogę coś ci powiedzieć?

- Zatrzymaj się tutaj - zignorowałem jego słowa. - Chcę wysiąść.

- I myślisz, że ci na to pozwolę?

- Tak, tak właśnie myślę - odparłem, wyrzucając wypalonego papierosa przez okno. Chciałem sięgnąć po następnego, ale chłopak przechwycił moją rękę i pochylił się, by znów mnie pocałować. Tym razem go odepchnąłem. - Patrz na drogę. I ścisz tę idiotyczną piosenkę.

- Wolę patrzeć na ciebie.

Nie odpowiedziałem, bo wcale nie chciał usłyszeć odpowiedzi.

- To ja zdecyduję, kiedy wysiądziesz.

- Nie przedłużysz tego momentu. Nasz czas razem się kończy.

- Dlaczego zawsze musi chodzić o ciebie?

- O kogoś musi - wzruszyłem ramionami.

- Jesteś, kurwa, śmieszny.

- Bo nie chcę z tobą zamieszkać i ci się oświadczyć? Tak nas sobie wyobrażałeś? - spytałem pogardliwie, usiłując ukryć drżenie w głosie. - Nie chcę miłości na całe życie. Nie chcę szczęśliwego zakończenia. Nie chcę nawet się zestarzeć. Mógłbym umrzeć tu i teraz, bo nie wierzę w te same ideały, w które ty wierzysz. Wysyp mi przed nosem pieprzoną kokainę, a uklęknę przed tobą na kolana. Ale nie licz, że zostanę. Nigdy nie miałem w zwyczaju zostawać.

Spojrzałem mu w oczy. Mógłbym przysiąc, że na moment jego źrenice rozszerzyły się, jakby zobaczył w lusterku coś, czego nie chciał widzieć.

- Wysiądź - rozkazał, zatrzymując samochód na poboczu.

- Wiesz co to oznacza? Odszukam swojego ojca na własną rękę.

- Chryste! - wrzasnął i sam wysiadł z pojazdu. Obserwowałem, jak obchodzi auto, by otworzyć mi drzwi i siłą wypchnąć mnie na zewnątrz, mimo że wciąż miałem zapięte pasy. - To koniec. Znaleźli nas.

Zatrzymałem się w pół kroku na widok policyjnego radiowozu zaparkowanego na poboczu kilkadziesiąt metrów dalej. Chciałem wrócić do samochodu, lecz Luciano szarpnął mnie za ramię i zatrzymał przy sobie.

- Po co ci to było? - syknąłem, ciągnąc go za kołnierz koszuli. - Daj mi broń - zerknąłem w stronę trzech funkcjonariuszy zbliżających się w naszą stronę. Jeden z nich wskazał na mnie i krzyknął coś do krótkofalówki.

A kiedy ostatecznie popchnęli mnie na maskę samochodu i skuli kajdankami, a gdzieś w oddali słyszałem jego krzyki i syreny kolejnego nadjeżdżającego radiowozu, wcale nie modliłem się o przebaczenie. Modliłem się, by znów miał okazję zobaczyć mnie palącego pod Sagrada Famílią.

xcallmesunny, 2019/2020

we killed our way to heavenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz