I

522 12 10
                                    

     Deszcz nie padał. Lało jak z cebra. Samochód powoli wtoczył się na teren poprzemysłowy. W Chicago było takich miejsc pełno. I wszystkie kojarzyły się z czymś złym. Czarny mercedes toczył się prawie bezszelestnie. Chwilę przed zatrzymaniem kierowca zgasił światła. Znali tą drogę doskonale. Osoby siedzące w aucie przedstawiały zupełnie inne odczucia. Mężczyzna siedzący między dwoma mięśniakami próbował coś powiedzieć. Knebel wyraźnie to uniemożliwiał. Połamane palce bolały go. Ale wiedział, że kończy się jego czas. Teraz jechał tylko by wydać ostatnie tchnienie. Obrócił wzrok na osobę siedzącą po drugiej stronie.Postać milczała od samego początku podróży. Wpatrywała się w mężczyznę łakomym wzrokiem. Powtarzali mu, żeby w to się nie pchał. Albo żeby uważał. Baba była postacią w przestępczym kręgu Chicago o której wszyscy wiedzieli. Nie wiedzieli czy była to kobieta czy mężczyzna. Było bardzo mało osób, które widziały kim naprawdę była. Bardzo mało osób przeżyło ujawnienie się tego człowieka. W większości przypadków te osoby widziały Babę w całości tylko chwilę przed śmiercią. Krążyły plotki o Babie. Obserwowała wszystko i od wszystkiego miała ludzi. Załatwiała swoje sprawy i ponownie usuwała się w cień. Nie można było jej sprowokować nawet do najmniejszego błędu. Wszystkie kroki były dokładnie zaplanowane. Wiedzieli tylko, że Baba pochodzi z Rosji. Ale czy jest mężem czy żoną nie wiedział nikt. Przełknął ślinę czując jak samochód zatrzymał się. Chwila ciszy. Zaczął się bać. Nie chciał jeszcze umierać. Jeden z ochroniarzy wysiadł i wyciągnął go z auta. Rzucił na ziemię. Błoto wdarło się w jego nos i oczy. Przeczołgał się kilka centymetrów. Poczuł nagle jak mężczyzna staje na jego łydce. Zakwilił z bólu. Poczuł jak z jego ust zrywana jest taśma. Kaszlnął. Deszcz lał się z nieba wściekle. Obrócił się na plecy i spojrzał na trzy osoby stojące przed nim. Jeden z ochroniarzy miał ręce skrzyżowane na brzuchu. Drugi jedną ręką trzymał parasolkę nad głową trzeciego gościa. Kaptur i szeroki płaszcz skutecznie umożliwiały rozpoznanie kształtu jej sylwetki. Pierwszy ochroniarz odsłonił marynarkę i podał broń do osoby stojącej pod parasolem.
- Mówiłam ci przecież, że masz szanować kobiety – usłyszał ten głos. Zimny, opanowany. Niepasował do anielskiej twarzy właściciela. Baba była kobietą. Kobietą, która w dzień zajmowała się czymś zupełnie innym.Nikt nie podejrzewałby, że ta młoda osoba o usposobieniu anioła tak naprawdę twardą ręką kontroluje północną stronę Chicago. Jej domeną był handel bronią. Nie było takiej broni, której niezałatwiłaby. Sprawowała swoje rządy konsekwentnie. Każdy kto złamał jakiś punkt regulaminu od razu kończył martwy. Nie ważne czy to zwykły goniec czy ktoś z jej najbliższego otoczenia. A najważniejszym punktem po trzymaniu gęby na kłódkę, był szacunek do kobiet. Tak jak w przypadku mężczyzny leżącego w błocie i chroniącego się przed deszczem.
- Nie toleruje damskich bokserów! - wysyczała odbezpieczając broń
- Wiem, że źle zrobiłem! Wybacz mi! Daj mi drugą szansę! - wił się jak piskorz. Nie chciał umierać. Chciał jeszcze wiele rzeczy zrobić. Jej niebieskie oczy spojrzały w jego. Przerażone. Załzawione.
-U mnie nie ma drugich szans – oznajmiła. Huk wystrzału rozszedł się echem w tym samym czasie, kiedy kolejka miejska wtoczyła sięna wiadukt nad nimi. Ten metaliczny hałas zdecydowanie zagłuszył odgłos z pistoletu. Mężczyzna zesztywniał i padł martwy. Baba podała broń właścicielowi. Mężczyzna pochylił się i podniósł łuskę. Broń schował za pasek gdzie było jego miejsce. Trzymający parasolkę podążył za szefową do samochodu. Otworzył jej drzwi i pomógł wsiąść.
- Posprzątajcie i wracamy. Drink nam się przyda – oznajmiła zimnym tonem zajmując miejsce w samochodzie. Mężczyźni migiem zatarli ślady butów w błocie. Mieli w tym wprawę. Każdy z nich spełniał polecenia Baby bez mrugnięcia okiem. Mogli wtedy czuć się bezpiecznie naprawdę. Robili to bez jakiegoś komentarza. Sama Baba ceniła ich współpracę. Pilnowali jej przy robieniu interesów. Za nią samą stała ogromna armia ludzi. Jeśli spadłby z jej głowy chociażby włos mogli sobie odrazu strzelić w głowę. To było najlżejsze. Jej rodzina w Rosji miała układy na samym Kremlu. Jej kuzyn był doradcą prezydenta. Nie wychylali się. Byli na to zbyt mądrzy. Nie korzystali z immunitetu zapewnionego przez władzę. Robili swoje. Tak jak Baba. Wychowała się w Chicago rozmnażając mafijny majątek od ośmiu lat. Poradziła sobie doskonale.
     Przestało lać dopiero nad ranem. Zapach deszczu drażnił ich nosy. Wysiedli z aut i skierowali się do taśmy oddzielającej miejsce zbrodni. Zaśmiał się podnosem słysząc jak jego partnerka zaklęła wchodząc jedną stopą w błoto. Odwrócił się w jej kierunku.
- Przywykniesz –rzucił i uniósł taśmę. Zaczynała dopiero pracę w wywiadzie. I od niedawna mieszkała w Chicago. Zmrużyła oczy. Ale Jay miał rację, musiała przywyknąć. Cały skład podszedł do koronera. Mnóstwo osób kręciły się dookoła. Robili zdjęcia, odlewy tegoco zostało. O ile coś zostało. Padało całą noc. Deszcz skutecznie rozmył kształt nawet bieżnika.
- Co mamy? -sierżant Voight, jego szef kucnął przy koronerze. Mężczyzna uśmiechnął się do policjanta poprawiając się na stołku. Był to nieodłączny element tego doktora.
- Mężczyzna po czterdziestce, pojedynczy strzał w głowę sugeruje egzekucję. Czas zgonu około dwudziestej drugiej patrząc na temperaturę wątroby.Do tego ma połamane palce. Więcej powiem wam po sekcji –wyjaśnił. Voight odwrócił się w ich kierunku.
- Drugie takieciało w przeciągu tygodnia – mruknął.
- Ktoś wykańcza konkurencje? - Hailey uniosła brew
- Jeśli go zidentyfikujemy będziemy wiedzieć. Ja podejrzewam, że to jakieś czystki –Halstead spojrzał na ciało leżące w błocie.
- Czystki?
-Poprzedni NN nie miał nawet tatuażu by określić przynależnośćdo gangu. Ten podejrzewam będzie tak samo. Rosjanie?
- Białych gangów i nacji jest tutaj ogrom. Skontaktujcie się z informatorami. Może coś wiedzą – wyjaśnił sierżant i machnął ręką.Wszyscy w zespole od razu złapali za telefon. Współpraca z informatorami zawsze była dosyć ważna. Lubił swoją pracę. Dawała mu wrażenie, że robi coś dobrego. Po powrocie z wojska, gdy już nie mógł więcej jeździć na misje postanowił wstąpić do akademii. Może i była to praca bardzo ciężka, niebezpieczna ale nie umiał robić czegoś zupełnie innego. Przeczesał palcami włosy chowając telefon do kieszeni. Najważniejsze, jest zapuścić wici. Wojny gangów były dla niego czymś całkiem zupełnym. Jego ukochane miasto było pełne różnych robaków i szumowin. Było jak nadgniłe jabłko. Część nadawała się do wyrzucenia ale część była jeszcze wyśmienita. Odwrócił wzrok w kierunku biurowców. Ile teraz będzie siedział w pracy? Dwa dni? Trzy? Sam niespodziewał się, że szybko to rozwiążą. Ruszył do samochodu. Mogli wrócić na posterunek. Mogli zająć się kopaniem. Mogli poddać się pracy. Współpraca z Hailey też układała się dobrze jak na kogoś kto jest tu mniej niż miesiąc. O dziwo bardzo szybko się z nią dogadał. Czuł, że ciężkie czasy są już daleko zanim. Teraz musiał już się ze wszystkiego otrząsnąć. Poprzednie miesiące były ciężkie. Powoli się podnosił z tego. Wsiadł do samochodu i poczekał na blondynkę. Ta omijając wszelkie kałuże skakała przyciągając uwagę wszystkich. Zaśmiał się gdy wsiadła. Zapuścił silnik i wycofał się ostrożnie. Jego auto było jego cacuszkiem. Służbowe.  Ale nomen omen wymarzone. GMC Sierra było idealne. Czuł się związany z tym samochodem. Czarny pick-up ze srebrnymi elementami był rasowany. Specjalnie by tylko osiągać fenomenalne czasy wyrównujące go z innymi super autami. Musiał dogonić wszystkich. Wyjechał na zatłoczone ulice Chicago. Zupełnie nie zwrócił uwagi na mężczyznę stojącego na wiadukcie i obserwującego działania policji. Zignorował jego zainteresowanie całą sprawą. Takich gapiów było pełno. Kiedy auto ich ominęło mężczyzna włożył dłonie do kieszeni i odwrócił się w kierunku auta zaparkowanego nieopodal. Dopiero gdy zapuścił silniki wyjechał za GMC detektywów, Jay go dostrzegł. Uniósł brew wpatrując się w samochód, który robił te same manewry co on. Zacisnął palce na kierownicy. Dodał gazu. Hailey odwróciła wzrok do niego.
- Co jest?
- Lincoln na mojej trzeciej. Chyba nas śledzi – mruknął. Blondynka dyskretnie odwróciła się i obserwowała samochód. Halstead zjechał na parking koło kawiarni.Auto minęło ich bez najmniejszej straty prędkości. Ściągnął brwi przyglądając się ulicy.
- Przewrażliwiony chyba jesteś– mruknęła jego partnerka.
- Tak, może tak – zapuścił ponownie silnik i włączył się do ruchu. Ciężkie krople ponownie zaczęły spadać na samochody, budynki, ulice i trawę. Spojrzał w niebo. Jesień w Chicago to czasem ogromny żart.

----------------------

Cześć.
Daje Wam coś nowego. Miałam poczekać z publikacją aż do ostatniego rozdziału. Ale czuję, że to może być petarda.❤️
Więc daje Wam taki mały kąsek.
Mam nadzieję, że Wam się spodoba ️😘

Baba [Chicago PD] || ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz