V

177 9 2
                                    

Ana spojrzała na grupę ludzi wchodzących do środka. Było ich chyba z dziesiątka. Koleżanka Jack'a miała przyprowadzić kilka osób. A nie całą wycieczkę. Spojrzała na Henry'ego - drugiego barmana. Blondynka na widok barmanki podniosła rękę. Wszyscy w barze zamilkli na ich widok. Wpatrywali się w nich z wyczekiwaniem. Halstead nagle wyszedł przed nich. Skinął głową do zebranych. Odpowiedzieli jak zwykle tym samym i wrócili do swoich zajęć. Szatyn szeroko uśmiechnął się na widok barmanki. Lubił z nią rozmawiać i jej się przyglądać.
- Eeej ja was znam! -podniósł się jeden z mężczyzn siedzących przy stoliku obok stołów bilardowych. Przybysze zatrzymali się. Widać było, że przeraziło ich to. Mężczyzna który wstał miał ponad dwa metry wzrostu. Cała jego masa to mięśnie. Ana zacisnęła palce na blacie. Takie słowa nie wróżyły nic dobrego. Musiała być przygotowana na wszystko. Zapadła jeszcze większa cisza. Wszyscy kręcili głowami między grupę a mężczyznę.
- Jesteście tymi strażakami, którzy ratowali mnie i mojego ziomka z magazynu przy osiemdziesiątej trzeciej - wyjaśnił i mijając wszystkich podszedł do nich.
- Wtedy nie mogłem wam podziękować. Zrobię to teraz - każdy z nich poczuł uścisk potężnego mężczyzny.
- Aaa tak, pożar magazynu - jeden z mężczyzn podrapał się po głowie - Cieszymy się, że jesteś cały. A twój brat?
- Siadajcie z nami - wskazał na swój stolik -Ana, proszę dla panów strażaków kolejkę na mój koszt -odwrócił się do barmanki.
- I na mój drugą
- A dla mnie trzecia! - kolejne osoby odzywały się. Jay spojrzał na barmankę zaskoczony. Ona tylko się uśmiechnęła do niego i machnęła ręką.Cały skład był zdezorientowany tym wszystkim.
- To możeu siądźcie wszyscy tam przy tym wielkim stole? - wskazała na jeden koniec. Strażacy bez słowa skierowali się tam. Ana złapała za telefon. Jay podszedł do baru i usiadł na krzesełku. Uśmiechnęła się do niego.
- Nie wiedziałem, że macie aż tak świetnych kolegów - oznajmiła spokojnie.
- Dużo rzeczy jeszcze nie wiesz - wyjaśnił. Odwrócił się do zebranych w pubie. Pojawienie się strażaków było swoistym fenomenem. Wszyscy podchodzili do nich i rozmawiali. Klepali ich po plecach. Detektyw obserwował ich z zaciekawieniem. Początkowy strach i zaskoczenie ustępowało. Rozluźniali się co raz bardziej.
- Idziesz? - Ana stanęła obok niego z tacą pełną szklanek z alkoholem.
-Wyszłaś zza baru?
- Dzisiaj będę z wami pić drinki. Bardzo dużo wszyscy tutaj zawdzięczają strażakom. Wchodzą, robią swoje i wracają do remizy
- A policja? - zsunął się z krzesełka i zabrał od niej tacę. Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Poklepała go po ramieniu.
- To już różnie - wzruszyła ramionami - Mi nie przeszkadzają. Mój bar jest dla wszystkich otwarty. Przychodzą tu zarówno kelnerzy, bankierzy, pracownicy miasta, sprzątacze, biznesmeni. Wszyscy, kto chce - wyjaśniła podchodzącdo stolika za szatynem. Odwrócili się na jej widok. Postawił tacę na stole.
- Cześć. Jestem Ana, witam was w Ostrov - oznajmiła spokojnie.
- Wyspa? - jeden z mężczyzn wyraźnie się ożywił. Spojrzała na niego
- Znasz rosyjski?
- Pochodzę z Rosji -rzucił po rosyjsku. Dziewczyna wyraźnie ożywiła się słysząc to. Kiedy odpowiedziała mu, Jay miał wrażenie, że stoi tu ktoś inny. Ten język z jej ust brzmiał miękko i dźwięcznie.
-Jestem Brian ale wszyscy mówią do mnie Otis - wyciągnął do niej dłoń. Uścisnęła ją obiema dłońmi.
- Miło mi - nie przestawała się uśmiechać. Ale w jej uśmiechu nie było nic fałszywego. Wszyscy wyczuli jej wesołe usposobienie. Złapali za kieliszki wnosząc pierwszy toast. I na pewno nie ostatni dzisiejszej nocy.
Spojrzała na mężczyzn po kolejnej kolejce. Poczuła jak szatyn stanął za nią. Bez problemu mogła oprzeć się o niego. Nie szumiało jej w głowie. Miała naprawdę ogromną odporność na działanie alkoholu. Po godzinie już wszyscy przyzwyczaili się do obecności strażaków w barze. Wszystko toczyło się swoim zwyczajnym rytmem. Ruzek z Kevinem, Hailey i Joe grali w bilard.
-To miejsce jest obłędne - rzucił lekko siwy mężczyzna obracając się na krzesełku
- A co stało się z waszym ulubionym barem?
- Zamknięty na jakiś czas. Uparty dupek z sanepidu szukał jakiegoś problemu i go sobie wynalazł - mruknął wyraźnie rozdrażniony całą sytuacją. Przypatrywała się im w skupieniu.
-Jak się nazywał bar?
- U Molly - Otis spojrzał na nią z zaciekawieniem. Nachyliła się w ich kierunku i poklepała obu po dłoni.
- Jak się nazywał ten uparty dupek? Mam znajomego w sanepidzie. Załatwię wam anulowanie nakazu - na te słowa mężczyźni spojrzeli na siebie. Przypatrywali się blondynce, która patrzyła na nich spokojnie. Absolutnie nie żartowała.
- Co? Dlaczego? Jak?
- Nie ważne jak. Ważne, że jutro wszystko załatwię. Dajcie nazwisko
- Chapmann. Dlaczego to robisz? Nie powinnaś wykurzać konkurencji?
- To wasz bar. Coś do czego jesteście przyzwyczajeni. Nie mam serca odbierać wam waszej Ostrov. Dużo wam zawdzięczamy tutaj - na te słowa i Otis i Hermann zeskoczyli z krzeseł. Szatyn odsunął się od niej nieznacznie pozwalając mężczyznom wyściskać ją za wszelkie czasy. Jęknęła śmiejąc się. Ogólne poruszenie sprawiło, że zjawił się Ruzek. Jęknęli czując jego żelazny uścisk.
- Panowie, powietrza! -jęknęła. Odsunęli się od niej. Wciągnęła głęboko powietrze w płuca.
- Przystojniaku, jesteśmy twoimi dłużnikami. Postawiłeś nam na drodze takiego anioła - Hermann spojrzał na szatyna. Ten tylko szeroko rozłożył ramiona i zaśmiał się. Spojrzała na niego puszczając mu oczko.
- Czasami się przydaję- oznajmił
- Fakt, czasami - złapali za napełnione kieliszki. Unieśli je do góry i zderzyli. Kilka kropel alkoholu spadło na ich skóry.
Spojrzała na niego gdy wyszli ostatni goście. Postawił kolejną tacę na barze. Kiedy zbliżała się pora zamknięcia, Ana odesłała obu barmanów do domu. Sama postanowiła posprzątać. W nagrodę, że poradzili sobie sami. Jay zaoferował się, że pomoże jej to ogarnąć. Znosił całe szkło, które blondynka wkładała do zmywarki. Obok niej stała butelka zalkoholem. Zostali we dwójkę. Muzykę zmienili na bardziej amerykańską.
- Mogłaś zostawić. To też dobrze brzmi -spojrzał na nią.
- Jak wolisz - przełączyła pilotem w kierunku wierzy. Ponownie z głośników poleciała rosyjska muzyka. Wpatrywał się w jej plecy i parsknął śmiechem. Wyprostowała się odwracając w jego kierunku.
- Co?
- Tańczysz - zbierał kolejne puste szklanki ze stolików. Była dziwnie nie pasująca do tego miejsca. Wiecznie uśmiechnięta. Nie widział na jej twarzy nawet grama zmęczenia.
- Nic nowego - wzruszyła ramionami. Usiadł po jednej stronie baru i złapał za butelkę. Spojrzała na niego. Wyciągnął szklankę ze szkocką w jej kierunku. Usiadła na ladzie pod barem.
- Dziękuje - oznajmił
- Za co?
- Że pomogłaś chłopakom przywrócić bar -przysunął szklankę do swoich ust. Uniosła rękę przełykając alkohol. Zeskoczyła i podeszła do kartek leżących obok komputera. Napisała coś na jednej. Przykleiła ją do ekranu komputera. Ponownie odwróciła się w jego kierunku i wróciła na poprzednie miejsce.
- Mam tylko nadzieję, że jak bar ruszy ponownie to dalej będziesz nas odwiedzać - złapała jego dłoń. Poczuła jak zacisnął palce. Podniosła wzrok na niego. Jego zielone oczy błyszczały. Nie tylko od nadmiaru alkoholu. Przygryzł lekko swoją wargę co wydało się jej urocze.
- Nie zamierzam się stąd ruszyć - mruknął. Złapała za butelkę i uzupełniła brakujący alkohol w szklance.
- Co robisz jutro? - rzucił patrząc na jej plecy. Wyciągała kolejne szklanki z wyparzarki. Podniosła wzrok do wielkiego lustra. Widziała jego twarz.
- Jeszcze nie wiem
-Pójdziemy na kolację? - dostrzegł jej twarz w lustrze. Uśmiechnęła się do jego odbicia. Odpowiedział tym samym.
- Randka czy zwykła kolacja? - odwróciła się w jego kierunku. Spojrzała w jego oczy.
- Randka, jeśli chcesz
- Randka - skinęła głową. Małe dziecko w jego wnętrzu pisnęło oczarowane. Wpatrywał się w jej oliwkowe oczy i czuł dziwny ucisk w żołądku. Adam miał rację. Była piękną kobietą. Ruzek nawijał o niej cały dzień. Doprowadzało to wszystkich do szału.

Baba [Chicago PD] || ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz