11. Koszmar

698 26 0
                                    

-Czyli ten maluch znalazł się sam, w środku lasu, Opium go znalazła, a ty wyrzucałeś skrzynki?- powiedział Paul trzymając się za głowę, siedząc przy kuchennym stole. Ciepłe światło płynące ze starych lamp, nadawało pomieszczeniu nutę przytulności. Kominek, który był tuż obok, pilnował tańczących płomieni. Za oknem nie było nic już widać. Tylko mrok, parę gwiazd na niebie i odwiecznie samotny księżyc. Słyszałam jak świerszcze odgrywają swój co nocny śpiew.

-Dokładnie, je nie miałem nic z tym wspólnego.- powiedział Latte, z rękami w kieszeniach od czarnych jeansów. Opierał się o ścinę, na przeciwko stołu. Nie wyglądał, jakby chciał teraz rozmawiać.

-Ja tylko chciałam...- nie dokończyłam. Spojrzałam na małego chłopca siedzącego mi na kolanach, przysłuchując się całej rozmowie. Był tak bezbronny... Nie mogłam pozwolić, by coś mu się stało. Krucze włosy zasłaniały moje ramiona, lekko opadając na twarz. Lśniły jak ten mrok, który ukrywał się za drewnianymi drzwiami domku.

-Spokojnie Opium, Ciebie tu nie obwiniam.- powiedział spokojnym głosem staruszek, kierując wzrok na Szyszke. Moja mina zmieniła się z błagającej, w lekkie zdezorientowanie.

-Aaa, czyli to teraz moja wina? Ja nic nie zrobiłem.-powiedział dosyć ostro Latte. Spuściłam wzrok. Nie chciałam być powodem, za którym się kłócą. Nie chciałam niszczyć ich więzi.

-No właśnie, nic nie zrobiłeś. A co jeśli w lesie kręciły się jakieś niedźwiedzie? Byłoby już po Opium.- Chyba po niedźwiedziu. Dla nas takie stworki nie stwarzają zagrożenia. Nawet nam ustępują. Sami możemy bać się tylko swojego gatunku... i ludzi. Ta rozmowa już nie przypominała rodzinnej pogawędki. To już była wojna na słowa.

-DOBRA PRZEPRASZAM.- powiedział już wkurzony Latte, kierując się szybkim krokiem do swojego pokoju. Zrobił to tak dynamicznie, że aż podłoga zaskrzypiała. Chyba trochę się wkurzył... Zante przez cały czas miał spuszczony wzrok. Rozumiał co się dzieje.
Paul westchnął głęboko i nagle wstał. Jego rozczochrane, białe włosy, były w każdym kierunku. Staruszek zawsze, gdy sprawa jest poważna, drapał się po głowie, by wymyślić jakieś sensowne rozwiązanie. Tym razem, tego też nie zabrakło.

-Zabiorę go z samego rana na policję. Pewnie rodzice go szukają...- powiedział, odwrócony do mnie. Chyba patrzył na drzwi...

-NIE!-krzyknęłam. Paul wyglądał na wystraszonego, a Zante skulił się w moich ramionach jeszcze bardziej. Wiedziałam, że jeśli staruszek odda go policji. Cors go znajdzie, a później może być tylko gorzej. Paul odwrócił się do mnie przodem i popatrzył na mnie.- To znaczy... Zante został porzucony...

-I tak trzeba zawieść go na policję.- powiedział Paul, marszcząc czoło i krzyżując ręce.

-Ja go wezmę.- sama nie mogę w to uwierzyć. Paul, ja i Zante zastygliśmy jak kamienie. Czy ja na głowę upadłam? Ja mam wychowywać dziecko? I to jeszcze wilka, który mnie szuka jak jakiś psychol?- On mnie potrzebuje.

-Ty powariowałaś?! To dziecko, nie kot. I za to, masz tylko 19 lat!- Paul z niedowierzaniem w głosie, próbował mnie namówić, bym nie podejmowała tej decyzji. Zante ścisnął moją rękę. Chciał, bym była z nim. Nawet jeśli nie łączyła nas jakaś dłuższa relacja, czułam, że on jest Mój...

-Za miesiąc mam urodziny, poza tym, nie jestem dzieckiem, a on jest. Trzeba mu ciepła i opieki, nie tachania go po sierocińcach.- z powagą w głosie, patrzyłam na Paula zdecydowanie. Wiedziałam czego chce, on też to wiedział. Nie chciałam, by Zante miał takie życie jak ja. Pełne strachu, bez uczuciowe.

-Znasz jego rodziców... prawda?- powiedział, dużo spokojniej z nutą troski. Zaskoczona, pokiwałam głową i spuściłam wzrok. Nastała cisza.

Złamana/ KorektaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz