12. Porzegnanie

611 26 0
                                    

Samochód w końcu się zatrzymał i wysiadł z niego wysoki, po 40-tce, mężczyzna, ubrany w czarny golf, czarną marynarkę w szare wzory i eleganckie spodnie. Miał czarne, już lekko siwe włosy i czarne oczy. Zarost na twarzy dostawał mu lat, tak jak i jego mocne rysy twarzy. Czarne buty stanęły na skarżonym już terenie. Ledwo co wyszedł, obrócił się i podał komuś rękę. Kolejna para butów, tym razem bordowych szpilek, zbeszczyściła teren. Kobieta była ubrana w elegancką, czarną sukienkę i do tego miała rudawe futro... Oboje jak nic, wyglądali na  łowców. Bogaci, bezwzględni, inteligentni, władczy, szafa pełna broni i głów. Najlepszy opis całego tego chorego teatrzyku. Łowcy zwykle na nieruchomościach, ponieważ, gdy oczyścili już teren z wilkokrwistych, ziemie były niczyje.... Dodatkowo handlowali między sobą naszą rasą, jak jakiś niewolników, sprzedając nas do polowań, jako służba... W końcu byliśmy podgatunkiem...

-Dziękuję, że przyjechaliście.- powiedział spięty Latte, podając rękę mężczyźnie. TO ON ICH TU SPROWADZIŁ?! Cholera...-To zaszczyt.

Mężczyzna tylko spojrzał na rękę Szyszki i zaczął rozglądać się po działce. Latte wcale tym nie wzruszony, uśmiechał się od ucha do ucha, próbując złapać kontakt wzrokowy. Kierowca wyszedł z samochodu, jak i jego kumpel. Oboje ubrani w garnitury i w czarne okulary. Zaraz nie wytrzymam... To mi przypomina, jak z jakiegoś filmu o mafii. Kiedyś widziałam łowców, a nawet odegrałam role ofiary. Biegli za mną, może z 12 mężczyzn, ze swoimi ,,pieskami". Około 4 lat temu. Zdrajcy, mieli na sobie obroże, a jak któryś się nie podporządkował, mógł spotkać się z prądem. Wiedziałam, że nie mają wyboru. Ale prędzej bym zginęła, niż zdradziła własną rasę.

-Nam też jest miło, że w końcu zdecydowałeś się do nas dołączyć.-powiedział mężczyzna, w końcu patrząc Szyszce w oczy. Lekko się uśmiechnął i zrobił pare kroków naprzód. Zaraz mnie piorun strzeli. ON CHCE DO NICH DOŁĄCZYĆ? Ja... nie moge... go stracić... za dużo straciłam bliskich mi osób...-Mamy nadzieję, że się nie rozmyśliłeś.

-Ależ nie! Jestem pewny na 100%. Nie będziecie żałować swojej decyzji.

-A to kto?- spytała kobieta, podchodząc do mnie. Była mniej więcej mojego wzrostu, a jej włosy, pod kolor futra, był krótkie i kręcone. Jej ciężkie perfumy, aż zatruwały mi nos. Miała zielone, surowe oczy i oceniające spojrzenie.

-To jest Opium, Nasza przyjaciółka.-powiedział wesoło Latte. Nie wiedziałam co robi, bo aktualnie toczyłam bitwę na spojrzenia.- Jest z nami miesiąc.

-Też byś chciała dołączyć do naszego rodu?- spytała z lekkim uśmiechem na twarzy. Zmarszczki ujawniły jej się od razu, jak przy stuknięciu magicznej różdżki.-Może byś się na coś przydała. Wydajesz się wysportowana. Pewnie dobrze strzelasz.

-Obawiam się, że to nie dla mnie. Nie jestem tak dobrym strzelcem, jak Latte.- powiedziałam w miarę spokojnie. Kobieta uniosła rękę i wzięła garść moich włosów. Jej palce opalały lśniące, krucze pasemka. Widać było, że ten kolor jej odpowiada.

-Może ustalimy szczegóły w domu?- spytał Latte, wskazując na domek. Kobieta wolno puściła włosy i przekierowała wzrok na chatkę.  Coś najwidoczniej ją zaciekawiło, bo oczy jej zalśniły.

-Nie mamy za dużo czasu.- rzekł mężczyzna.

-Nie będzie potrzeby, jesteś przyjęty.- powiedziała kobieta obojętnie i zaczęła iść w kierunku samochodu.- Bądź tutaj o 1:30, punktualnie. Spakowany i gotowy. Zobaczymy, czy faktycznie masz dobrego cela. Resztę wyśle ci jeden z naszych przez telefon.

Kobieta przysłała mi zadziorny uŚmiech. Oboje weszli do auta i odjechali z zawrotną prędkością, aż się za nimi dymiło. To było dziwne... Przyjechali i odrazu odjechali? Tu chyba nie chodziło o  przyjęcie Szyszki...

Złamana/ KorektaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz