10. Książe Mroku

695 27 2
                                    


——————————————————————

Minął już miesiąc odkąd trafiłam do Paula i Latte. Zdążyłam się już z nimi zżyć. Paul często wyjeżdżał do miasta sprzedawać warzywa i owoce. Latte szkolił swoje umiejętności łowieckie, a ja mu w tym pomagałam. Nie chciałam, by czuł się niezrozumiany. Nie chciałam, by czuł się tak jak ja kiedyś.

-Zrobiłam ci kanapki Szyszko.- nazywałam go tak, bo podczas jednej z naszych wycieczek do lasu potknął się i wylądował na stercie szyszek. Całą noc wyjmowałam mu z włosów pozostałości po nich i ziemi. Blondyn chwycił jedną z nich i pobiegł szybko w stronę wielkiego iglastego drzewa, które podobno, jak mówi Paul, ma prawie 130 lat.- Kto ostatni ten zmywa po kolacji!

-Dobrze wiesz, że ze mną nie masz szans!- krzyknęłam i popędziłam przed siebie. Pilnowałam, by moja nadludzka szybkość nie wyszła na światło dzienne. No dobra... Użyłam jej tylko trochę. Latte naprawdę jest szybki, a ja naprawdę nie chciałam zmywać. Wyprzedziłam go i dotknęłam kory drzewa.

-J-jak tak... możesz szybko biegać?- powiedział, łapiąc przy tym oddech. Nabrał kondycji od naszego pierwszego spotkania.

-Kwestia wprawy.- o ironio.

-Mogłabyś dzisiaj ze mną powyrzucać skrzynki ze stodoły? Trochę się tam ich nazbierało.- spytał, jedząc kanapkę z kurczakiem.

-Jasne, czemu nie. Ale i tak ty zmywasz po kolacji.- i pobiegłam z powrotem do domu.

Pod wieczór wzięliśmy się do pracy. Latte wszedł po drabinie i zaczął zrzucać stare skrzynki na dół. Ja zanosiłam je przed stodołe.
Gdy wszystko dobrze nam szło usłyszałam małe  wycie. Spojrzałam na las i nie widziałam nikogo. Zerknęłam jeszcze tylko na Szyszke, ale on nawet tego nie usłyszał i kontynuował swoją pracę. Dostrzegłam moment, w którym mogłabym się wymknąć. Pobiegłam szybko do lasu i zaczęłam lokalizować źródło wycia. Omijałam drzewa, krzewy, pamiętając, że nie mam za wiele czasu. Już miałam się poddać gdy z za jednego drzewa wyszedł mały wilk. Był czarny, ale nie wyglądał na niebezpiecznego. Może dlatego, że to było szczenię. Mała kulka zbliżała się do mnie ostrożnie z podwiniętym ogonkiem. Miał jedno żółte oko, a na drugim miało dużą rozciągającą się ranę. Było białe, co oznacza, że przez nie nie widział. Oczka wyrażały smutek i dezorientacje. Lekko się uśmiechnęłam i ukucnęłam przed nim.

-Co taki maluch jak ty robi w takim wielkim lesie?- powiedziałam, drapiąc słodziaka za ucho. Wiedziałam, że był wilkołakiem. Wilki i nasza rasa mamy podobny, ale nie taki sam zapach.

-Ja-a... uciekłem...- szczeknął. Zmarszczyłam czoło. Przyglądałam się mu i dostrzegłam ranę na przedniej łapie. Lekko ją dotknęłam, a maluch zaczął skomleć.

-Przepraszam... dasz radę przemienić się?- spytałam, nadal oglądając ranę, z odległości.- Trzeba ci to opatrzyć.

Nim się obejrzałam, przede mną stał śliczny chłopczyk. Miał ciemnobrązowe włosy, ale .... jego oczy nie zmieniły koloru... Wiedziałam, że jeśli pokarze Latte chłopca, to... byłoby to trudne do wyjaśnienia. ŻADEN człowiek nie ma żółtych oczu. Podałam mu swoją rękę, chwycił ją nieśmiało i razem wróciliśmy do stodoły.

-LATTE MAMY PROBLEM!- krzyknęłam. Lekko się spięłam. Szyszka tylko wyjrzał i otworzył szeroko oczy.

-To nie moje.- wypalił.

-Wiem, że nie twoje. Zgubił się.- skłamałam. Jakbym powiedziała, że uciekł to Paul zawiózłby go na policję, a tego nie chcemy.- Wracam do domu opatrzyć jego ranę, bo się skaleczył.

-Pomogę ci...

-NIE, NIE TRZEBA.-uśmiechnęłam się sztucznie i szybkim krokiem zaprowadziłam chłopca do domu. Rozdarłam jego rękaw od koszuli w kratkę i sięgnęłam po apteczkę.

-Jak masz na imię?- spytałam przemywając ranę.

-Zante...-powiedział cicho, patrząc na każdy ruch jaki wykonuje.

-Śliczne imię. Ja jestem Opium. Powiedz, skąd uciekłeś?

-Ja-a uciekłem... od... taty...

-Jak nazywa się twój tata?- spytałam, ucinając opakowanie po plastrach.

-Cors Lenbore...- w tym momencie z mojego palca wypłynęła, krwista czerwień. CORS JEST JEGO OJCEM? Moje serce zaczęło szybciej bić. To nie możliwe... Ale... Jak z tak daleka mógł malec sam pokonać taką drogę.- Byliśmy na polowaniu... tata obiecywał mi, że polujemy na sarny, ale.... widziałem jak ... i oni... było pełno krwi... on ich...

Łzy zaczęły kapać mu na policzek.

-Spokojnie... tutaj nie masz się czego bać. Widzisz?- przykleiłam mu plaster na ranę. Robiłam to po mistrzowsku, jak ja to mówię: Kwestia wprawy...

-Wiesz, spotkałam kiedyś twojego tatę. On nie jest dobrym Wilczkiem.- rozczochrałam mu włosy, a on lekko się uśmiechnął. Wytarłam mu łzy i zrobiłam mu kilka kanapek. Zante miał naprawdę wilczy apetyt... Po tym wszystkim położyłam go spać w swoim łóżku, a sama poszłam szukać jakiś miniaturowych ubrań.

-Jak tam nasz nocny wędrowiec?- spytał Latte, wchodząc do domu.

-Aaa dobrze, śpi w łóżku.- odpadłam, przeglądając koszule. Wszystkie były na niego jak worki po ziemniakach. Westchnęłam głęboko.

-Zaczekaj.- powiedział Szyszka znikając za drzwiami od jego pokoju. Po chwili wrócił, a w ręku trzymał worek.- Może to się przyda.

Podał mi worek, a w nim była sterta ciuchów dla chłopca. Pewnie stare ubrania Latte. Uśmiechnęłam się w ramach podziękowania, a on odwzajemnił go. Poczułam nagle jak ktoś idzie w kierunku domu.

-Paul wrócił.- rzekłam, oglądając ubrania.

-Skąd wiesz?- spytał zdziwiony chłopak, otwierając lodówkę w poszukiwaniu czegoś do zeżarcia.

-Cześć! Już jestem!- powiedział wesoło Paul, wchodząc do domu z siatką zakupów i warzyw.
Latte popatrzył na ojca i zaraz na mnie z miną niedowierzania.

-Opium to wiedźma.-powiedział.

-Nie przezywaj jej Latte!- rzucił już mniej przyjemnie staruszek. Pokazałam Szyszce język, a ten zaczął mnie przedrzeźniać.

-Nie mogę zasnąć...- powiedział Zante, chowając się za drewnianymi drzwiami od ,,mojego" pokoju.

————————————————————————

Krótki rozdział :/
Wiem, wiem, poprawię się ;-;
Mam nadzieje, że wam się podobało:)
Dajcie znać co poprawić, a co może dodać, byłabym wdzięczna:))

Buziaczki :*

Złamana/ KorektaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz