𝚌𝚑𝚊𝚙𝚝𝚎𝚛 𝟸

588 44 35
                                    

Kiedy dym opadł, z pośród kawałków zniszczonego grilla, kilku połamanych desek tarasowych oraz kilku śrubek?, wyłonił się

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Kiedy dym opadł, z pośród kawałków zniszczonego grilla, kilku połamanych desek tarasowych oraz kilku śrubek?, wyłonił się... Człowiek. Mężczyzna, chłopak, cokolwiek. Była to żywa istota. Skąd wiem, że żywa? Klatka piersiowa chłopaka unosiła się podczas głębokich, trochę ciężkich i nerwowych, wdechów. 

Gdy tylko go ujrzałam, odskoczyłam jak poparzona. Moje myśli biegły jak oszalałe. Skąd, po co, dlaczego, JAK?! Przecież on powinien nie żyć! I jak w ogóle znalazł się na takiej wysokości?! O, albo lepsze pytanie: jak on z niej spadł?! 

Pierwszy szok minął. Ponownie podeszłam do nieprzytomnego chłopaka. Opuściłam niżej patelnię (którą nie wiadomo kiedy podniosłam), ciągle trzymając ją jednak w pogotowiu. Postanowiłam lepiej mu się przyjrzeć. 

Pierwsze, co rzucało się w oczy, to ciemna, zdrowo opalona skóra oraz czarne, kędzierzawe włosy, które wydawały się lekko... Podwęglone? W następnej kolejności, w oczy rzucały się jego szpiczaste uszy, trochę, jak u elfa. Jego twarz, pomimo braku przytomności, była rozbrajająco dziecinna. Dałabym mu z dziewięć, może dziesięć, lat. Później, zauważyłam, że był przeraźliwie chudy oraz... O Bogowie, całkowicie nagi. W sensie, nie całkowicie! Bokserki były na swoim miejscu, ale podobnie, jak włosy, wydawały się być potraktowane ogniem. Oprócz tego, małym, prawie niezauważalnym (sarkazm) faktem było to, że na twarzy miał porozcierany smar, a na ramionach, torsie oraz brzuchu - mniejsze i większe rany, jakby zrobione nożem. W mój umysł ponownie uderzyło pytanie, na które chyba żadna dziedzina nauki nie potrafiłaby odpowiedzieć: jak on, na Zeusa, przeżył?

Nie wiedzieć czemu, przykucnęłam i pochyliłam się lekko nad chłopakiem. Moja druga, wolna dłoń - wbrew mojej woli i zdrowemu rozsądkowi - powędrowała do twarzy Latynosa. Drżącymi palcami przymierzałam się do odgarnięcia włosów z oczu chłopaka. Już niemal dotykałam je opuszkami knykciów, kiedy... Otworzył oczy. Przez chwilę złapałam kontakt z jego ciemnymi, przerażonymi oczyma, gdy zamknęły się one ponownie, przez kontakt z moją patelnią. 

Przestraszona, odchyliłam się niebezpiecznie do tyłu. Po sekundzie, upadłam na deski ze zduszonym plaskiem. Z ciągłym niedowierzaniem, odsunęłam od siebie swoją broń. Nie docierało do mnie, że go uderzyłam. Jak ja nawet tego nie planowałam! To był jakiś chory odruch! 

Schowałam twarz w dłonie, ciągle próbując opanować ich dygotanie. Jęknęłam przeciągle, dusząc w sobie chęć rozpłakania się. Jak dobrze, że moich rodziców tu nie ma.

𝙴𝚕𝚏  𝚙𝚛𝚘𝚜𝚝𝚘  𝚣  𝚗𝚒𝚎𝚋𝚊 || 𝐋𝐞𝐨 𝐕𝐚𝐥𝐝𝐞𝐳 𝐱 𝐑𝐞𝐚𝐝𝐞𝐫Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz