𝐜𝐡𝐚𝐩𝐭𝐞𝐫 𝟓

514 33 12
                                    

— Chyba umarłem i trafiłem do nieba

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

— Chyba umarłem i trafiłem do nieba. 

~~~

Po tych słowach, cały czar prysł, a współczucie minęło. Co prawda, ciężko było oderwać wzrok od jego ciemnych, głębokich i hipnotyzujących tęczówek, ale nie było to niewykonalne. Szybko się od niego odsunęłam i zajęłam swoje poprzednie miejsce. 

Wzrok Latynosa z rozmarzonego, przerodził się w zdziwienie, a następnie w czyste przerażenie. Błagam, niech tylko nie zacznie panikować...

— Ktoś ty?! Gdzie są moi przyjaciele?! — zaczął krzyczeć. Jego głos stał się nieprzyjemnie wysoki. Próbował porwać się na nogi, jednak zakończyło się to fiaskiem. Dał radę jednak usiąść. Obserwował mnie uważnie wzrokiem i - jakby odruchowo - zaczął powoli sięgać za plecy. Kiedy jednak zorientował się, że nic tam nie ma, a on sam jest jedynie w nadpalonych bokserkach, jego zdenerwowanie znacznie wzrosło. — GADAJ! 

— Możesz przestać na mnie krzyczeć?! To ty mi spadłeś z nieba! — nie wytrzymałam. Wstałam z krzesła, przewracając je przy okazji, machając jednocześnie chaotycznie rękami. Jego twarz zastygła w niezbyt inteligentnym wyrazie. Po chwili, wyglądał, jakby coś mu się przypomniało. Wciągnął głęboko powietrze. Spojrzał na mnie trochę łagodniejszym spojrzeniem, jednak z jego brązowych tęczówek ciągle biło wielkie przerażenie.

— Czy możesz mi, proszę, powiedzieć, gdzie jesteśmy? — zapytał już milej. Zdziwiło mnie trochę. Później uświadomiłam sobie, że ten chłopak bawił się w spadającą gwiazdę - to zapytanie było, przy tym wszystkim, najprostsze na świecie.

— Europa. (f/cu). A dokładniej w niedużym mieście, (town name). — powiedziałam dziwnie spokojnym tonem. Przez twarz chłopaka ponownie przeleciał cień przerażenia. Chwilę potem, zaczął kiwać głową, mrucząc coś do siebie pod nosem. Postanowiłam podtrzymać konwersację - o ile w ogóle można tak nazwać wymianę zdań sprzed kilku minut. — Aż mną trzęsie, żeby zapytać, co - do diabła - robiłeś na wysokości kilkuset metrów i jak w ogóle stamtąd spadłeś... — zrobiłam kilkusekundową przerwę. Wystarczyło jednak, żebym przechwyciła zdezorientowany wzrok Latynosa. — ... Ale mam chyba lepsze pytanie: jak, na Zeusa, przeżyłeś?! 

Pomyślałam, że nie doczekam się odpowiedzi. Milczał zdecydowanie za długo. Mimika jego twarzy podpowiadała mi, że zastanawiał się nad tym, czy w ogóle jest sens rozmowy ze mną, tolerowania mojej osoby i podtrzymywania teorii, że to wszytko dzieje się naprawdę. Zirytowałam się - nie wiem tylko, czy na mojego ''gościa'' czy na samą siebie czy w ogóle na cały świat.

— Jeśli mam być szczery... — zaczął bardzo niepewnie. Podniósł jedną dłoń i przeczesał swoje poplątane włosy, skanując wzrokiem cały mój ogród, a na końcu moją skromną osobę. — ...Nie mam bladego pojęcia. Jest to dla mnie tak samo dziwne, jak dla ciebie. No, dla mnie może trochę mniej, ale to nie ma znaczenia — mruknął ciszej, jakby sam do siebie. Na jego nieszczęście, usłyszałam to i skwitowałam ściśnięciem brwi. Zamilkł nagle. Wyglądał, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale coś skutecznie go powstrzymywało. Kręcił się przy tym niemiłosiernie, krzywiąc co jakiś czas twarz w męczeńskim wyrazie. Ma ADHD, czy co? 

Westchnęłam. 

— Jak się czujesz? — wypaliłam nagle, zadziwiając tym sama siebie. Spojrzał na mnie dziwnie, a ja przybiłam sobie mentalnie piątkę z czołem. — Nie wyglądasz najlepiej. Co prawda lepiej, niż wtedy, kiedy mi tutaj spadłeś — zrobiłam bliżej nieokreślony wymach rękoma — ale ciągle gorzej, niż normalnie. W sensie, nie wiem, jak wyglądasz normalnie, a jak nienormalnie... — zacięłam się, opłakując w duchy swoją głupotę. Spojrzałam na Latynosa - wyglądał na rozbawionego. — Mam na myśli... No wiesz. — skwitowałam idiotycznie, opuszczając głowę i rumieniąc się lekko. 

Wtedy, po raz pierwszy usłyszałam, jak się śmieje. Nie wiedziałam jeszcze, że stanie się to moim ulubionym dźwiękiem.

— Taak, no wiem — zaczął się ze mnie nabijać, kiedy opanował atak kaszlu, który powstał po wcześniejszej chichawce. Nie było to jednak cierpkie czy złośliwe, jak się spodziewałam, a dziwnie naturalne? — Wszystko mnie boli i trochę ciężko mi się oddycha, ale jak na ciebie spojrzę, od razu robi mi się lepiej. 

Spojrzałam na niego lekko zdegustowana. Chłopak wydawał się jednak z siebie zadowolony. Czy opcja z policją jest jeszcze aktualna? 

— Czy mogę wiedzieć, jak cię zwą, chica? —zapytał zaczepnie, próbując ponownie wstać. Kolejna próba zakończona niepowodzeniem. 

— Nie uważasz, że to ja powinnam najpierw zapytać o to ciebie, ligón?* — odpowiedziałam podobnym tonem. Zaskoczyłam go - zapewne nawet nie podejrzewam, że znam hiszpański. Nie zanosiło się, żeby miał zamiar coś dodać, więc postanowiłam dać powód od dumy moim rodzicom i pochwalić się tym, jak dobrze mnie wychowali. — Mi nombre es (y/n) (l/n). ¿Y tú, coqueta?**

— Leonidas Leo Valdez, señorita. 

-------------------------------

*ligón - podrywacz (tutaj: casanova, śmiałek)

** Mi nombre es... / ¿Y tú, coqueta? - Nazywam się... / A ty, kobieciarzu? 

[nie uczę się hiszpańskiego; jakbym coś niepoprawnie napisała lub/i źle przetłumaczyła: przepraszam! poprawcie mnie w komentarzach!]

Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet! ❤

𝙴𝚕𝚏  𝚙𝚛𝚘𝚜𝚝𝚘  𝚣  𝚗𝚒𝚎𝚋𝚊 || 𝐋𝐞𝐨 𝐕𝐚𝐥𝐝𝐞𝐳 𝐱 𝐑𝐞𝐚𝐝𝐞𝐫Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz