Utknąłem. I chcę się uwolnić. Podaj mi dłoń, bo sam sobie nie poradzę. Zakuty kajdanami, przyparty do muru. Perfekcja. Niedoskonałość. Dzień i noc. Słońce. Księżyc. Pozwól mi żyć tak jak chcę. Pozwól mi żyć tak jak nigdy nie mogłem.
Cichy szum fal dobiegał do uszu czerwonowłosego, który siedział spokojnie na jeszcze ciepłym piasku, patrząc z nostalgią na horyzont. Powoli zapadał zmrok, Słońce się chowało, by ustąpić miejsca Księżycowi, który tamtego wieczoru był w pełni. Z brązowych, dużych oczu Koreańczyka spływały powoli słone łzy, jego nieco pomięta koszula delikatnie powiewała na rześkim wietrze, a bose stopy pokryte były ziarenkami piasku. Przymknął chwilowo zapłakane oczy, delikatnie kołysząc się na boki. To zawsze go w jakiś sposób uspokajało.
Błysk fleszy, głośne rozmowy i mocne zamknięcie drzwi od domu. Brunet oparł się zmęczony o wejście do budynku, jego ogromny dom był pusty, pogrążony w kompletnej ciszy. Policzył powoli do dziesięciu, zrzucił skórzaną kurtę na podłogę. Rozmowy nie ustawały, migające flesze przebijały się przez firanki rzucając przy tym na przeciwległą ścianę masę światła i cieni. Otoczony zewsząd obcymi ludźmi, schowany w pustym domu. Był tym wszystkim zmęczony, dlatego ruszył pewnym krokiem w stronę tylnego wyjścia. Przemierzał budynek skąpany w ciemności, tylko światło pełni rzucało na niego co jakiś czas delikatne, subtelne światło. Nie bacząc na nic wyszedł na przeogromny taras, minął basen, altankę, malutki ogród, by zaraz przeskoczyć nad ogrodzeniem. Ruszył biegiem przed siebie, ciągnięty niewidzialnym sznurem, którym otoczył go Księżyc. Przemierzał metry z szeroko rozłożonymi ramionami i uśmiechem na bladej, zmęczonej twarzy,. Wyglądało to tak, jakby witał starego, dobrego przyjaciela, z którym nie miał od lat kontaktu. Wiatr smagał jego ciało, owiewając go przyjemnym dla ciała chłodem, gdzieś w oddali słyszał jeszcze rozmowy, lecz z każdym pokonanym metrem one cichły.
Czerwonowłosy szedł przez plażę na boso jednocześnie nie odrywając wzroku od połyskującej od pełni, tafli wody. Uśmiechał się subtelnie kompletnie nie myśląc o głodzie, problemach, zimnie i niespełnionych, dziecięcych marzeniach. Wreszcie od długiego czasu czuł się spokojnie, nie targały nim żadne negatywne emocje, które od dziesięciu lat zdążyły spustoszyć jego piękne wnętrze. W pewnym momencie jego bose stopy stanęły na twardym drewnie, koniec mola wyglądał kusząco, dlatego nie bacząc na nic ruszył ku niemu. Usiadł na krawędzi, spuszczając swoje stopy, przez co od czasu do czasu przypływ fal je moczył. Ten chłód, ta samotność, ogromna pełnia - to wszystko było takie inne. Wyjątkowe. Magiczne.
Upadł na kolana, włożył dłonie w piasek i uniósł je, patrząc jak ledwo już widoczne ziarenka piasku przechodziły między jego palcami. Jak jego życie zamknięte w klatce biznesu i władczej matki. Spojrzał zapłakanymi oczami w niebo, miliony gwiazd połyskiwały radośnie, napawając go takimi uczuciami, jakich dawno nie odczuwał. Wolność - to coś, czego nie zaznał od tylu lat. Nie miał bladego pojęcia co tutaj go przyciągnęło, lecz gdy rozejrzał się wokół, zdał sobie sprawę, że trafił w piękne miejsce. Odludne, spokojne, gdzieś gdzie mógł być tylko w towarzystwie gwiazd i wody. Zdjął buty oraz skarpetki, by zupełnie boso ruszyć wzdłuż brzegu, czując przy tym nieco zimną już wodę, która od czasu do czasu delikatnie moczyła jego poranione od prób stopy. W oddali widział molo, które przyciągało swoją tajemniczością.
Nie miał pojęcia ile siedział w bezruchu, lecz ból w ciele i zmarznięte stopy dały mu znak, że nadeszła pora na powrót. Koreańczyk wstał niechętnie i rzucił przelotne, stęsknione spojrzenie ku horyzontowi, w który się wpatrywał od kilkunastu godzin. Jednak, gdy obrócił się przodem do plaży, zobaczył na początku pomostu chłopaka. Nic nie mógł w nim rozpoznać, ponieważ było mimo wszystko zbyt ciemno, lecz jedynie piekielne iskierki w jego oczach były widoczne wręcz idealnie. Chwilowo zamarł, ponieważ nie miał pojęcia, kim był ten ktoś przed nim. Lecz jego oczy nie wróżyły nic dobrego, można by rzec, że buchało od nieznajomego groźne ciepło.
Tuż na końcu mola stał nieznajomy, wysoki, wątły i równie zszokowany co on. Pełnia świeciła wysoko, lecz jej światło nie potrafiło oświetlić twarzy nieznanego towarzysza. Brunet jedynie dostrzegł przepiękne, lodowate oczy. Chłód bijący od postaci aż go przerażał, na jego ciele pojawiła się gęsia skórka, a serce chwilowo zamarło. Stali na wprost siebie. Ogień i Woda. Słońce i Księżyc.
Minęło kilka minut - dosłownie - wpatrywali się w swoje oczy z niesamowitą intensywnością jednocześnie zbyt obezwładnieni ich kontrastem. Nieznajomy o lodowatych oczach zrobił krok, ten o tych piekielnych również. Obydwaj zbliżali się na środek najlepiej oświetlonej kładki, by móc spojrzeć na drugiego znacznie lepiej, lecz w ten dopadły ich własne demony. Brunet usłyszał głośne rozmowy. Czerwonowłosy w oddali niebieskie, migające światła, które nie zwiastowały dla niego niczego dobrego. Przerażeni własnymi, brutalnymi demonami postanowili na nowo im uciec, dlatego obydwaj ruszyli biegiem. Czerwonowłosy w stronę głosów, brunet w stronę migających, policyjnych świateł.
Bo demon jednego, był pragnieniem drugiego.
Myślę, że powoli zacznę wprowadzać główny wątek jakim są lustra.
Tym samym będziemy zbliżać się do końca. Mirror nie będzie miało ogrom rozdziałów, bo to nie będzie w niczym potrzebne. Myślę, że epilog rozjaśni kilka spraw lub odwrotnie, zasieje w Was jeszcze większy mętlik.
CZYTASZ
mirror ❝taekook❞
FanfictionWydawałoby się, że Taehyunga i Jeongguka nie łączyło nic. Byli zupełnymi przeciwieństwami, lecz ku ich zaskoczeniu połączyła ich jedna rzecz. A raczej fobia, zwana Ejsoptrofobią. Żaden z nich nie przypuszczał, że ich problemy skończą się w momencie...