taekook

322 23 13
                                    

Każda ścieżka ma skrzyżowanie. Każda ścieżka gdzieś wiedzie. Każda ścieżka niesie ze sobą jakieś konsekwencje. Lecz to od ciebie zależy, czy zagłębiasz się w mrok, czy odbijasz w jego przeciwnym kierunku. Jednak podczas tejże długiej i ciężkiej podróży nie zapominaj o jednym. Niezależnie jak trudna ona jest w pokonaniu, zawsze istnieje jej koniec, dla którego mimo wszystko warto walczyć jeśli właśnie ten cel cię uszczęśliwia. 


   Z dwóch różnych stron plaży biegło zmęczonych i przerażonych chłopaków. Jeden przyodziany w najlepsze ubrania od słynnego projektanta, a drugi w zwykłym, podartym dresie. Brunet oraz czerwonowłosy, zapłakany i zdeterminowany. Dwaj różni mężczyźni, którzy mieli jeden cel. Jedną fobię. Mimo kolosalnych różnic bardzo wiele ich łączyło, chcąc nie chcąc musieli się przyciągnąć. Jak dwa bieguny, jak Księżyc i Słońce. Nie było siły, nie było człowieka, nie było żadnej możliwości, by ich od siebie oderwać. Nie w momencie, gdy obydwaj wyszli na powierzchnię, zrzucając swą zewnętrzną, fałszywą powłokę. 

   — Jeongguk — wyszeptał dwudziestoczterolatek, widząc kilka metrów przed sobą bruneta, który gnał w jego rozłożone ramiona. Nic ich nie mogło rozproszyć. Już byli niemalże na wyciągnięcie dłoni, dzieliło ich od siebie raptem trzy większe kroki. Lecz obydwaj wpadli na niewidzialną ścianę, od której się mocno odbili, by zaraz upaść na gorący piasek. Nie tylko ta ściana była dla nich tutaj szokiem. Mimo ogromnej ulewy, niebo było zupełnie błękitne, słoneczko świeciło wysoko, a piasek był wręcz wrzący. Lecz mimo to grube krople deszczu spadały szybko z nieba, opadając z impetem na ziemię. Jeon podszedł na czworaka do niewidzialnej bariery, uklęknął jak do modlitwy, a swe duże dłonie położył na blokadzie. Patrzył z rozpaczą w piękne tęczówki swojego chłopaka, którego podziwiał i wielbił tak, jakby był najpiękniejszym obrazem. Z drugiej strony klęczał Tae, również trzymał dłonie w tym samym miejscu co idol, patrząc nieprzerwanie w jego powoli czerwieniejące tęczówki. Oddychali szybko, czując narastający ból w plecach, który wręcz ich paraliżował. 

   — Tak bardzo cię pragnę — wychrypiał Guk, patrząc na usta towarzysza, lecz ten drugi nie mógł tego usłyszeć. Obydwaj znajdywali się w niewidzianych pułapkach, z których nie było sposobności uciec. Nie bez pomocy. 

   — Ach, mój idealny chłopcze — Głos Kima był niższy niż zazwyczaj, a jego ramię zaczynało coraz bardziej krwawić. Narastający ból, narastająca bezsilność, a gdzieś pomiędzy nimi chęć walki i miłości. Iskrzyło, lecz nie na tyle, by powstał ogień. 

   Wydawało im się, że trwali w tym nieszczęsnym miejscu bardzo długi czas, gdy tak naprawdę minęło raptem parę minut. Byli zmęczeni, spragnieni i przede wszystkim, odczuwali okropny ból, który promieniował wzdłuż ich kręgosłupów. Leżeli na piasku wijąc się w każdą możliwą stronę jednocześnie trzymając uporczywie dłoń na ścianie. Za każdym razem gdy obracali się na bok, na piasku, w miejscu gdzie leżeli było widać krew, która tworzyła coraz większą kałużę. Nie mieli pojęcia ile ich męki miały trwać, jak długo mieli wić się z bólu i dlaczego do cholery tak bardzo ich bolało. Jednak odpowiedź miała przyjść znacznie szybciej niż obydwaj się spodziewali. 

   W końcu po długich męczarniach w płaczu, krzykach i własnej krwi, obydwaj stracili przytomność.


   Otworzył oczy nieco zaskoczony. Stał na wypastowanej scenie, dookoła niego było kilkunastu tancerzy, którzy zamglonymi oczyma patrzyli gdzieś w punkt przed sobą. Wyglądali niczym cienie, rzucane przez znacznie większe istoty od nich samych. Skierował swe zdziwione spojrzenie na wprost, widząc nic innego jak rozszalały tłum fanów krzyczących w jego stronę i tańczących. Przymrużył oczy zaatakowany zbyt dużą ilością światła, chciał ochronić się przed nim dlatego też uniósł dłoń, chcąc nią zasłonić swe oczy. Lecz coś mu nie pasowało. Do jego rąk i nóg były przywiązane grube sznury, które raniły jego ciało w miejscach, do których je przymocowano. Rozszerzył oczy w szoku, patrząc w sufit, wtem zobaczył kilka osób, które pociągały za obezwładniające go materiał, sprawiając, że ruszał się w rytm muzyki, którą już dawno sam przestał słyszeć. Nie był zdolny wykonać sam żadnego kroku, nie mógł odwrócić głowy na bok, bo coś niewidzialnego go blokowało, jakby miał zaciski na głowie utrzymujące ją w jednej pozycji. Niczym kukiełka, pionek w grze, niewolnik. Światło raziło i drażniło go coraz mocniej, rozszalały tłum fanek zagłuszał jego własne myśli, a piekące rany krwawiły z każdym pociągnięciem bardziej i bardziej. Złość, wściekłość, agresja, chęć walki - to wszystko sprawiło, że z jego pleców wyrosły ogromne, białe skrzydła. Zatrzepotały agresywnie zrzucając cienistych tancerzy w tłum ludzi, a dotychczas białe pióra straciły na swej idealnej, białej barwie, a zamiast nich pojawiła się głęboka czerń. Prawdziwy, naturalny kolor jego potężnego atrybutu. Z czerwonych tęczówek można było wyczytać zbliżające się niebezpieczeństwo oraz brak jakichkolwiek zahamowań. Dwudziestodwulatek zerwał raniące go sznury, uśmiechnął się łobuzersko ukazując przy tym mocne kły, by zaraz wzbić się wysoko. Przebił papierowy sufit niczym u tandetnego teatrzyku, wychodząc wreszcie na wolność. Pan swego losu. Król swych decyzji. Władca chcący  przeżyć wszystko to, czego nie mógł wcześniej. Wreszcie wolny.

mirror ❝taekook❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz