Soleil nie była dobra w pracach gospodarczych. Już jako mała dziewczynka przesiadywała całe dnie na łące, gdzie zbierała kwiaty i układała z nich wiązanki. Ludzie w wiosce mieli ją za dziwne dziecko, ponieważ mówiła w nikomu nieznanym języku, gładząc kwieciste pąki i liście, jakby to rośliny były jej bliższe niż ludzie. Co zadziwiające, łąka nie była tak piękna, dopóki mała Soleil nie zjawiła się w Laverne; zimą zaś nie istniało urodziwsze miejsce niż szklarnia na tyłach jej domu. Choć mieszkańcy wioski kochali dziewczynkę uratowaną z lasu, doskonale wiedzieli, że jeżeli nie znajdzie się dla niej zajęcie, które poświadczy o jej przydatności w osadzie, zastępcza rodzina będzie zmuszona wysłać ją do innego miejsca, a tego ani Eleonore, ani Gerard nie chcieli. Trudno było znaleźć zajęcie dla osoby mającej dziurawe ręce. Próbowali wszystkiego, pomijając oczywiście ciężkie i wymęczające prace, Soleil była bowiem bardzo drobną i chorowitą dziewczynką. Pomysł przyszedł w momencie, kiedy byli już pewni, że starszyzna zadecyduje o jej wygnaniu. Tamtego dnia stali przy oknie, obserwując jak ich pociechy bawią się wesoło na podwórzu. Do domu przybiegł najstarszy syn o imieniu Gawin, który pokazał swoim rodzicom mały bukiecik kwiatów. Odkąd pamiętali, był zafascynowany znalezioną przez siebie w lesie dziewczynką. To sobie przypisywał wszystkie zasługi związane z jej uratowaniem. Eleonore podejrzewała, że w przyszłości będzie się o nią bił, byleby tylko żaden chłopak nie zachciał jej zabrać z domu rodzinnego.
– Sol powiedziała, że to dla mnie, bo ją uratowałem – rzucił z dumą Gawin. Widząc uniesioną brew ojca, jego policzki soczyście się zrumieniły. – T-to nie tak, że lubię kwiaty. Kwiaty są dla bab, ale to miłe, prawda? – spytał z nieśmiałym uśmiechem. Zanim jego rodzice zdołali jakkolwiek odpowiedzieć, drzwi wejściowe uchyliły się z cichym skrzypnięciem. Nie musieli się zastanawiać, kto zawitał w progi domu. Bezgłośnie poruszała się tutaj tylko jedna osoba, a mianowicie Soleil. Z naręczem kwiatów i szerokim uśmiechem zdobiącym jej bladą twarz, wkroczyła do kuchni i uniosła wielki bukiet najwyżej jak mogła.
– A to dla was! – wykrzyknęła, zaraz zanosząc się głośnym kaszlem. Kiedy Eleonore przyjęła ze wzruszeniem prezent, mała Sol przetarła zakatarzony nosek dłonią. Jej przybrani rodzice wciąż nie mogli się nadziwić, jak szybko opanowała język, którym posługiwano się w wiosce. W dźwięcznym głosie nie pobrzmiewał już nawet obcy akcent.
– Dziękujemy, skarbie – powiedziała ciepłym głosem Eleonore, głaszcząc dziewczynkę po głowie. Jej oczy wyraźnie się zaszkliły, co zdziwiło Soleil. Zmarszczyła małe czoło i przytuliła się do nóg matki.
– Mamo, ale czemu płaczesz? Czy to brzydki bukiet?
– Nie, ależ skąd. Jest naprawdę piękny. Po prostu... musimy coś przemyśleć razem z waszym tatą – rzuciła sztucznie radosnym głosem, gładząc ją po jasnych blond włosach. – Idźcie się pobawić. Do obiadu została jeszcze chwila. – Odgoniła ich wesołym ruchem dłoni.
Podejrzliwa Sol chwyciła brata za rękę i pociągnęła go w stronę wyjścia. Kiedy drzwi ostatecznie się zamknęły, Eleonore wzięła głęboki wdech.
– Może to szalone, Gerardzie, ale myślę, że skoro niczego nie potrafiliśmy jej nauczyć, może powinniśmy spróbować z tym, co robi najlepiej.
Postawny mężczyzna uniósł w zdziwieniu brwi.
– Ma w dalszym ciągu przesiadywać na łące i rozmawiać z kwiatami? To są rzeczy, których nawet nie chcę rozumieć, Eleonore, ani tym bardziej słyszeć.
– Och, nie. Nie o to mi chodziło. Odpowiedzią powinien być ten bukiet. – Wystawiła w stronę męża naręcze kwiatów. Ten tylko zmarszczył czoło, próbując zrozumieć, co takiego jest w nim nadzwyczajnego. Może nie widział tego, co jego żona, ponieważ nie znał się na kwiatach, a dodatkowo nie był kobietą.
CZYTASZ
Szepty kwiatów [ZAKOŃCZONE]
FantasySoleil Rivaire była znana w całym Isielle jako niezwykle utalentowana kwiaciarka, a także uzdrowicielka, która potrafiła przyrządzić z kwiatów lecznicze mikstury na niemal każdą ludzką dolegliwość. Dla mieszkańców małej wioski o nazwie Leverne stano...