20. A potem wszystko zgasło

40 6 1
                                    

Będę cię torturował, póki nie umrzesz – właśnie te słowa kołatały się po głowie zmęczonej kwiaciarki, która już od dłuższego czasu siedziała w mrocznych i zimnych lochach. Nie wiedziała, ile upłynęło czasu, odkąd ją tutaj zamknięto, ale odnosiła wrażenie, że mogło to być nawet kilka miesięcy.

Chociaż na początku modliła się o to, aby Villane nigdy nie przekroczył progu tej izolatki, nie odpuścił nawet jednego dnia. Czasami spoglądał na nią zza krat, unosząc wysoko podbródek i nic nie mówiąc. Czasami przychodził tutaj tylko po to, aby zaspokoić swoje niepohamowane żądze. Czasami po prostu ją torturował, stosując do tego wymyślne narzędzia. Do tej pory Soleil nie przypuszczała, że ktokolwiek na świecie mógł być tak bezlitosny, przekonała się jednak o tym na własnej skórze i to w niedługim czasie. Wiedziała, że dla Villane'a Cardarielle'a nie było nadziei. Nie mógł się zmienić. Tacy ludzie byli w stanie zaspokajać tylko swoje partykularne potrzeby, nie bacząc na dobro ogółu. Panowali gniewem i złem, a potem w taki sam sposób umierali.

Król zazwyczaj wybierał wieczorne lub poranne pory na odwiedziny. Zdarzało mu się wyrywać ją gwałtownie ze snu. Na początku starała się jeszcze bronić, potem zrozumiała jednak, że to nie miało najmniejszego sensu. Im mniej się wyrywała, tym Villane szybciej z nią kończył, a potem opuszczał celę, pozostawiając ją na twardej pryczy lub ziemi. Soleil zawsze uporczywie podnosiła się z klęczek, próbując sobie powtarzać, że to wszystko kiedyś dobiegnie końca – czy odejdzie w cierpieniu, czy na wolności, to już nie miało znaczenia. To po prostu wkrótce nastąpi. Czuła to. Pragnęła tego. Gdyby miała taką możliwość, zapewne sama doprowadziłaby do końca swojego cierpienia, ale była za słaba, żeby podjąć się jakiejkolwiek próby targnięcia na swoje życie. Poza tym nie znajdowało się wokół niej nic, co mogłoby jej przysłużyć przy tym akcie. Jej cela była pusta. Znajdowało się tu tylko wiadro, słoma i prycza bez żadnego nakrycia. Miejsca też nie było za wiele. W takich momentach żałowała, że nie mogła odejść na zawołanie. Nieraz, gdy promienie słońca przebijały się przez kraty, dotykając jej twarzy, zamykała oczy, marząc o tym, aby los pozwolił jej przejść na drugą stronę. Ale to nie następowało, nawet jeżeli bardzo tego pragnęła.

Chociaż w momentach, kiedy czerpała blask słońca, czuła się błogo, niemal szczęśliwie, zaraz powracał koszmar rzeczywistości. Nawet brak jedzenia nie spowodował, że wykończony chorobą organizm postanowił odłączyć Soleil od wszystkich funkcji życiowych. To tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że była jak kwiat. Wystarczyła odrobina wody i słońca, aby wciąż trwała przy swoim marnym życiu. Nie mogła być jednak kwiatem, ponieważ wciąż chorowała jak człowiek.

Od czasu osądzenia i wtrącenia do lochów czuła, że gorączka bezustannie towarzyszy jej kruchemu ciału. Gdyby ktokolwiek ją tutaj odwiedzał, czy to Alienore, czy Blaise, zapewne odpowiednio by się o nią zatroszczyli, ale dlaczego mieliby to robić? Znajdowała się tutaj zupełnie sama i nikt nie zamierzał jej uratować.

Jak to zazwyczaj bywa wśród warstwy królewskiej, poszczególni jej członkowie wkrótce zaczynali nudzić się nowymi zabawkami. Villane Cardarielle miał już dosyć nieruchliwej, milczącej dziewczyny, z której twarzy już dawno uleciały jakiekolwiek emocje. Poza tym przestała być dla niego atrakcyjna w tym stanie. Czasami kazał straży oblać ją zimną wodą, aby nie zaraził się od niej żadnym robactwem, ale nawet wówczas strumień chłodu nie sprawiał, że drżała. Czy ona jeszcze w ogóle żyła? Ciałem tak, ale dusza zdawała się już dawno ulecieć. To żadna zabawa, kiedy jego ofiara nie krzyczała i nie błagała o litość. To dlatego król Isielle stwierdził, że wymieni zabawkę na nowszy model. Odciął jej dopływ do pożywienia i wody, a strażnikom kazał raz na jakiś czas zdawać relację z tego, czy już przypadkiem nie wyzionęła ducha. Soleil jednak uparcie trzymała się przy życiu, zupełnie jakby miała coś jeszcze do zrobienia na tym świecie. Nawet kiedy Villane raz na jakiś czas przychodził tutaj, wyżywając się na niej już tylko torturami, okazywało się, że rany kwiaciarki niezwykle szybko się goiły. To nie było możliwe, aby wytrzymała tyle czasu bez pożywienia, wody i w ciągłym stanie chorobowym. Zaczynało go to powoli irytować.

Ale Soleil Rivaire wcale nie była nadczłowiekiem. Choć charakteryzował ją niezwykły upór, a jej organizm okazał się o wiele silniejszy niż początkowo przypuszczała, nie trwało to wiecznie. Wkrótce zaczęła tracić siły. Przestała się podnosić z pryczy. Nie reagowała już na promienie słońca – miała wrażenie, że w jej życiu panuje wieczna ciemność, i tylko czekała na moment, aż padnie w jej ramiona i zamieni się w nicość. Czasami myślała, że umarła, bo przestawała cokolwiek czuć, ale potem na chwilę odzyskiwała przytomność. Zastanawiało ją, ile to jeszcze będzie trwało? Los chyba od początku nie był dla niej łaskawy, skoro nie pozwalał jej umrzeć jak człowiekowi. A może trzymał ją przy życiu nie bez powodu?

Czasami, w tym przedziwnym otumanieniu, Soleil widziała przed sobą troskliwych rodziców. Głaskali ją po włosach, a ona uśmiechała się delikatnie, wierząc w to, że kiedy przyjdzie jej pożegnać się z tym światem, trafi do miejsca, gdzie czekają na nią bliscy. Czasem widziała również przed sobą żywych ludzi, zupełnie jakby dwa światy – rzeczywisty i duchowy – bezustannie o nią walczyły. W takich momentach przychodziła do niej Alienore, która powtarzała, że wszystko będzie dobrze. Livia, która śpiewała jej do snu. Devyn, który zabawiał ją kawałami. Grace, która przyrządzała jej pyszne posiłki. I Blaise. Blaise pojawiał się najczęściej. Tylko dlaczego nic nie mówił? Wyłącznie siedział w kącie, wpatrując się w nią z zawodem. Czuła wtedy gdzieś na dnie serca okropny ból. Chciała mu tak wiele powiedzieć, wytłumaczyć, ale... żadne słowa nie wychodziły z jej ust. Potem zdawała sobie sprawę z tego, iż to tylko iluzja. Przecież nie będzie już miała możliwości mu niczego wyznać. Nawet tego, jak bardzo go pokochała. Gdyby tylko miała okazję go jeszcze raz zobaczyć... Ta gasnąca w niej z każdym dniem nadzieja stała się swojego rodzaju motywacją. Wiedziała, że to zaprzysiężenie było niczym marzenie, które nigdy nie zyska spełnienia, ale lubiła sobie wyobrażać, że los obdarowuje ją tak cennym prezentem, wynagradzając jej to, co do tej pory przeżyła...

Momenty bytowania w pustce zdarzały się coraz częściej. Wizje również zdawały się powoli znikać, a świat powolnie gasnąć. Soleil przeczuła, że to tylko kwestia kilku dni, a może godzin. Nie spodziewała się jednak, że kiedy ta chwila nadejdzie, będzie tak niespodziewana, ale i błoga. Nie wyobrażała sobie tego w najśmielszych snach.

Aniołem, który po nią przyszedł, okazał się jej przyjaciel – Blaise. Wziął ją w jaśniejące blaskiem słońca ramiona, przytulił mocno do ciepłego ciała, a potem pchnął kraty i wyszedł z nią w świat. Mijali lasy. Mijali łąki. Mijali kolorowe wzgórza. Czuła w nozdrzach zapach wiosennych kwiatów, które z oddali się z nią żegnały. Nie krzyczały do niej. Nie płakały. Cieszyły się, że w końcu do nich dołączy. Na sam koniec spojrzała w twarz ukochanego, ponieważ ostatni raz chciała usłyszeć swoje imię wypowiedziane jego głosem. A potem wszystko zgasło... 

Szepty kwiatów [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz