Z nieznanym

318 20 3
                                    

- Czy kiedykolwiek myślałeś o tym co by było, gdybyśmy mieli dziecko?

- Miewam koszmary, ale nie tak straszne.

- Severusie! Pytam na poważnie! 

Skręcone kosmyki łaskotały jego nos. Nienawidził tego, ale nie chciał przerywać tak rozkosznej chwili swoimi narzekaniami. Wolał po prostu ją mieć przy sobie. Przytulać jej ciało i nie zastanawiać się, jak bardzo go wnerwiała. 

- Jestem za stary na takie rzeczy.

- Ty i twoje wspaniałe przemyślenia. Uwierz mi, zmajstrowałbyś nie jedno dziecko tym sprzętem - zmrużył oczy. Nie widziała tego, ale się śmiała. Wiedziała, że jest oburzony i wiedziała, że ma jedną z tych swoich cierpiętniczych min . Nie był jej dłużny.

- Skoro tak bardzo chcesz dziecko, to zmajstruj sobie je sama, jak ci się nie podoba.

- Aleś ty drażliwy. Spokojnie, nie zabiorę ci tego zaszczytu -  irytowała go bardziej niż wtedy, gdy rozrzucała książki po całym domu. Wstręciucha z szopą na głowie. Pożałuje jeszcze, że zachciało się jej śmiać z niego. Pożałuje.

- Wredne babsko z ciebie.

- Dlatego mnie kochasz. Gdybym nie była wredna, to nie dogadalibyśmy się Severusie.

- Strasznie się mądrzysz.

- Wydaje ci się.

- O nie kochana. Jest tylko jedna rzecz, która bardziej mnie irytuje od twoich splątanych włosów ciągłego paplania i nieodkładania rzeczy na miejsce. Twoje mądrzenie, a ja skutecznie je powstrzymam - złapał ją za ręce i trzymał je nad głową. Usiadł okrakiem na jej brzuchu. Nie było ucieczki. Była calutka jego, jego i tylko jego. Schylił się i zmierzył wzrokiem. Pocałował jej usta. Mocno i intensywnie, ale tym samym zmysłowo. Słyszał, że jest rozbawiona i zza pocałunku wydobywa się cichy chichot. Umarłby, gdyby nie mógłby go słuchać. Gdyby ucichł. Gdyby jej nie było...

I nagle, jakby właśnie ta myśl przywołała najgorsze koszmary. 

W oka mgnieniu błogi obraz rozmazał się. Jego miejsce zastąpiła kompletna ciemność. Severus nie wiedział co się stało. Znajdował się na środku pustki. Wokół niego nie było nic. Rozejrzał się spanikowany. Nie rozumiał. Wszystko tak nagle zniknęło. Rozmyło się. Nie było jej. Poszedł przed siebie. Pod nogami rozlegał się dźwięk wody za każdym postawionym krokiem. Zmęczony, wyczerpany, stary, bez sił, skołowany, samotny, bezsilny. Jedynie w snach był w stanie przyznać się do tego w pełni. Wtem, jakby coś go zraniło - upadł na kolana. Skulił się. Coś zacisnęło mu się na szyi. Nie mógł oddychać. Wysoki dźwięk roznosił się wszędzie i powodował nieopisany ból głowy. Pragnął śmierci tylko po to by pozbyć się wszechogarniającej go męki. Przed oczami pojawiały mu się te najgorsze i najcudowniejsze chwile życia. Łzy leciały mu bezwiednie. Nie miał wiele czasu. Żadnej chwili do stracenia. Umierał.

- Och... jesteś taki słaby profesorze. Taki beznadziejny, taki beznadziejny! Tchórz z ciebie, tchórz! Stałeś się słaby Snape! Liczyłeś, że wszystko się ułoży, że dasz radę. Tymczasem... gdy ty traciłeś czujność na rzecz tej swojej małolaty, ja rosłam w siłę. Zabrałam ci wiele, ale nie wystarczająco by cię nauczyć. Nawet nie wiedziałeś ile zdążyłam uknuć. Nie wiedziałeś nawet, że cokolwiek się dzieje. Jesteś głupcem, jeśli liczyłeś na spokój. Pokonałam ją, pokonam i ciebie, a później... gdy już nikogo nie będzie, pokonam i tę twoją córeczkę. Wstrętną, małą, dziewuchę, która myśli, że może panoszyć się po świecie, jak jakaś, jakaś...

- Wstawaj! 

- Tato, wstawaj! Zaspałeś! Spóźnię się na pociąg!

- Och, no! Obudź się w końcu! I to podobno ja jestem śpiochem!

Urok MelodieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz