Gryffindor!
To jedno słowo, które dudniało mu w uszach przez resztę wieczoru odkąd tylko je usłyszał. Wściekłość nie opuszczała jego myśli. Jeśli kiedykolwiek ktoś myślał, że widział Snape'a wściekłego, to na pewno nie było to nic strasznego w porównaniu z tym co działo się teraz. Siedział przy stole w Wielkiej Sali i wypalał dziurę w talerzu, na który się patrzył. Uczta dawno się rozpoczęła, a on nie poruszył się ani trochę. Trzymał sztywno nóż i marszczył niespokojnie brwi. Bogu dzięki, że Hal siedział na drugim końcu, bo jedno słowo i umarłby. Cieszył się, że nikt nie zwracał na niego uwagi, że Hagrid jest zajęty męczeniem Malfoya, a Hal jest poza zasięgiem wzroku. Nie umiał powiedzieć dlaczego tak bardzo był zły. Znaczy, rozumiał co go dokładnie denerwowało, ale nie miał pojęcia, jak to przyswoić. Z jednej strony był na to bardziej niż przygotowany, z drugiej, liczył, że może chociaż raz się mylił i nie będzie źle. W ostateczności, że Melodie zostanie Krukonką, ale nawet to się nie zdarzyło. Nie chciał na nią patrzeć i chociaż wiedział, że nic nie zrobiła, to był na nią zły. Okrutnie zły.
Przeszło mu nawet przez myśl by użyć leglimencji i sprawdzić o czym myśli. Jak się z niego naśmiewa, jak go oszukała. Nie myślał racjonalnie, a tym bardziej przestał wierzyć nawet w nią. Momentalnie stała się dla niego jednym z tysięcy bachorów w tym zamczysku. Chyba nie zdawał sobie sprawy, że ten dzień nastąpi tak szybko. Miał jakieś dziwne poczucie letargu, życia na jawie. Dzisiejszy dzień można było zaliczyć do tych nie za bardzo udanych. Cieszył się, że mimo wszystko umiał zachować resztki wytrzymałości i ostatkiem sił powstrzymywał się od wybuchu.
Jak ona mogła, ta wstrętna kobieta! Zamieszała mu w życiu, uciekła, zniknęła! Nigdy, tak cholernie nigdy nie był zły, jak w tej chwili. Chciał ją rozszarpać, bo zepsuła coś co było dla niego, jak sen, ale nie zły sen, tylko spokojny, przyjemny i dający siły sen. Wparowała do jego życia i nie dając żadnego wyboru opętała jego umysł, serce i ciało, a on uległ. Teraz efekty jej bezmyślności spoczywają na nim. Wszystko zawsze spadało na niego - odpowiedzialność bezmózgów, których główną cechą była upartość i uczucia, które nie miała prawa bytu. On stał się równie tak głupi, jak oni, bo pokochał i dał się zwieźć.
Marzył by opuścić Wielką Salę przepełnioną krzykiem, śmiechem i radością. Pragnął by na wszystkich ludzi spadła męka i ciężar odpowiedzialności. Smutek, który był, jak jego cień - zawsze pojawiał się, gdy świeciło Słońce, kiedy wszystko dawało złudną wizję dobroci. Że niby ono miało go oświecać i dawać mu jasność? Bzdura, bzdura i jeszcze raz bzdura! Kłamstwo! Nienawidził siebie. Nienawidził, że musi tu być. Powinien dawno umrzeć podczas wojny i mieć święty spokój. Zostać sam, nie kochać, nie przejmować się, nie opiekować się żadnym obcym, bachorem i smażyć w piekle. Nie mieć Melodie...
Umarł odkąd tylko odeszła... Doczekał się swojego.
Zimna i drobna ręka otarła się o jego chudą. Poczuł, jak ktoś dotyka go. Łapie w uścisku i po chwili kciukiem delikatnie głaszcze skórę. Przeszło go dziwne uczucie. Jednocześnie był tak pochłonięty w rozpaczy, że chciał złamać ,,intruza'', a zaraz po tym okropnie bezsilny, obojętny, chłodny, jak zmarszczona ręka Minervy.
Spuścił głowę jeszcze niżej i popatrzył na, to jak był pieszczony. Coś go ukuło w środku i nie umiał się zebrać w sobie. Uczuł ogromny żal. Tak potężny żal, że chciał uronić łzy. Teraz to było jego marzenie, płakać nad swoim losem. Być słabym.
- Zjedz coś Severusie, proszę. Wiem, że nic dzisiaj nie jadłeś od wyjazdu Melodie... - McGonagall powiedziała to najciszej, jak to było tylko możliwe. Nie był to ton natarczywy lub rzeczywiście przekonujący. Nie wymagała od niego by jadł, liczyła, że zje. To brzmiało, jak prośba, która nie wymaga spełnienia. Był to raczej komunikat mówiący niebezpośrednio, że ,,wiem, co czujesz''. i ,,martwię się o ciebie''. Gdyby mógł, a na sali nie byłoby setki oczu wlepiających w niego oceniające spojrzenia, rozpłakałby się. Wtuliłby się w tę mizerną kobietę i tak, jak syn marnotrawny czekałby na zbawienie, którego tylko ona była w stanie mu udzielić. Ona nie była, jak Hal, który może i chcąc dobrze umniejszał wartości jego uczuć. Nie była, jak Dumbledore, który wierzył, że nie ma nic innego, jak większe dobro i poświęcenie. Nie była, jak Melodie, która została obarczona klątwą tajemnicy. Minerva McGonagall mimo wielu wad i nieustępliwego charakteru była, jak matka, której nie miał, a której potrzebował. I ten drobny gest roztopił jego grzejące w niepokoju serce i oziębił je do stanu rzeczywistego. Pozwalającego na monotonne życie i logiczne poświęcenie.
CZYTASZ
Urok Melodie
FanfictionPodczas jednego z nocnych dyżurów, Severus Snape słyszy dziwny szloch. Znajduje małe zawiniątko, a w nim dziecko. Zdenerwowany rusza do gabinetu dyrektora, a jego życie nigdy już nie będzie takie samo... ZALECA SIĘ PRZECZYTANIE OBU FF WYMIENIONYCH...