Nieszczelny korek

4.9K 341 93
                                    

Luciano

Huragany nazywane były imionami damskimi, a imię Ivy powinno być wymienne z zagładą, zarazą, pandemią i apokalipsą. Zasięg zniszczenia jakie powodowała, naprawdę był ogromny. Najgorsze w tym wszystkim było to, że ona po prostu krzywo stanęła i od razu tragedia się działa!

— Możemy się już zwijać z tej imprezy? – zapytała i niewinnie się do mnie uśmiechnęła.

— Ivy! – syknąłem w jej kierunku i chwyciłem ją za ramię.

W tym czasie Nadia uciekła do toalety, starając się po drodze zakryć resztką sukienki jaka na niej pozostała.

Moja udawana dziewczyna schyliła się po skrawek materiału, na którym widniała metka.

— Widzicie – odezwała się w stronę dziennikarzy, a ja miałem ochotę ją udusić, że w ogóle wydała z siebie jakiś dźwięk. — Gdyby miała na sobie sukienkę z domu mody La Torre, to by się tak nie porwała – powiedziała do nich z uśmiechem.

Mimo, że jej słowa wywołały śmiech wśród zebranych, mi do śmiechu jednak nie było, bałem się co jeszcze mogła wygadać, więc pociągnąłem ją w kierunku ludzi, by jakoś zgubić się z nią w tłumie.

Jako, że ta impreza była oficjalnym pożegnaniem jednego z głównych projektantów mojego domu mody, bo przechodził na emeryturę, nie mogłem jeszcze stamtąd wyjść, choć o niczym innym nie marzyłem. Byłem przerażony, że narażałem niewinnych ludzi na uszczerbek na zdrowiu, tylko dlatego, że moja udawana dziewczyna to chodząca zagłada.

Miałem plan, by ją po prostu usadzić na jakimś krześle, z którego miała się nie ruszać, jednak zanim to zrobiłem, przyszła pora toastu, który miałem wygłosić.

Cholera jasna! – przekląłem pod nosem, zastanawiając się co zrobić z Ivy; wziąć ją ze sobą na scenę, by mieć jakikolwiek wpływ na niepewną przyszłość; czy zostawić w tym miejscu i zacząć się modlić o odpuszczenie grzechów.

Nie chcąc mieć na sumieniu więcej ofiar, pociągnąłem ją w kierunku podwyższenia, na którym ustawiony był mikrofon.

Kiedy szliśmy, kelner stojący tyłem do sceny, kończył napełniać szampanem, ustawione w piramidę, kieliszki.

Gdyby wcześniej przez głowę przeleciała mi myśl, że to się skończy gorzej niż mogłem zakładać, zostawiłbym ją tam gdzie staliśmy, jeszcze kilkanaście sekund temu.

Musiała oczywiście potknąć się o kabel od mikrofonu, przez co on sam spadł ze statywu, który przewalił się na biednego kelnera i uderzył go w głowę. Młodemu chłopakowi wyślizgnęła się butelka, przewracając setki kieliszków i po sekundzie można było słyszeć tylko dźwięk rozbijającego się szkła.

— Eeee... to może teraz wrócimy do domu? – zapytała lekko drżącym głosem i ciężko przełknęła ślinę.

Nabrałem głęboki wdech, wstrzymałem na dziesięć sekund, które odliczałem w myślach, starając się uspokoić, by w końcu wypuścić powietrze ze słyszalnym świstem.

Korzystając z zamieszania pociągnąłem ją w kierunku pomieszczenia dla personelu, tam powinniśmy być na chwilę sami.

Otworzyłem drzwi i wepchnąłem tam ją. Okazało się, że to po prostu jakiś mały składzik. Zamykając za nami drzwi, zauważyłem w zamku klucz. Do głowy wpadł mi pomysł, by ją tu zamknąć na trochę, opanować jakoś tą tragedię na sali i później wrócić z nią do domu.

— Zostaniesz tu, przyjdę później po ciebie – powiedziałem i wyszedłem, szybko wyciągając klucz.

Nie słuchałem co tam zaczęła do mnie mówić, byłem tak wkurwiony, że mnie to nawet nie obchodziło.

Wariacje rzeczywistości Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz