16. To Co Było Pięć Lat Temu

549 15 2
                                    

Co wydaje się wam bardziej bolesne? Świadomość, że jeden z członków rodziny możecie już nigdy nie zobaczyć czy wiadomość, iż śmierć może przyjść po was w każdej chwili? Wolałbyś patrzeć jak życie ulatuje z najbliższej ci osoby, a ty nie możesz nic z tym zrobić czy umierać w samotności, w bólu również nie mogąc nic z tym zrobić, a gdyby te dwie rzeczy miały miejsce w twoim życiu w pewnych odstępach? Trzeba sobie będzie z tym poradzić.

***

Wokół krzyki, wrzaski, wybuchy, pełno gruzów i pyłu zasłaniającego widoczność. Co jakiś czas wzrok padał na bezwładnie leżące ciała nieprzytomnych i martwych, przypadkowych ofiar. Co chwile padały strzały, które trafiały albo w ziemię czy gruzy albo w kolejną niewinną osobę. Sprawcy przelatywali nad zrujnowanymi ulicami. Za żołnierzami Chitauri, powoli szedł młody, przystojny mężczyzna o kryształowo błękitnych oczach. Był dziwnie ubrany, nietypowo dla mieszkańców Nowego Yorku. Na głowie nosił złoty hełm z rogami, na sobie miał złotą zbroję, czarny płaszcz, spodnie i buty, natomiast w dłoni dzierżył złote berło z błękitnym kamieniem. Szedł wolno, dokładnie patrząc na to co pozostawili po sobie jego żołnierze. Na jego twarzy widniała zimna obojętność wymieszana z wyraźną powagą. Szedł między budynkami i gruzami ulicy, obrzucając wszystko lodowatym spojrzeniem. Ulica wokół wyglądała jak po przebytym tornadzie bądź w tym wypadku, pole walki tytanów.

- Zostańcie tutaj. - powiedział szeptem mąż do żony i przestraszonej córki. Ucałował obydwie w czoło i czubek głowy, po czym podnosząc swoją broń, wyszedł z ukrycia. - Poddaj się! - krzyknął. - Ręce do góry.

Błękitnooki uśmiechnął się pod nosem, a zaraz potem zaśmiał się krótko, ukazując szereg śnieżnobiałych zębów. Posłusznie uniósł obydwie ręce.

- Rzuć tę dzidę, w tej chwili! - rozkazał policjant.

- Nie jestem pewien czy to jest dobry pomysł. - odparł młodszy mężczyzna, szeroko się uśmiechając.

- To jest rozkaz! Odłóż broń w tej chwili! - nie ustępował tamten, powoli podchodził do czarnowłosego. Ostrożnie stawiał każdy krok. - Powtórzę ostatni raz powtórzę: Odłóż. Broń. W tej. Chwili.

W tym momencie gdzieś za policjantem dało się usłyszeć cichy głos. Zza samochodu wybiegła dziesięcioletnia córka mężczyzny, którą w porę zatrzymała jej matka.

- Tato! - krzyknęła dziewczynka.

Na widok ich dwóch, uśmiech zielonookiego jeszcze bardziej się poszerzył. Matka mocno trzymała córkę. Bała się równie bardzo, jak dziesięciolatka.

- Nie zależy ci na rodzinie? - spytał zielonooki, wracając wzrokiem do gliniarza celującego do niego z pistoletu. - Dobrze wiesz, że to nie musi się tak kończyć. Możesz po prostu odejść i żyć w spokoju razem z żoną i córką. Sądzisz, że dały by radę same?

- Zamknij się! - krzyknął policjant. - Nie chodzę ze zbrodniarzami na układy.

- Au. Zbrodniarz? Naprawdę? Pozory czasami mylą. Z tego co widzę, to jedynymi zbrodniarzami, którzy niszczą ten świat, jesteście wy ludzie. Ten świat umiera pod waszymi nosami, a wy jesteście na to ślepi. Po co?

Mężczyzna nie odpowiedział, tylko mierzył do czarnowłosego morderczym wzrokiem i z broni, która może wystrzelić w każdej chwili. Zielonooki stał nieruchomo, nie spuszczał drugiego mężczyzny z oczu nawet na ułamek sekundy.

- Zastanów się. - powiedział po chwili. - Jesteś dobrym człowiekiem, mężem i ojcem. Twoja rodzina zasługuje, aby żyć i ty także.

- Czy ty mi grozisz?

- Ostrzegam. Jeśli pozwolisz mi na dokończenie mych planów, obiecuję, że żadne z was nie ucierpi. - postąpił krok do przodu. - Przed tą małą całe życie i czuję, że jeśli przeżyje, osiągnie bardzo wiele. Opuść więc tę prymitywną broń i pozwól mi przejść.

Policjant spojrzał na żonę i córkę, by z powrotem przerzucić wzrok na mężczyznę w złotym hełmie. Po chwili wahania opuścił broń na dół, dając głową znać, że może przejść. Czarownik obdarzył go wdzięcznym, ale sztucznym spojrzeniem, po czym odszedł w sobie tylko znanym kierunku. Zatrzymał się na moment przed rodziną gliniarza. Spojrzał na dziesięcioletnią dziewczynkę, a tęczówki jego oczu na ułamek sekundy przybrały jadowity zielony kolor. Po chwili jednak wrócił do poprzedniej kryształowej błękitnej barwy. Potem poszedł dalej i wtedy wszystko jakby przyspieszyło. Padł strzał, potem rozbłysk błękitnego światła i kolejny strzał, krzyk rannego. Mężczyzna w złotym hełmie trzymał swoje berło uniesione ku górze.

- Tato! - krzyknęła dziesięciolatka, wyrywając się matce z objęć, po uświadomieniu sobie, iż ofiarą drugiego strzału padł jej ojciec.

Szybko do niego podbiegła. Upadła na kolana, mocno przytulając do siebie nie żyjącego już tatę. Łzy spływały po lekko przybrudzonych policzkach, po brodzie i spadały na zimne ciało policjant. Loki patrzył na tę scenę przez dłuższy moment, po czym z zimną obojętnością wymalowaną na twarzy, odszedł. Jedyne co słyszał za swoimi plecami to głośny płacz tej dziewczynki.

***

Kiedy otworzyła oczy, szybko z powrotem je zamknęła. Sztuczne światło żarówki oślepiło ją na krótki moment. Spróbowała jeszcze raz delikatnie uchylić powieki. Udało się. Powoli podniosła się do siadu, chcąc obejrzeć pomieszczenie, w którym obecnie się znajdowała. Szare ściany, białe łóżko szpitalne, na którym leżała, jakaś tam aparatura z kroplówka i duże okno z białymi, przezroczystymi zasłonami, między którymi prześlizgnęły się stróżki światła. W końcu jej wzrok wpadł na przysypiającą na krześle kobietę. Lekko ją ręką szturchnęła, na co ta się przebudziła.

- Mamo. - powiedziała lekko zachrypniętym głosem.

- Isabella. - zareagowała tamta. - Kochanie, jak się czujesz?

Dziewczyna spojrzała obojętnie na nią. Ostatnie co pamiętała to lekcję WFu, a potem ciemność. Teraz czuła się słabo, miała ochotę ponownie zasnąć i spać w nieskończoność. Miała ciemno brązowe włosy i piwne oczy, a na jej twarzy malował się smutny uśmiech. Nastolatka spuściła głowę.

- Trochę mi słabo, ale tak to czuję się dobrze. - odpowiedziała po chwili ciszy dwunastolatka, lekko ściskając dłoń matki. - Co się stało? Dostałam piłką w głowę? Pamiętam, że graliśmy w koszykówkę.

Kobieta przytuliła córkę, mocząc jej białą bluzkę łzami. Ona odwzajemniła ten gest, ale nie rozumiejąc czemu mama płacze. Kiedy po dłuższej chwili obydwie się od siebie odsunęły, matka dziewczynki delikatnie ujęła dłońmi jej twarz. Spojrzała w piwno złote oczy, dostrzegając w nich strach, niepewność i jakąś minimalną część determinacji, która zawsze była w nich widoczna.

- Kocham cię, skarbie. - powiedziała matka łamiącym się głosem.

- Ja ciebie też, mamo - odpowiedziała szatynka.

1003 SŁOWA

One Shoty Na Zamówienie I Nie Tylko | MARVELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz