1.

1.8K 79 13
                                    

a/n; dawno nie pisałam nic z wątkiem fantasy, ale mam nadzieję, że wyszło chociaż znośnie

taki mały powrót ad fontes po 5 latach od rozpoczęcia mojej kariery pisarskiej

***

 Ostatni maja miał być zwykłym dniem, jak każdy inny. Kąciki ust Elizy jak zwykle były skierowane w dół, piosenka w słuchawkach cicha i spokojna, a jej oczy wlepione w chodnik, kiedy wracała do domu ulicami Los Angeles. Plecak z książkami wydawał się ciążyć jej kilka razy bardziej, niż powinien. Garbiła się, mając nadzieję, że dzięki temu będzie mniej widoczna dla innych.

Jej ciało drżało, gdy brała kolejne wdechy. Powieki piekły, a serce biło niespokojnym rytmem. Trudno było jej się uspokoić; dlaczego się nie przyzwyczaiła? Przecież to nie był pierwszy raz, gdy ktoś powiedział o niej coś niemiłego, gdy ją obraził.

Była do tego przyzwyczajona. Naprawdę była. Kto nie przyzwyczaiłby się do wyzwisk po dwunastu latach? Czasami było jej jednak zbyt ciężko. Wystarczył trudniejszy dzień i jeden komentarz o dacie na jej nadgarstku, a Eliza już czuła łzy pod powiekami.

Każdy rodził się z datą na nadgarstku. To było jak najbardziej normalne. W bardzo młodym wieku poznawało się dzień, miesiąc i rok narodzin wyznaczonej przez przeznaczenie bratniej duszy, z którą powinno się spędzić życie. Były sytuacje, gdy jedna z osób umierała jeszcze zanim spotkała swojego partnera. Wtedy ta druga zostawała sama na zawsze.

U Elizy... U Elizy było podobnie. Z tą różnicą, że jej bratnia dusza urodziła się ponad wiek i osiemnaście lat temu. Nie było możliwości, by jeszcze żyła.

Dlatego właśnie życie Elizy zamieniło się w piekło, gdy inne dzieci zrozumiały, że pierwsze dwie liczby oznaczające rok na jej nadgarstku to dziewiętnaście, nie dwadzieścia, tak jak u nich. Tysiąc dziewięćsetny i dwutysięczny brzmiały w końcu zupełnie inaczej, czyż nie?

Westchnęła głośno, wyjmując klucze z kieszeni i wkładając je do zamka. Znowu wracała do pustego domu. Jakby już sam fakt, że nie miała znajomych, nie wystarczał.

Nie mogła narzekać. W końcu miała i matkę, i ojca, była zdrowa, miała gdzie mieszkać i co jeść. Przecież to wszystko powinno jej wystarczać. Powinna być szczęśliwa.

W rzeczywistości było inaczej.

Ściągnęła buty i zaczęła iść w stronę swojego pokoju.

Jej rodzice ciągle wyjeżdżali w delegacje. Kiedy jedno gdzieś wyjeżdżało, drugie i tak bywało w domu bardzo rzadko. Eliza miała momentami wrażenie, że jest niepotrzebna — skoro jej rodzice podróżują, są skupieni na karierze i swoich pasjach, skoro nigdy nie mieli dla niej dużo czasu. Nie była im potrzebna. Nie była potrzebna nikomu.

Nikt nigdy jej nie potrzebował. Nawet jej bratnia dusza.

Otworzyła drzwi i weszła do pomieszczenia. Rzuciła plecak w kąt, spojrzała przed siebie i...

Z jej gardła wydostał się krzyk.

— Rany, nie krzycz tak — poprosił chłopak, krzywiąc się lekko. — Bębenki mi zaraz pękną.

Eliza zamrugała zdezorientowana. Jej serce biło jak szalone, a nogi już dawno się pod nią ugięły. Cała się trzęsła i miała wrażenie, że jeśli ten nastolatek się ruszy, krzyknie jeszcze raz.

Co on tutaj robił? Jak się w ogóle tutaj dostał? Kto to? Widziała go pierwszy raz w życiu. Złodziej? Kto kradnie w biały dzień? Ale dlaczego był tak schludnie ubrany i dlaczego nie miał ze sobą żadnych rzeczy, żadnej torby na skradzione przedmioty?

Była jak sparaliżowana. Nie mogła się ruszyć. Nie mogła oddychać.

Zabije mnie. Umrę, a nikt się nie przejmie. Mój Boże, ale ja nie chcę umierać.

Przełknęła głośno ślinę.

— Kim... kim jesteś? — wydukała drżącym głosem.

Chłopak podszedł bliżej, wyciągnął rękę w jej stronę i uśmiechnął się lekko.

— Twoim aniołem stróżem.

Angel with a shotgun ⋄ Lee Minho ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz