2.

913 63 2
                                    

a/n; rozdziały we wtorki, piątki i niedziele

***

— Moim... aniołem stróżem? — powtórzyła, marszcząc brwi. Dalej siedziała na podłodze i zapewne wyglądała jak małe, zagubione dziecko. — Co?

Chłopak opuścił dłoń, wzdychając głośno. Odwrócił się i usiadł na starym fotelu, który stał obok okna. Eliza wpatrywała się w niego uważnie i dopiero teraz zauważyła, że nieznajomy ma na sobie całkowicie białe ubranie — koszulę, która nawet nie była wygnieciona i materiałowe spodnie czystsze niż te, które widziała na wystawach sklepowych.

Kim on był, do cholery jasnej?

— Jeśli urodziłaś się pierwszego maja dwutysięcznego roku, to jestem też twoją bratnią duszą, Elizabeth Whitney — mruknął, nonszalancko odchylając rękaw śnieżnobiałego materiału i zerkając na czarne liczby na swoim nadgarstku. — Mam rację?

Szczęka jej opadła. Chociaż miała otwarte usta, nie była w stanie nic powiedzieć. To wydawało się być takie... nierealne? Co się działo? Przecież to niemożliwe. Skąd znał jej imię i datę urodzenia? Jej bratnia dusza nie żyła. Ten chłopak musiał być chory na głowę.

Ktoś zapukał do drzwi.

Pod wpływem impulsu poderwała się z podłogi i podbiegła do fotela. Pociągnęła chłopaka za rękę. Zrobiła to trochę niedelikatnie, chyba wbiła mu paznokcie w ramię. Trzęsącą dłonią otworzyła drzwi szafy. Szybko wepchnęła go do niej i zatrzasnęła drzwiczki. Dopiero wtedy odetchnęła.

Ktoś ponownie zapukał do drzwi.

— Proszę! — krzyknęła, a po sekundzie w pomieszczeniu znalazła się jej matka.

— Coś się stało? — zapytała kobieta, wpatrując się w córkę zmęczonym wzrokiem.

— Nie, nic — zaprzeczyła szybko, uśmiechając się sztucznie. — Wróciłaś wcześniej?

— Tylko po dokumenty. Nie zapomnij o kolacji, wrócę późno — odpowiedziała chłodnym głosem, wręcz wypranym z emocji i wyszła, nawet nie czekając na zwykłe pożegnanie.

Ich rozmowa trwała krótko. Jak zwykle. Zresztą, czy wymianę kilku krótkich zdań można było nazwać rozmową? Nie trwała nawet pięciu minut. Po chwili drzwi znowu się zamknęły, a w pokoju zapanowała cisza przerywana przez oddech Elizy.

Drzwiczki szafy zaskrzypiały, a głowa nieznajomego chłopaka wychyliła się zza nich.

— Ale ty wiesz, że nikt oprócz ciebie nie może mnie zobaczyć, co nie?

Dziewczyna z jękiem oparła się o ścianę i ponownie usiadła na podłodze. Złapała się za głowę i była naprawdę bliska wyrywaniu sobie włosów ze złości.

Zwariowała.

Musiała zwariować.

Prawda?

Zacisnęła mocno powieki i zaczęła kręcić głową tak gwałtownie, że zrobiło jej się niedobrze. Nie było na to wszystko żadnego logicznego wytłumaczenia, pewnie przez ciągłą samotność poprzestawiało jej się w głowie. Skoro nie miała się do kogo odezwać, to pewnie jej podświadomość zaczęła wariować. To pewnie było coś w stylu niewidzialnego przyjaciela, którego miały małe dzieci.

Jej serce dalej biło zbyt szybko, brała więcej oddechów. Powtarzała sobie, że powinna się uspokoić. Do jej oczu napływały łzy, które trzymała w sobie od rana. Była zmęczona i zdezorientowana.

Gdy otworzyła powieki, chłopaka nigdzie nie było. Szukała go długo. Mogło się to wydawać głupie, ale musiała to zrobić — w jaki inny sposób miała upewnić się, że był jedynie wytworem jej wyobraźni?

Weszła do każdego pomieszczenia w domu kilka razy, by sprawdzić, czy nigdzie się nie schował. Nie znalazła go nigdzie.

Dopiero wtedy naprawdę odetchnęła.

Może jednak nie zwariowałam, pomyślała, kiedy kładła się do łóżka, zmęczona całym dniem.

Angel with a shotgun ⋄ Lee Minho ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz