IX

292 23 1
                                    

Dopiero drugi cios sprawił, że doszło do mnie, co tak naprawdę się dzieje. Wszystkie mięśnie w moim ciele się spięły. Niemalże na ślepo wymierzyłam pierwszy chybiony cios. Z ust mojego przeciwnika wydobył się zduszony śmiech. Nic dziwnego. To musiało wyglądać żałośnie. Zaczęłam się cofać. Zanim zorientowałam się, że właśnie tego chciał mój przeciwnik, było za późno. Znalazłam się w ciemnym zaułku. Byliśmy teraz całkowicie na uboczu. Oznaczało to, że mam marne szanse na pomoc. No cóż, przynajmniej wreszcie mogłam w pełni otworzyć oczy.

Spojrzałam na swojego przeciwnika. Facet koło metra dziewięćdziesięciu z dobrze zbudowaną masą mięśniową. Ciemne włosy miał w kompletnym nieładzie, a oczy przybrały żółty odcień. Warknęłam wkurzona. Wilkołaki ostatnio bez przerwy pojawiały się w moim życiu, a ja miałam już tego serdecznie dosyć. Nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego. Ani nimi rządzić, ani nawet jednym być. Niestety na to drugie wpływu nie miałam. Za to na to pierwsze już tak. 

- Słuchaj nie wiem, po co przychodzisz, ale daruj sobie. - wbiłam w niego wściekłe spojrzenie. On zdał się nic sobie z tego nie robić. - Nie chce mieć z tym nic wspólnego i zdania nie zmienię. - zamierzałam go ominąć w nadziei, że mi na to pozwoli. 

- Liczę na to. - złapał mnie za nadgarstek w momencie, kiedy go mijałam. - Ja jednak zamierzam się upewnić, że tak będzie. 

Pchnął mnie na ścianę, a ja skrzywiłam się z powodu bólu. Co ja im takiego zrobiłam? Wszyscy się na mnie rzucają z pazurami, jakbym chciała walczyć o tę pozycję. Nie zamierzam tego robić. Obawiam się jednak, że to do nich nigdy nie dojdzie. A przynajmniej nie zbyt szybko. 

Moje oczy również zmieniły kolor. No cóż, nie po dobroci, to będzie po złości. Co z tego, że nie mam z nim żadnych szans, skoro i tak bez walki się nie obędzie. No i w końcu nie dam tak sobą rzucać po ścianach. 

Rzucił się na mnie, a ja sprawnie go wyminęłam. Bycie sporo mniejszą ma swoje plusy. Nie czekając na jego kolejny ruch wbiłam pazury w jego plecy, na co on warknął. Nim zdążyłam się cofnąć, on z całej siły uderzył mnie w głowę. Upadłam na ziemię, uderzając głową o metalowy śmietnik. Już po chwili czułam krew spływającą z mojego czoła. Dzień zapowiada się coraz lepiej. 

- Nie nadajesz się na alfę. - rzucił z pogardą, wymijając mnie, jak gdyby nigdy nic. 

Podniosłam się powoli z ziemi. Nie ustałam jednak zbyt długo. Świat wokół mnie nagle zawirował, a ja byłam zmuszona oprzeć się o ścianę, by ponownie nie wylądować na ziemi. Otarłam twarz dłonią. Kiedy na nią spojrzałam, zauważyłam sporą ilość krwi. Kurwa. Powoli opuściłam zaułek i ruszyłam w stronę domu. 

Na szczęście byłam już bardzo blisko, więc szybko znalazłam się w środku. Oczywiście nie obyło się bez pary dziwnych spojrzeń na ulicy. Nie przejęłam się tym. To tylko obcy mi ludzie niemający żądnego wpływu no moje życie. Poza tym niecodziennie mija się laskę z zakrwawioną twarzą. Rozumiem, że to miało prawo przyciągnąć czyjąś uwagę. 

Zrzuciłam torbę z ramienia, a ta wylądowała na podłodze. Szybkim krokiem udałam się do łazienki, gdzie stanęłam przed lustrem. Rana nie wyglądała aż tak źle. Biorąc pod uwagę czynnik gojący, do jutra nie powinno być śladu. Przemyłam twarz wodą. Włosy upięłam, by nie miały kontaktu z raną. Niestety ta dosyć obwicie krwawiła co stanowiło problem. Po szybkim namyśle postanowiłam ją zszyć. Na szczęście w byłej bazie mścicieli opatrunków nie brakowało. Szybo, udało mi się znaleźć igłę i nici. I tutaj zaczęły się problemy. Zszycie rany głowy samemu okazało się niezwykle trudne. Mimo licznych podejść nie umiałam ustawić się tak, żeby było mi w miarę wygodnie. I przy okazji pewnie wyglądałam strasznie głupio. 

- Dobrze, że matka cię teraz nie widzi. - odezwał się męski głos za moimi plecami. 

Odwróciłam się od niechcenia i spojrzałam na mężczyznę. Alarick widocznie dobrze się bawił, obserwując moje zmagania. Skrzywiłam się w odpowiedzi na jego szyderczy uśmiech. Jak moja matka mogła z nim kiedyś sypiać? Przecież ten człowiek jest okropny. 

- Jeśli przyszedłeś się ze mnie naśmiewać, to lepiej wyjdź. Uwierz mi, nie jestem w nastroju. - obdarzyłam go wściekłym spojrzeniem, jednak to nie zdarło mu z ust tego uśmieszku. 

- Pomogę Ci. - podszedł do mnie, a ja odruchowo się odsunęłam. - Daj spokój. - przewrócił oczami. - Gdybym chciał cię zabić, po prostu bym to zrobił. Nie jesteś ostatnio w formie. 

- Dobra. - co do tej kwestii nie mogłam się kłócić. Dlatego po prostu podeszłam i podałam mu potrzebne rzeczy. - Tylko nie wydłub mi oka. 

- Nie robię tego po raz pierwszy. - przejął ode mnie igłę i nici. - Usiądź na brzegu wanny. Będzie dużo łatwiej. 

Bez słowa zrobiłam to, o co mnie prosił. On podszedł i ustawił moją głowę w taki sposób, by lepiej widzieć co robi. Kiedy igła wbiła się w moją skórę po raz pierwszy zacisnęłam dłonie na brzegach wanny. Dalej było już tylko lepiej. Cały zabieg przeszedł całkiem sprawie, przez co po kilku minutach rana była już zszyta.

- Dzięki. - rzuciłam niechętnie, oglądając szycie w lustrze. - Obstawiam jednak, że nie przyszedłeś tutaj, żeby mnie łatać. - odwróciłam się przodem do niego, by lepiej go widzieć.

- Kto to był? - spytał wskazując na moje czoło. Jakbym była tak głupia, że nie mogłam się sama domyślić.

- Jakiś facet. Nie wiem, nie znam go. - skrzyżowałam ramiona na piersiach. - Wielki wilkołak. Tyle o nim wiem. Więc chyba ci nie pomogę obrońco słabych i uciemiężonych.

- Przestań się w końcu wydurniać. - skarcił mnie tym razem całkiem na poważnie. - Najwyraźniej niektórym pasuje bezprawie.

- Nie dziwię się. - przyznałam zgodnie z prawdą. - Tylko co ja mam z tym wspólnego? Przecież powtarzam bez przerwy, że nie chce być alfą.

- Prawda, ale oni mają to gdzieś. - wyszedł z łazienki i ruszył w stronę salonu. - Ważne jest tylko to, że władza należy ci się prawem krwi.

- Co? - ruszyłam za nim w nadziei, że dowiem się jak rozwiązać mój problem.

- Jako córka Vivien masz prawo do władzy. - podszedł do barku i nalał sonie whiskey. - Więc jeśli ktoś nie chce powrotu władzy, uderzy właśnie w ciebie.

- Pewnie, czuj się jak u siebie.

Miałam już szczerze dosyć jego bezczelności. Chodził, gdzie chciał i kiedy chciał. Nawet w moje życie wszedł z buciorami kompletnie o to nieproszony. Ten to ma tupet.

- Dobrze ci radzę, zacznij na powrót trenować. - wziął pierwszego łyka alkoholu. - Inaczej nie pożyjesz już zbyt długo.

- Jestem już duża i nie potrzebuje niańki. - podeszłam do niego i zabrałam mu szklankę. - Więc bądź tak dobry i po prostu stąd wyjdź. I już nigdy nie wracaj.

- To dziwne, bo strzelasz fochy jak mała dziewczynka. - posłał mi kolejny wredny uśmiech i ruszył do wyjścia.

- Chcesz zrobić ze mnie alfę, a w ogóle nie masz do mnie szacunku. To jest kompletnie bez sensu. - rzuciłam, odkładając szklankę do zlewu.

- Zacznę cię szanować, jak w końcu dojrzejesz. - opuścił mieszkanie trzaskając drzwiami.

Przeklęłam wkurzona. W miarę poukładałam sobie życie po stracie ojca. A tu nagle zjawia się on i zamiesza wszystko zniszczyć. Oj nie w tym życiu.

Czarna Wilczyca II ・Avengers Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz