XIII

244 20 1
                                    

Do domu wróciłam wcześniej, niż miałam to w planach. Chciałam jak najszybciej znaleźć ten przeklęty medalion i się go pozbyć. A później mieć święty spokój. Już na zawsze. Zapomnę o wilkołakach i tym całym cyrku. To było warte niemalże każdej ceny. A już w szczególności ceny tak niskiej, jak ten medalion. I tak z niego nie korzystam. Jedynie leży i się kurzy. Bezsensowne marnotrawstwo. W końcu to vibranium. Tak rzadkie i potężne, że aż szkoda je marnować. 

Weszłam do wieży i skierowałam się w stronę części mieszkalnej, którą zamieszkiwali avengers. Dawno moja noga tam nie postała. Chyba nie miałam w sobie na tyle odwagi, by wcześniej tam pójść. I w zasadzie nie czułam takiej potrzeby. Weszłam do starego pokoju. Nic się nie zmieniło. No bo niby jakim magicznym cudem, skoro nikt tutaj nie wchodził. Jedynie nazbierało się tutaj sporo kurzu i pajęczyn. Nic nadzwyczajnego. Pokój jak pewnie u większości nastolatek. Nic czym mogłam się szczególnie szczycić. Nigdy w końcu nie byłam specjalnie uzdolniona, jeśli chodzi o urządzanie wnętrz. I nigdy mi to specjalnie nie przeszkadzało. I pewnie nie szybko zacznie. 

To miejsce obudziło stare wspomnienia. Jak dzisiaj pamiętam tatę siedzącego tu, kiedy wchodziłem przez okno. Pamiętam, jak przychodził by mnie budzić, mimo że nastawały już godziny popołudniowe. Podeszłam do zbitego lustra i podniosłam medalion z ziemi. Pamiętam, jak rzuciłam nim w furii. Wtedy ostatni raz straciłam kontrolę nad tym co we mnie drzemie. Nad bestią, która jest częścią mnie. Nienawidziłam siebie i innych za to, co się stało. Chociaż moja złość nie posiadała uzasadnienia, była to jedyna emocja do jakiej w tym okresie byłam zdolna. W takich momentach zadaje sobie proste pytanie. Czy łowcy nie mieli racji? Może jestem potworem, którego należy zabić. Lub chociaż kontrolować. Pewnie to głupie pytanie. Czasem jednak pozwalam sobie myśleć, że mieli rację. W sumie sama nie wiem dlaczego. Może po prostu lubię czasem poużalać się nad sobą. 

Wyszłam z pokoju. Niemalże wszystkie drzwi na długości korytarza były otwarte. Nikt nie był tutaj od roku. Avenger ostatecznie wynieśli się po pogrzebie. Jednego dnia wieża całkiem opustoszała. A ja zostałem sama. Co wielki budynek jedynie dobitnie mi uświadamiał. 

Spojrzałam na medalion, który trzymałam w ręku. Być może czas na nowy początek? Chyba powinnam w końcu zostawić, to co było za sobą. To dobijanie się przeszłością w końcu mnie wykończy. 

Wróciłam do salonu, gdzie zostawiłam torebkę. Wyjęłam z niej telefon i wybrałam numer. Stwierdziłam, że jeśli nie zrobię tego teraz to w końcu się rozmyśle. A na to pozwolić sobie nie chciałam. 

- Hej Sara. Wiesz co, przemyślałam twoją ofertę. I zgadzam się. - po drugiej stronie usłyszałam cichy pisk dziewczyny. - Tylko nie chce remontu. Potrzebuję nowego mieszkania. 

- Dobry wybór. - przyznała już nieco spokojniejsza. - Jakieś konkretne życzenia? 

- Nie za duże i w miarę blisko uczelni. I to w zasadzie tyle. - usiadłam na kanapie, sama nie wierząc, że to robię. 

Tyle razy myślałam o tym, żeby się przenieść. Raz nawet zaczęłam się pakować. Jednak pierwszy raz posunęłam się tak daleko. Zrobiłam niemal nieodwracalny krok. W końcu głupio by było zadzwonić i oświadczyć, że zmieniłam zdanie. 

- Nie martw się. Znajdziemy coś w sam raz dla ciebie. - nawet przez chwilę nie wątpiłam w to, że Sara pomoże swojemu projektantowi w wyborze mieszkania. Chociaż po tym, że również ma szukać, wnioskuję, że nie jest tylko projektantem. - A co robisz z tą halastrą? 

- Pewnie sprzedam. W końcu, po co mi taki budynek? - rozejrzałam się i mimo, że w dalszym ciągu miałam do tego miejsca duży sentyment, nie chciałam tutaj zostawać. - Muszę jeszcze coś załatwić. 

- Jasne. Trzymaj się. - nie czekając na moją odpowiesz, zakończyła rozmowę. 

Spojrzałam na medalion. Jego też musiałam się pozbyć. Dla własnego dobra. Ponownie wybrałam numer. Tym razem do byłego zalotnika matki. Niby miał wpaść po niego jutro, ale nie chce czekać. Mam poważny problem z podejmowaniem decyzji i często się rozmyślam. A to nie jest mi teraz potrzebne. 

Przyłożyłam urządzenie do ucha. Pierwszy sygnał i nic. Drugi i trzeci to samo. Po czwartym zaczęłam się denerwować i wymyślać zgrabną wiązankę przekleństw, którą pozostawię mężczyźnie w wiadomości głosowej. Na jego szczęście po szóstym sygnale wreszcie odebrał. 

- Przyjdź po medalion teraz. - zarządziłam tonem, który nie zamierzał znosić odmowy. 

- Mówiłem, że przyjdę jutro. - zaprotestował widocznie niechętny, by ponownie mnie spotkać. 

- To ja wyświadczam Ci przysługę oddając medalion, który jest moją własnością. - oświadczyłam oschle. - Przychodzisz dzisiaj albo w ogóle. 

- Będę za dwie godziny. - rzucił, wkurzony rozłączając się. 

No cóż, sprawnie poszło. Myślałam raczej, że będzie się nieco bardziej opierał. No, ale wychodzi na to, że mocno mu zależy na tym medalionie. I to bardziej niż mi. Rozłożyłam się na kanapie i postanowiłam, że zmarnuje te dwie godziny z życia. Potrzebuję kompletnego odmóżdżenia, żeby poczuć się nieco lepiej. Tak więc weszłam na Instagram. Jedną z tych aplikacji, na której można siedzieć godzinami. I w ten oto sposób zmarnowałam nieco ponad dwie godziny z życia. 

- Jestem. - oświadczył mężczyzna, wchodząc do salonu. Tak jakbym nie umiała go wyczuć. 

- Spóźniłeś się. - rzuciłam mu amulet, który on złapał. - Jeszcze chwila, a oddałabym go wakandyjczyką. 

- Trudno być na czas, kiedy nagle dzwonisz i żądasz ode mnie, żebym stawił się na miejscu. - schował medalion do kieszeni. - Masz dusze Alfy. No, ale zgodnie z umową już nie zamierzam cię o to wypraszać. 

- Dziękuję. - zwlekłam się z kanapy. - Więc rozumiem, że widzimy się po raz ostatni. No cóż, nie będę tęsknić. 

- W zasadzie to mam propozycje. I to nie jest nic, co dotyczy bycia alfą. - uniósł ręce w geście obronnym. 

- Jaką? - podeszłam do niego, niechętnie oczekując, że będzie się streszczał. 

- Jutro pełnia i liczyłem, że przyjdziesz się z nami spotkać. - wyjaśnił omijając nie istotne dla mnie szczegóły. 

- Wybacz, ale mam już plany. - ominęłam go w nadziei, że nie będzie drążył tematu. 

- Noc z butelką wina na kanapie? Cudowne plany nie powiem. - złapał mój nadgarstek uniemożliwiając mi odejście. 

- Nawet w trakcie pełni mnie obserwujesz? - wyrwałam swój nadgarstek z jego uścisku. 

- Nie wiedziałem na sto procent czy to robisz. To były tylko luźne przypuszczenia. No a ty je potwierdziłaś. 

- I co mam uwierzyć, że tak po prostu powiedziałeś pierwszą rzecz, jaką wymyśliłeś i trafiłeś? - dopytałam nie dowierzając w jego wersję wydarzeń. 

- Tak robiła twoja matka bardzo dawno temu. - przyznał, kierując się do wyjścia. - Co do tego spotkania to wyślę Ci adres.  

Nic już nie powiedziałam. Uznałam po prostu, że nie warto strzępić języka. Najważniejsze jest tylko to, że wreszcie jestem wolna.

Czarna Wilczyca II ・Avengers Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz