XII

256 19 1
                                    

Kiedy tylko Nick wyszedł, odetchnęłam z ulgą. To, co się dzieje, jest po prostu śmieszne. Nagle okazało się, że dosłownie nikt mi nie ufa. I muszą mnie kontrolować, żebym nie zrobiła niczego głupiego. To naprawdę przestaje być zabawne. Zwłaszcza, że jedyne czego chce, to się od tego odciąć. Tyle, że nie mogę. Ten kundel to nieodłączna część mnie. I nieważne co zrobię, nie pozbędę się go. No chyba, że dołączyłabym do listy samobójców. A tego wolałabym uniknąć. 

Spojrzałam na kostkę, na której znajdowała się biała opaska. Wyjątkowo niegustowne. Jakby nie mogło to być przezroczyste lub wyglądać trochę lepiej. Bo w tej chwili to wygląda jak ta biała opaska, którą zakłada się noworodkom. I jak ja mam to ukryć? Jak inni to ukryją? Mam dziwne wrażenie, że nasza tajemnica wisi na włosku. A kiedy świat usłyszy o wilkołakach, te nie cofną się już przed niczym. 
 
Nie mogłam dłużej o tym myśleć. Zaczynałam za mocno wchodzić w to, co się stanie z całą resztą. A to takiej egoistce jak ja nie przystoi. Liczyłam na te krótką drzemkę jednak chyba nic z tego. Więc po prostu wypije kawę i pojadę do firmy. 

Weszłam do kuchni i nastawiłam ekspres. W międzyczasie poszłam się przebrać. Otworzyłam szafę i zaczęłam ją przeszukiwać. Szybko stwierdziłam, że zakrycie tej opaski nie będzie łatwe. Ten, kto ją zaprojektował, zrobił co najmniej źle. Usytuowała się ona niemalże na samej kostce. Więc w miejscu, w którym ciężko będzie ją ukryć. Postawiłam więc dzisiaj na spódnice. Ciemne kryjące rajtki powinny dać rady. To znaczy, nawet nie liczę, że to w stu procentach ją zakryje, ale może będzie chociaż mniej widoczna. Wyjęłam więc z szafy białą koszulę i prostą ołówkową spódnicę. Ubrałam się i spojrzałam w lustro. Opaska się odznaczała, ale nie było ostatecznie aż tak źle. 

Wróciłam do kuchni i wypiłam kawę. Niby miałam jeszcze czas, ale dzisiaj chciałam być tam wcześniej. Tylko tam mogłam przestać o tym wszystkim myśleć. A tego tak naprawdę było mi trzeba. 

Kiedy dostałam się do firmy, miałam nadzieję na to, że uda mi się skupić na pracy. Myślenie o tym wszystkim robiło się niezdrowe. Zawłaszcza w mojej sytuacji. Znając siebie zaczęłabym o tym myśleć, a potem zrobiłabym coś głupiego. Jak to ja. 

- Panno Stark, ktoś do pani. - głos sekretarki wyrwał mnie z zamyślenia. 

- Czeka w gabinecie? - spytałam święcie przekonana, że to były mojej matki ponownie mnie nachodzi. 

- Nie. Czeka przed gabinetem. - wyjaśniła, co mnie zdziwiło. Czyli to nie Alarick. 

- Więc kto to? - spytałam podchodząc do recepcji. 

- Pan Peter Parker. - przeczytała imię i nazwisko zapisane na niewielkiej karteczce. 

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Nie mogłam uwierzyć, że to on. Akurat teraz. Wszyscy w moim życiu mają doprawdy rewelacyjne wyczucie czasu. Ruszyłam prosto w stronę swojego gabinetu. Gdzieś tam w środku liczyłam na to, że to tylko zbieżność imion i nazwiskiem lub że sekretarka coś pomieszała. W końcu każdemu mogło się zdarzyć. Jednak, kiedy stanęłam przed gabinetem, byłam już pewna, że to nie jest błąd. Peter stał przed moim gabinetem wyraźnie zdenerwowany. 
 
- Hej. - tylko tyle byłam w stanie z siebie wyrzucić. Po tym wszystkim nawet zwykłe hej okazało się być wyzwaniem. 
 
- Hej. - rzucił, po czym nastąpiła niezręczna cisza. 

To było maksymalnie dziwne i niezręczne. Po tak długim czasie i po tym, jak byliśmy dla siebie tak ważni, nagle nie umiemy nawet rozmawiać. Tak to jest, kiedy niszczy się przyjaźń, żeby stworzyć związek. A trzeba było zaprzestać na zwykłej przyjaźni. Wtedy wszystko byłoby łatwiejsze. No i pewnie nie zostałabym kompletnie sama. I zmuszona do odnowienia starych znajomości. 

- Wejdźmy do środka. - zaproponowałam, otwierając drzwi do gabinetu. 
 
- Nie trzeba. - zaczął Peter. - Ja tu tylko na chwilę. 
 
Zatrzymałam się w progu drzwi i spojrzałam na niego. Ta sprawa musiała być naprawdę ważna, skoro przychodzi właśnie do mnie. 
 
- Pan Stark. - zaczął niepewnie, jakby wspomnienie ojca miało być dla mnie zbyt bolesne. - Przygotował oświadczenie potwierdzające moje praktyki u niego. Ponoć to ty je teraz masz. 

Nawet jeśli je mam to nie wiem, gdzie leży. A znając mojego ojca, może być ona dosłownie wszędzie. No, ale cóż. Jak trzeba, to poszukam. 

- Rozumiem. Poszukam go dla ciebie i dam Ci znać. 

- Dzięki. - rzucił błądząc wzrokiem po korytarzu. Nie chciał tutaj być. Czułam to bardzo wyraźnie. 

- Coś jeszcze? - dopytałam w nadziei na to, że niezręczne spotkanie wreszcie dobiegnie końca. 
 
- Nie... Więc no... Do zobaczenia. - odwrócił się i skierował w stronę wyjścia, jednak ktoś stanął mu na drodze. 

- Hej słońce. Mam sprawę. - Alarick jak zawsze musiał namieszać. To jego specjalność. 

Peter spojrzał na mnie nieco zdziwiony. Potem spojrzał na mężczyznę, którego ostatecznie wyminął i wyszedł. 
 
- Nie nazywaj mnie tak. - warknęłam wkurzona wchodząc do gabinetu. 
 
- Zawsze czy tylko przy nim. - wszedł do gabinetu z tym swoim szatańskim uśmiechem. 
 
- Nigdy. - zmierzyłam go morderczym spojrzeniem. - Jesteś w końcu moim wykładowcą, więc tak jakby nie wypada. 

- Jasne. - rzucił i mnie ominął, by zająć moje miejsce przy biurku. Ja jednak mu na to nie pozwoliłam. Złapałam jego ramię i przeciągnęłam go w przeciwną stronę, sama zajmując miejsce na krześle. - Robisz się agresywna i terytorialna. Podoba mi się to. 

- Po co przylazłeś? - spytałam w nadziei na otrzymanie konkretnej odpowiedzi. Jego gierki zaczynały mnie irytować. 

- Rada, a raczej jakaś jej nędzna podróbka stwierdziła, że już nie chcą cię na alfę. Zrobiło się zbyt gorąco przez znakowanie i te sprawy. Brak nam czasu. - wyjaśnił podchodząc do biurka. - Przychodzę po medalion twojej matki. 

Na te słowa cała się w środku zagotowałam. Medalion należał do mojej rodziny od pokoleń. Nie zamierzałam tak po prostu go oddać. 

- Nie ma mowy. - warknęłam opierając się na oparciu fotela. - Coś jeszcze?

- Ten medalion to atrybut władców. Zrzekłaś się go, kiedy stwierdziłaś, że nie zamierzasz władać. - oświadczył, poprawiając koszulę. - Oddaj mi go. To ostatnie, o co cię poproszę. Potem zniknę.

- I już więcej cię nie zobaczę? - spytałam, chcąc mieć pewność.

- Tak. I uwierz, że wyświadczam Ci przysługę. Ty w życiu nie zerwiesz z przeszłością. Chyba że ktoś Ci pomoże.

- Nie chce twoich przysług. - stwierdziła, stając z fotela. - No, ale niech będzie.

Medalion to jednak niewielka cena za upragnioną wolność. Zwłaszcza że nie jest mi go niczego potrzebny. Jedynie leży i się kurzy. A ktoś jednak może mieć z niego pożytek.

- Cudownie. Wpadnę po niego jutro. - oświadczył, opuszczając mój gabinet.

Na powrót usiadłam w fotelu. Znalezienie medalionu nie będzie wyzwaniem. W końcu doskonale wiem gdzie leży. Znacznie gorsze będzie, rozstanie się z nim.

Czarna Wilczyca II ・Avengers Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz