Rozdział 5

13.5K 456 10
                                    

Na płycie lotniska czekały na mnie już trzy ogromne, srebrne samochody. Z pozoru normalne auta, a wewnątrz setki koni mechanicznych i wyposażenie godne czołgu. Grube, pancerne drzwi i kuloodporne, przyciemniane szyby. Ochrona warta prezydenta, jak nie samej królowej brytyjskiej. Dopiero gdy się spojrzy dokładniej i z nieco bliższej odległości, można zauważyć, że wygląda jak typowy samochód z filmów o gangsterach. Niebezpieczny, drapieżny i niesamowicie szybki, to są cechy, które powinien mieć samochód dla człowieka na takim stanowisku, jakie ja właśnie uzyskałam. Bezpieczeństwo ponad wszystko, szczególnie teraz.

— Witaj szefowo — tuż przede mną wyrósł Ottis, nic się nie zmienił.

— Witaj żołnierzu — uśmiechnęłam się, przytulając go i lekko klepiąc po plecach, jak to miałam w zwyczaju.

— Jak podróż? — zapytał, chwytając moje walizki i kierując się ze mną w stronę podstawionych samochodów.

— Weź, nawet nie pytaj — machnęłam ręką i odwróciłam się w stronę samolotu, z którego aktualnie wysiadały moje dwie, przeurocze współtowarzyszki tego lotu.

Uśmiechnęłam się miło w ich kierunku i pomachałam otwartą dłonią na pożegnanie. Obie ze zdziwienia otworzyły szeroko buzie i stanęły w miejscu, blokując przy tym wyjście innym pasażerom. Miałam wrażenie, że za chwile im te sztuczne szczęki wylecą, jednak dość szybko się pozbierały.

Odwróciłam się do Ottisa i widząc, że czeka już przy środkowym samochodzie, dogoniłam go. Wsiadając do auta, jeszcze raz obejrzałam się na kobiety, ale te akurat zawzięcie o czymś dyskutowały, wciąż wskazując palcami na mój samochód. Cudowne uczucie, gdybym mogła, skakałabym ze szczęście jak mała dziewczynka.

— Mam się nimi zająć? — zapytał ostrożnie Ottis, gdy zajął miejsce obok mnie.

— Nie, nic takiego nie zrobiły, jedynie umiliły mi podróż — westchnęłam, patrząc na ochroniarza znacząco, na co ten wybuchł gromkim śmiechem.

— Dobra, powiedz mi, na co mam się przygotować, jakiś komitet powitalny? — powiedziałam, a ekscytacja aż biła z jego oczu.

— Nic z tych rzeczy — odparł stanowczo, przez co wbiłam wzrok w boczną szybę. — Wejdziemy tyłem, Al powinien być akurat poza domem, a chłopaki, którzy mają wartę, zostali wtajemniczeni w cały plan.

— Można im ufać? Nie chcę, żeby przez jednego idiotę wszystko poszło się jebać — ostrzegłam go, spoglądając tylko kontem oka, jak prawie niezauważalnie poprawił się na swoim miejscu.

— Są godni zaufania. Co prawda większość z nich cię nie zna, bo zostali przyjęci po twoim wyjeździe, ale sam ich szkoliłem. Są oddani tobie. Zresztą im również nie podoba się to, co od wczoraj wprowadził Al. — wzruszył ramionami.

— Co masz na myśli? — zapytałam zaciekawiona, tym czego się przed chwilą dowiedziałam.

— Zabronił im zakładać rodziny i kazał wyrzec się wszystkich swoich prywatnych rzeczy, mają mieszkać w jednym domu. Niektórym, tym co mieli rodziny, kazał albo wszystkich pozabijać, żeby nie dowiedzieli się o niczym, albo zerwać wszelkie kontakty. Nie mają telefonów ani dostępu do Internetu, wszystko, z czego mogą korzystać, jest przez niego monitorowane. Ma ich pod kloszem. I to dosłownie — wyjaśnił, a ja czułam, że zaraz będę zbierała szczękę z podłogi

— Nie dziwię się im, że nie chcą dla niego pracować. Przy mnie będą mieli lepszą przyszłość — zapewniłam, w duchu modląc się, abym przeżyła kolejne dni.

— Czyli to znaczy, że wracasz na dobre? — zadał pytanie podekscytowany.

— Jeszcze zobaczymy. W naszym świecie jutro jest niepewne — odpowiedziałam trochę melancholijnie i odwróciłam na nowo wzrok do okna.

Reszta drogi do domu minęła nam w ciszy, jedynie muzyka wydobywająca się z radia rozbrzmiewała w samochodzie. Po dojechaniu pod wjazd dla służby zaczęłam czuć lekkie podekscytowanie, a może to były nerwy, kto wie. Ręce delikatnie zaczęły mi się pocić, a tętno przyspieszyło, tak samo jak oddech.

— Gotowa? — zapytał Ottis, stając ze mną ramię w ramię.

— Jak nigdy. Zniszczmy go raz a porządnie — pewność w moim głosie zaskoczyła nawet mnie samą, jednak co tu dużo mówić, z każdą mijającą minutą, chciałam zemsty coraz bardziej.

Byłam żądna krwi, chciałam czuć, jak przelewa mi się przez palce i widzieć jak wszyscy zamieszani w pozbawienie mnie mojej rodziny giną w niewyobrażalnych mękach. Bo to, że wypadek nie był kwestią przypadku, wiedziałam już od samego początku, bo przecież ojciec nie pozwoliłby sobie na jakiekolwiek zaniedbanie.

W zwartym szyku weszliśmy przez kuchenne drzwi. Przemierzaliśmy powoli dobrze znane mi korytarze, które prowadziły do gabinetu mojego ojca. Po drodze stali strażnicy, którzy widząc mnie idącą na czele, schylali głowy, oddając mi tym swój szacunek. Byłam dumna z siebie i radość rozpierała mnie na myśl, że to wszystko, co tutaj jest, należy teraz do mnie. Otworzyłam masywne drzwi gabinetu po tacie i przekroczyłam próg.

— Nic się nie zmieniło — westchnęłam zadowolona, zasiadając za ogromnym, ciemnym biurkiem, a uśmiech mimowolnie wszedł na moje usta, gdy poczułam dobrze mi znany zapach perfum taty.

Jednak tęskniłam. I to bardziej niż by mi się to mogło wydawać. Teraz to wiem.

Nigdy wcześniej nie miałam okazji siedzieć po tej stronie, ale teraz rozumiem, czemu tato tak upodobał sobie to miejsce. Fotel rzeczywiście był bardzo wygodny, a z tego miejsca było widać dosłownie cały ogromny i zabytkowy gabinet. Jednak to, co znajdowało się za fotelem, było najważniejsze. Gdy się obróciłam i wyjrzałam przez ogromne drzwi tarasowe, serce mnie zakuło.

Ogród, jedyne miejsce, do którego wstęp miałam tylko ja. Sama go zaprojektowałam, sama wszystko sadziłam, tylko Robert pomógł mi przy budowie altany. Nie sądziłam, że przez dwa lata, tak niewiele się tam zmieni. Wyglądał prawie tak samo, jak w dzień mojego wyjazdu, no nie uwzględniając panującej pory roku.

— Kto teraz dba o ogród? — rzuciłam pytanie, nawet nie odwracając wzroku od szyby.

— Martha. Twój ojciec ją o to poprosił, bo nie mógł patrzeć, jak bez ciebie to wszystko ginie — wytłumaczył. — Przed chwilą wrócił Al. Przygotuj się — ostrzegł mnie, a potem zaczął wydawać kolejne rozkazy przez prawie niewidoczną słuchawkę w swoim uchu.

Wzięłam jeden głęboki wdech, aby nieco unormować szalejące w mnie demony, a następnie schyliłam się delikatnie w kierunku miejsca, o którym niewiele osób miało pojęcie. Wyjęłam broń z zakodowanej szuflady biurka i sprawdziłam magazynek. Pełny. Odwróciłam się z powrotem w stronę okna. Na moje szczęście fotel taty był na tyle wysoki, że nie było nawet cienia szansy, że wchodzący mężczyzna mnie zobaczy. Dawało mi to chwilę przewagi i jakże efektowne zaskoczenie, które w tej chwili również było moim sprzymierzeńcem. Reszta towarzyszy stanęła we wcześniej wyznaczonych pozycjach również z bronią w ręku. Każdy odliczał sekundy do wejścia Jonesa. W korytarzu dało się słyszeć coraz głośniejsze kroki tego bydlaka. Och, jaką ja mam ochotę dosłownie obedrzeć go ze skóry.

Zważyłam broń w dłoni, idealna. Zawczasu odbezpieczyłam ją i przeładowałam, aby w każdej możliwej chwili być gotową do oddania strzału.

Jak ja dawno nie trzymałam w swoich dłoniach broni.

— Trzy — zaczęłam odliczanie i momentalnie usłyszałam, jak cała reszta przeładowuje swoją broń.

— Dwa — dopowiedział Ottis, chowając się głębiej za regał z książkami.

— Jeden — szepnęłam, gdy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi.

Teraz czas na show godne Bethany O'Sullivan.

Światła, kamera, akcja...

Urok KobietyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz