Rozdział 6

13.4K 443 18
                                    

Drzwi otworzyły się z charakterystycznym dla siebie skrzypieniem, powodując tym samym ogromny uśmiech na mojej twarzy, którego nawet nie chciałam powstrzymywać. Usłyszałam kroki stawiane przez starszego mężczyznę, które częściowo były wygłuszone przez stary dywan. Niemniej jednak rozpierała mnie wewnętrzna radość na myśl o tym, jak zniszczę tego drania. W mojej głowie powstawały setki, jak nie tysiące pomysłów, co mogłabym z nim zrobić, jeśli tylko wszystko pójdzie po mojej myśli.

— Niech Matthew zajrzy do mnie jak znajdzie wolną chwilę, trzeba będzie obgadać warunki współpracy z Antonio — krzyknął mężczyzna, a przytłumiony głos jednego z jego ludzi dobiegł zza zamkniętych drzwi.

— Same problemy po tych O'Sullivanach. Nie potrafią upilnować biznesu i wynoszą się swoją cholerną dumą — mruknął do siebie, przez co musiałam zdusić w sobie parsknięcie.

— Masz rację, jesteśmy cholernie dumni i pyszni. Taka nasza uroda — powiedziałam, odwracając się do niego przodem. — Przecież dobrze o tym wiesz, Al.

— Co ty tutaj robisz?! Przecież nie żyjesz! Zginęłaś dwa lata temu w wypadku komunikacyjnym — na jego pomarszczonej twarzy malowało się szczere zdziwienie.

Punkt dla taty za wymyślenie pięknej historyjki wyjaśniającej moje zniknięcie.

— Przyjechałam zabrać to, co moje — odpowiedziałam zgodnie z prawdą. — No wiesz, posiadłość, tytuły, ruchomości, nieruchomości — wzruszyłam ramionami — biznes.

— Po moim trupie! Żadna kobieta nie będzie rządzić mafią! Nadajecie się tylko do burdelu! — wykrzyczał, czerwieniąc się cały, widać że perspektywa oddania stołka w moje ręce, nie jest dla niego przyjemna.

— A to pierwsze, akurat da się załatwić — zaśmiałam się dziewczęco, unosząc wysoko broń i celując w tego pustaka.

— Chy... Chyba mnie nie zabijesz? — zapytał ze strachem w oczach.

— Och, strach cię obleciał, że zaczynasz się jąkać? Bardzo dobrze, wręcz wspaniale. Wracając, zabicie ciebie mam w olanach od momentu, kiedy dowiedziałam się co tutaj wyprawiasz, a nie, wróć — machnęłam lekceważąco ręką. — od momentu kiedy dowiedziałam się, że grasz na dwa fronty. Było to jakoś trzy, cztery lata temu. Tylko wiesz, nie miałam wystarczających dowodów, ale teraz... Sytuacja wygląda najmniej korzystnie dla ciebie — mój głos był zimny i opanowany, ale w kącikach ust błąkał się delikatny, zwodniczy uśmiech. — Nie jesteś mi do niczego potrzebny, nie toleruję zdrajców w moich szeregach — wstałam i zaczęłam podchodzić do niego powolnym krokiem, a moje szpilki równomiernie uderzały o dywan.

— Przecież od lat byłem zaufanym zastępcą twojego taty. Thomas chciałby, żebym to ja nakierował cię na sprawy mafii — zaczął panicznie się trząść i upadł na kolana.

O proszę, jak łatwo można kogoś takiego złamać. Najwyraźniej jest świadomy swojej przegranej pozycji. Chyba, że to tylko gra z jego strony.

— A widzisz gdzieś tutaj mojego ojca? — wrzasnęłam. — Nie ma go tutaj i już nie wróci, dzięki tobie. Teraz jestem ja i tylko ja się liczę. Jeśli ci się nie podoba to droga wolna. Wiesz gdzie są drzwi, więc możesz wypierdalać razem z tymi swoimi żałosnymi marionetkami i podróbkami żołnierzy! Tu nie ma miejsca dla takich śmieci jak ty. Ale zanim to, powiedz mi kim jest Antonio? — mimo wszystko starałam się czegoś dowiedzieć, nie mogę przecież nie mieć żadnego punktu zahaczenia.

— A żebyś wiedziała, że odejdę. Nie zależy mi na twojej łasce ani poparciu. Ułatwisz mi tylko moje zadanie. Sama doprowadzisz tę parodię mafii do ruiny — nagle ton jego głosu się zmienił, a on podniósł się z głową uniesioną do góry.

Uniosłam delikatnie brwi, ukazując swoje zdziwienie jego postawą. Coś czuję, że będzie ciekawie.

Chociaż znacznie przewyższał mnie wzrostem, nie skuliłam się w sobie, jak to miałam w zwyczaju robić za dzieciaka. Stałam dumnie wyprostowana i patrzyłam na niego beznamiętnym wzrokiem. Z całej siły starałam się naśladować mojego ojca, chociaż przysparzało mi to wielu trudności. Jednak patrząc na niepewność czającą się w oczach Jonesa, byłam z siebie naprawdę dumna.

— Masz opuścić ten kraj jeszcze dzisiaj i nie obchodzi mnie, jak to zrobisz. Czy polecisz sobie samolotem, czy na jednorożcu, mam to gdzieś. Masz zniknąć z mojego życia i z tej mafii. Jeśli jeszcze raz zobaczę cię na własne oczy albo usłyszę o tobie, możesz być pewny, że jeszcze tej samej nocy przyjdę do ciebie i poderżnę ci gardło. Chyba że wolisz teraz zginąć? Hmm? — zapytałam, celując z glocka w sam środek jego czoła.

— Nie robisz mi łaski, że mnie puszczasz. Prędzej czy później sam bym odszedł. To hańba pracować dla kobiety! — krzyknął, odwracając się do moich ludzi stojących za jego plecami. — A wy wszyscy jesteście pantoflarzami! Słuchacie kobiety, która nie ma pojęcia o zarządzaniu mafią! — zaśmiał się, jakby to był najlepszy żart.

— Wychodzisz czy mam strzelić? — zapytałam znudzona jego gadką, jednak nadal nie dostałam odpowiedzi na postawione wcześniej pytanie.

Al odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi, chwycił za klamkę i ostatni raz obejrzał się na mnie, jakby szukając jakiegoś dowodu na to, że nie wiem, co robię. Ale ja doskonale wiedziałam, czego chciałam.

— Albo wiesz co? Zmieniłam zdanie — krzyknęłam i oddałam precyzyjny strzał w jego kolano. — To było ostrzeżenie, żebyś zapamiętał, że ze mną się nie zadziera — powiedziałam, łapiąc go za ramię i ciągnąc w stronę głównego wyjścia z posiadłości.

Po drodze mijaliśmy zszokowanych ludzi tego łajdaka i zdrajcy. Do każdego z nich krzyczałam, wręcz zwrzeszczałam zdzierając sobie przy tym gardło, aby wypierdalali razem z nim, jeśli nie mają zamiaru się mnie słuchać. Większość z nich uległa pod srogim wzrokiem Jonesa i ruszyła za nami do wyjścia. Po przekroczeniu progu zamku dosłownie rzuciłam nim o ziemię, a z racji, że nie mógł ustać na postrzelonej nodze, przeturlał się kilka metrów dalej.

— Pożałujesz tego, co zrobiłaś! Obiecuję ci to! — krzyczał do mnie, lecz ja niezbyt się tym przejęłam w tamtej chwili.

— Kim jest Antonio?! Pracujesz dla niego?! — nie wytrzymałam i kolejny raz zadałam nurtujące mnie od samego początku tego spotkania pytanie.

— Kimś lepszym niż ty! Kimś dla kogo warto pracować, ty podła suko! — krzyczał równie głośno co ja.

— Wynoś się i nie zawracaj mi więcej głowy. Ottis, dopilnuj, aby wszyscy opuścili mury posiadłości — zwróciłam się do mężczyzny stojącego za mną i energicznym krokiem wróciłam do środka.

Odgłos moich kroków niósł się po pustych korytarzach i odbijał echem po całej posiadłości. Czułam, że miałam determinacje wręcz wypisaną na twarzy. Te kilka minut spędzonych w towarzystwie zdrajcy, wyraźnie wpłynęło na mój nastrój. Obrałam sobie za cel rozgryzienie zagadki, jaką jest wypadek Roberta i taty. Na razie jest to jeden z moich głównych priorytetów. Drugim jest zapoznanie się ze wszelakimi interesami, jakie były ostatnio prowadzone, aby dowiedzieć się jak najwięcej. Możliwe, że jedno połączy się z drugim, bo przecież nic nie dzieje się bez przyczyny, nie w tym świecie. Jednak musze mieć oczy i uszy szeroko otwarte, bo nawet najlepszy przyjaciel może okazać się wrogiem, jak to było z Alem. Wiadomo, że każdego da się kupić, tylko trzeba znać cenę.

A ceną za śmierć mojej rodziny jest zemsta, okrutna i krwawa.

Urok KobietyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz