Rozdział 33

9.9K 438 40
                                    

— Bethy — poczułam delikatny dotyk czyjejś dłoni na swoim ramieniu. — Niedługo musimy wyjeżdżać — ciche mruknięcie koło mojego ucha wyrwało mnie ze snu.

Niechętnie otworzyłam oczy i podniosłam nieprzytomnie głowę do góry. Przekręciłam się na plecy, okrywając się przy tym szczelniej kołdrą. Potem spojrzałam nad siebie, gdzie stał w połowie już ubrany Aleksander. Leniwie przymrużyłam oczy i odwróciłam się tyłem do niego.

— Ale z ciebie śpioch — podsumował ze śmiechem, a potem usłyszałam, jak zapina pasek od spodni. — Gdyby nie fakt, z zaraz musimy wyjeżdżać, dałbym ci pospać trochę dłużej, ale jeśli się spóźnimy, cały plan nie wypali — powiedział, na co z zamkniętymi oczami leniwie podniosłam się do siadu, wydając przy tym jęki niezadowolenia.

— Zadowolony? — burknęłam, przecierając pięścią oczy.

— W stu procentach. Teraz wskakuj w jakieś ciuchy i spotykamy się w salonie. Tylko tak raz-dwa — zaklaskał w ręce i z lekkim uśmiechem, z którym mu swoją drogą bardzo do twarzy, wyszedł z sypialni.

— Sadysta — przewróciłam oczami i zsunęłam się z łóżka. — Na raz-dwa to ja się ewentualnie mogę przeciągnąć i ziewnąć.

Szybkim ruchem zaścieliłam łóżko kołdrą, a potem poprawiłam poduszki. Ze swojej walizki wyciągnęłam dopasowane ciemne jeansy, moją ulubioną fiołkową koszulę z delikatnie prześwitującego materiału i beżowy, dziergany kardigan. Dobrałam pod to cielistą, koronkową bieliznę i zgarniając po drodze kosmetyczkę, ruszyłam do łazienki. Darowałam sobie poranny prysznic, dlatego tylko opłukałam twarz i umyłam zęby. Rozbudzona i lekko odświeżona, ubrałam się w swój zestaw podróżny i wyszłam do sypialni. Nałożyłam czarne botki z niewielkim obcasem, aby było mi wygodnie w czasie tak długiej jazdy samochodem, po czym zamknęłam na dobre walizkę i ustawiłam ją obok gotowego już bagażu Aleksandra.

Wchodząc do salonu, nieco się zdziwiłam, ponieważ był on pogrążony w ciszy. Nigdzie nie zauważyłam ani jednej z naszych rzeczy. Byłam pewna, że zastanę tutaj Aleksa, jednak mocno się myliłam.

— Jesteś gdzieś tutaj? — krzyknęłam w powietrze, licząc, że dostanę odpowiedź od mężczyzny.

— W kuchni — odkrzyknął po chwili, a jego głos dochodził z mojej lewej strony.

— To my mamy tutaj kuchnię? — zapytałam, idąc za jego głosem, dopóki nie dotarłam do dość
malutkiego pomieszczenia na samym końcu apartamentu.

— Też byłem zdziwiony — mrugnął do mnie okiem, przez co pokręciłam z litością głową.

— Co robisz? — próbowałam mu zajrzeć przez ramię, jednak był na tyle wysoki, że nie było to takie łatwe. — Ile ty masz tak w ogóle wzrostu? — palnęłam od niechcenia.

— Metr dziewięćdziesiąt, słońce — odparł, odwracając się do mnie przodem i podał mi jeden z dwóch termosów — Kawa na drogę — wyjaśnił. — Dla ciebie herbata.

— Kto ci powiedział, że nie piję kawy? — spytałam, patrząc na niego podejrzliwie, na co on tylko
się zaśmiał i chwycił mnie za dłoń, którą potarł po chwili kciukiem.

— Mam dobrych informatorów, wyszeptali mi na ucho gdy spałaś. Wiem też, że nie pijasz alkoholu, oraz że masz uczulenie na pomarańcze, za to uwielbiasz cytrynę — odparł z dumą.

— Ale z ciebie zwiadowca — zaśmiałam się, gdy opuszczaliśmy apartament — Zawsze musisz być tak perfekcyjnie przygotowany?

— Wiesz, w naszym zawodzie, za każdy błąd można surowo zapłacić. A tak poza tym to lubię wiele wiedzieć, daje mi to pewnego rodzaju kontrolę nad sytuację.

— W pełni cię rozumiem.

W ciszy wsiedliśmy do windy i zjechaliśmy do podziemnego garażu, gdzie czekali na nas już ludzie Aleksandra i Marco. Około połowę całej tej przestrzeni zajmowały czarne samochody z przyciemnionymi szybami, a mężczyźni stojący wokół nich nie różnili się za wiele od siebie strojem.

Każdy był w całości ubrany na czarno i miał założone okulary przeciwsłoneczne, jedynym co
odstawało od ich idealnego ciemnego wizerunku, były połyskujące srebrne klamry pasków od spodni, no i oczywiście różniące się fryzury. Aleksander pociągnął mnie w stronę jednego z większych i masywniejszych samochodów i otworzył mi jedne z tylnych drzwi do auta. Za kierownicą siedział któryś z jego łysych ochroniarzy, a tuż obok niego pojawił się uśmiechnięty od ucha do ucha Marco.

— No to co brygado, w drogę — zaśmiał się Włoch, gdy Aleksander zajął miejsce obok mnie i z hukiem zamknął za sobą drzwi.

— Masz, o co prosiłem? — zapytał Aleksander przyjaciela, kiedy wyjechaliśmy spod hotelu.

— Aha — mruknął i schylił się, aby wyciągnąć ogromną papierową torbę, z której wydobywał się cudowny zapach. — Jak to mówią, śniadanie to najważniejszy posiłek dnia — wyciągnął sobie pudełko z kanapką, a kierowcy frytki i całą resztę przekazał do tyłu.

— Na co masz ochotę kochanie, bo widzę, że Marco zaszalał z zakupami — zaśmiał się Romanov, zaglądając do środka torby z McDonald's, po czym wyciągnął mi pudełko z kanapką z oferty śniadaniowej.

— Nie wiedziałem, co lubicie, więc wziąłem, co popadnie, kierując się ciekawą nazwą. Bo co jak co, ale z francuskim to mi w szkole nie szło — powiedział Marco, wgryzając się w swoją kanapkę i mrucząc z przyjemności jak kot.

— Ty nie chodziłeś do szkoły, tylko miałeś nauczanie domowe — wytknął mu ze śmiechem Aleksander.

— Cicho! Nikt nie musi wiedzieć.

Spojrzałam na Aleksandra, który już zabrał się za pałaszowanie swojego śniadania i zasłoniłam usta dłonią, aby nie widział, jak się głupio uśmiecham. Dwaj najgroźniejsi ludzie na świecie, mruczeli z przyjemności, jedząc fast fooda na śniadanie. Nawet kierowca zajął się jedzeniem frytek. Samochód prowadził jedną ręką, a biegi zmieniał dosłownie dwoma palcami. No komedia. Trzech dorosłych mężczyzn, którzy rzucili się na jedzenie jak wygłodniałe wilki na sarenkę, no w tym wypadku kurczaka. Pokręciłam głową, odganiając te swoje dziwaczne spostrzeżenia i wyciągnęłam cudownie pachnącą kanapkę. Termos, który wcześniej dał mi Aleksander, włożyłam między kolana, aby mieć obie dłonie wolne i wzięłam gryza. Jeśli mam przetrwać z nimi ponad pięć godzin drogi z Tuluzy do Saragossy, to nie z pustym brzuchem, co to, to nie.

Nawet święty by tyle nie wytrzymał.

Urok KobietyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz