Rozdział 9

11.8K 380 2
                                    

Świat jednak jest dziwny i niezrozumiały. A może to nie świat, tylko ja? Początkowo nie spodziewałam się, że tego samego dnia co przyleciałam do Dublina, będę jeszcze wylatywać do Moskwy. Decyzje, które podejmowałam pod wpływem chwili, niekiedy dziwiły nawet mnie. Gdyby nie sam fakt tego, że jadę na spotkanie z najgroźniejszym człowiekiem, jaki chodził po ziemi, uznałabym to za małe wakacje od obowiązków. No może z tym najgroźniejszym trochę przesadziłam, no ale... A, jeśli mowa o obowiązkach, muszę w końcu zajrzeć na pocztę. Amy pewnie zrobiła mi już tam niezły spam. Wyjazd wyjazdem, ale obowiązki trzeba wypełniać. Jestem ciekawa jak odnajduje się w nowej roli, zarówno ona jak i ja.

Ten mój cały wypad do Moskwy ma swoje plusy. Przynajmniej nie musiałam się wypakowywać z walizki i pakować jej na nowo. Ba! Nie zdążyłam wejść nawet do pokoju. Całe te kilka godzin od momentu mojego przyjazdu spędziłam w gabinecie. Ottis tak jak go prosiłam, kupił mi bilety do Rosji. W obie strony, dla jasności. Nie mam zamiaru tam zostawać dłużej, niż sprawa będzie tego wymagała. Poświęcenie poświęceniem, ale nie przesadzajmy z tą moją miłością do świata i ludzkości.

Tak więc przepakowana w o połowę mniejszą torbę wsiadam z Ottisem do samochodu.

— Masz jakikolwiek plan, czy mam się spodziewać paczki z twoim poćwiartowanym ciałem? — zapytał gdzieś tak w połowie drogi na lotnisko, przez co oderwałam się od telefonu.

— Nie przesadzaj, przecież wiem jak mam się zachować. Wojny nie wywołam — zaśmiałam się. – przynajmniej tak mi się wydaje — ale tego już nie powiedziałam głośno.

— Mam nadzieję, bo nie wiem, czy wiesz, ale nie jesteśmy na nią gotowi.

— Myślałeś kiedyś nad pracą osobistego demotywatora? — zapytałam, odwracając się lekko w jego stronę, na co on zaśmiał się w charakterystyczny dla siebie sposób, co osobiście uwielbiałam.

— Raz, ale jednak wolę biegać z bronią po poligonie, niż za pieniądze wmawiać ludziom niestworzone rzeczy.

— Nie mówiłam o posadzie wróżki, ale skoro poruszyłeś ten temat. Już widzę ciebie siedzącego w kolorowych, cygańskich chustach z kryształową kulą przed sobą.

— Śmiej się, śmiej. Zobaczymy kto później będzie miał większy ubaw — podniósł wskazujący palec do góry, aby zaakcentować swoje słowa

— Świetnie byś się też sprawdził jako osobista sekretarka — zaśmiałam się.

— Chyba sekretarz — poprawił mnie. — Czy ja ci wyglądam na kobietę w ołówkowej ciemnej spódnicy i mocno wydekoltowanej koszuli? — zawtórował mi śmiechem.

— Myślę, że nie wyglądałbyś źle. Wiesz dziewczyny lecą na takich jak ty — przyznałam, lekko szturchając go ramieniem.

— Na takich jak ja? Sprecyzujesz? — spojrzał na mnie znad swoich okularów przeciwsłonecznych w dość jednoznaczny sposób.

— Patrz lepiej, jak jedziesz, a nie mnie tu w rozmowę wciągasz! — krzyknęłam, łapiąc za kierownicę, bo o mały włos a byśmy mieli czołówkę z tirem.

— Przecież jestem dobrym kierowcą, jakbyś mi nie pchała swoich łapek na kierownicę, nic by się nie stało.

— No to przecież oczywiste, że nic. Zamiast narażać życie w Rosji, zginęłabym na miejscu, nawet nic nie załatwiając. Wielkie dzięki, ale nie skorzystam, jakoś nie spieszy mi się na druga stronę tęczy.

Przez resztę drogi nie odzywaliśmy się do siebie. Chyba powiedziałam o jedno zdanie za dużo, ale jakoś udało mi się wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji. Co prawda, zaczęłam się bardziej niepokoić wyjazdem. A co jeśli to, co mówił Ottis, może stać się prawdą? A co jeśli zabiją mnie bez mrugnięcia okiem i bez żadnej szansy na wyjaśnienie powodu mojego przyjazdu? Przecież nie od dzisiaj wiadomo, że członkowie poszczególnych mafii nie mogą przebywać na terenie innej mafii, bez zgody rządzącej rodziny. Dopiero teraz uświadomiłam sobie powagę sytuacji. Ja mogę nie wrócić albo wrócić, ale martwa! Szczególnie, że Irlandczycy i Rosjanie od kilku ładnych lat nie mają jakiejkolwiek współpracy.

— Masz na bieżąco pisać co się u ciebie dzieje. Musimy wiedzieć, na co mamy być gotowi — powiedział Otti, gdy żegnaliśmy się na lotnisku.

— Dobrze, masz moje słowo. Zajmij się wszystkim pod moją nieobecność, ale nic nie podpisuj. Wszystkie dokumenty będę podpisywać osobiście, jak wrócę — ostrzegłam. — Nie chcę zbędnego zamieszania, w tej sytuacji musze wszystko kontrolować osobiście. Nawet te dotyczące pogrzebu, chce najpierw sama przeczytać — zastrzegłam.

Nie to, że mu nie ufam, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Wsiadłam do samolotu pełna obaw, co przyniesie moja mała wycieczka krajoznawcza. Lot nie był długi. W czasie tych kilku godzin zdążyłam posprawdzać maile od Amy, co dziwne, nie było ich tak dużo, jak na początku zakładałam. Odpowiedziałam na jej pytania i mam nadzieję, że rozwiałam wszelakie wątpliwości. Na razie radzi sobie świetnie, ale to dopiero jeden dzień. Mam cichą nadzieję, że firma się nie rozpadnie pod moją nieobecność. Nie to, żebym uznawała Amy za osobę niegodną swojego stanowiska. Ona jest młoda i dość niepewna w swoich działaniach. Zawsze szukała mojej aprobaty, chcąc się upewnić, że wszystko robi jak należy. Z jednej strony cieszyło mnie, że ze wszystkimi problemami kierowała się do mnie, jednak brakowało jej pewnego rodzaju samodzielności. Dlatego trochę obawiam się tego, jak pokieruje firmą. Ale, jeśli okaże się, że jest odpowiednią osobą, na odpowiednim miejscu, pomyślę nad tym, żeby posadzić ją na stołku prezesa. Dzięki temu, mogłabym przebywać więcej czasu w Dublinie i zwrócić większą uwagę na działalność tutaj. Chociaż w głowie też mam pewne plany co do ograniczenia nielegalnych interesów do, że tak to ujmę niezbędnego minimum. Chciałabym się skupić na tych w pełni zgodnych z prawem. Innymi słowy, chcę zacząć po cichu i powoli opuszczać ten biznes. Wyprowadzę rodzinny interes na prostą i może oddam go w inne ręce, to jest jeszcze kwestia do przemyślenia. Na razie musze się skupić na znalezieniu winnego katastrofy i odpowiednim wymierzeniu należnej mu kary.

W Moskwie byłam o trzeciej rano. Nie miałam zamiaru od razu po wyjściu z lotniska jechać do Romanova, zamiast tego wzięłam taksówkę i pojechałam do hotelu. Na całe szczęście w stolicy Rosji znajduje się jeden hotel, który z miłą chęcią mnie przyjmie. Jadąc do centrum, wykonałam jeden telefon do dawnego znajomego ze studiów. Alex mieszka aktualnie w Sydney, więc różnica czasu nie powinna stanowić problemu.

— Witaj, przeszkadzam? — zapytałam na wstępie.

— Bethany! Nie, ty nigdy nie przeszkadzasz, słońce — zaśmiał się Alex, a jego przyjemny, melodyjny głos sprawił, że i na mojej twarzy pojawił się uśmiech.

— Mam do ciebie małą prośbę — zaczęłam, biorąc głęboki wdech.

Nigdy nie lubiłam zwracać się po pomoc do innych. Zawsze czułam się z tym źle, chciałam być samowystarczalna, proszenie o pomoc wydawało mi się oznaką słabości, a tego nie chciałam nigdy okazywać.

— Zamieniam się w słuch.

— Dopiero przyleciałam do Moskwy i potrzebuję noclegu. Czy mogłabym liczyć na twoją drobną pomoc? — zapytałam, pod koniec delikatnie się uśmiechając.

— Dla ciebie zawsze. Już dzwonię do recepcji. Przekażę, żeby przygotowali ci jeden z moich pokoi — zaproponował nie zadając zbędnych pytań, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna.

— Jesteś kochany, wiesz o tym?

— Domyślam się — zaśmiał się. — Muszę kończyć, mam nadzieję, że kiedyś się spotkamy i poplotkujemy trochę dłużej.

W hotelu wszystko poszło gładko. Recepcjonistka była nadzwyczaj miła, co nieczęsto się zdarza, a pokój, jaki powierzył mi Alex, był niczym pałac. Jednak nie miałam za wiele czasu, by przyjrzeć się wnętrzu, gdyż od razu po przekroczeniu progu, rzuciłam się na łóżko w sypialni.

Błogość, którą poczułam była nie do opisania. Moje plecy również aż można powiedzieć, że jęknęły w poczuciu ulgi, a jak dotąd spięte mięśnie, rozluźniły się znacznie. To była chwila dla mnie, chwila należącego mi się, jak psu buda, relaksu.

Urok KobietyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz