Rozdział 14

11.2K 402 9
                                    

W Dublinie byłam już od ponad dwóch godzin. Od momentu mojego przyjazdu do domu, nie rozmawiałam z Ottisem zbyt długo. Przekazał mi tylko, że jutro ma się odbyć pogrzeb i wszystko zostało już ustalone. Została zamówiona msza, kwiaty i ogólna oprawa całej uroczystości. Próbował wyciągnąć ode mnie jakieś informacje na temat Romanovów, ale nie byłam skora do rozmowy. Starałam się ograniczyć kontakty z nim do minimum. Ostatnio zaczęło mi się wydawać, ale to może tylko są urojenia, ale chyba Ottis coś do mnie czuje. Chodzi mi o to, że coś więcej niż przyjaźń, jaka łączy nas od wielu lat. Prawdę mówiąc, nie wyobrażam sobie mnie i jego jako pary, albo — co gorsza — małżeństwa. Nigdy nie postrzegałam go przez pryzmat partnera życiowego. Nie da się zaprzeczyć, że jest przystojny.

Ottis ma to do siebie, że kobiety lecą do niego jak ćmy do ognia. Dosłownie. Jednak gdyby nie fakt, że poprzez pracę dla mojego taty, nie mógł prowadzić obszernego życia towarzyskiego, do tej pory nie znalazł sobie kobiety na dłużej niż tydzień. Ottis Murs jest trzydziestoletnim blondynem, o wzroście porównywalnym do Big Bena. Odkąd pamiętam, jest pełen empatii, często żartuje i sypie kawałami jak z rękawa. Z każdej sytuacji potrafi coś wywnioskować, jest pełen miłości, ale ja mam go tylko za przyjaciela, ewentualnie za dobrego towarzysza, powiernika. Ma to do siebie, że jest zaradny, bezkonfliktowy, ale również strasznie uparty, jak obierze sobie coś za cel, będzie do niego dążył, choćby miały posypać się głowy. Nie zna słowa nie.

Mam tylko nadzieję, że to nie ja stałam się jego najnowszym celem...

— Przeszkadzam? — zza drzwi do mojego pokoju wychyliła się głowa Marthy.

— Nie, wejdź, proszę — zachęciłam ją delikatnym gestem dłoni i odłożyłam książkę, którą właśnie czytałam na szafkę nocną.

— Bardzo się cieszę, że wróciłaś — powiedziała, siadając na skraju łóżka i ściskając moją dłoń.

Martha zawsze była wobec mnie opiekuńcza, była mi jednocześnie mamą, babcią i przyjaciółką.

— Nawet nie wiesz, jak bardzo ja się cieszę — odparłam, oddając uścisk. — Muszę przyznać, że mimo wszystko brakowało mi tego miejsca, no i was, oczywiście.

— Pan Thomas byłby dumny, widząc taką wersję ciebie. Od zawsze chciał mieć silną i niezależną córkę. A to, co zrobiłaś z Alem... — pokręciła głową. — Należało mu się. Takiego tyrana to jeszcze ten dom nie widział.

— Przesadzasz Martho, nie zmieniłam się aż tak.

— Ty tego nie dostrzegasz, ale ja już tak. No nic, śpij i nabierz siły na jutro — pogłaskała mnie po dłoni i wyszła, zamykając za sobą drzwi.

Następnego dnia wstałam w podłym nastroju. Nie miałam ochoty długo leżeć w łóżku. Na myśl o tym, że dzisiaj miałam pożegnać się z ojcem i Robertem, robiło mi się słabo. Od samego rana kręciło mi się w głowie i miałam mroczki przed oczami. Zdecydowanie przeżyłam zbyt wiele w tak małym odstępie czasowym. Jeśli tak ma wyglądać moja przyszłość, nie wiem, czy dożyję trzydziestki. Stres przejmie kontrolę nad moim życiem i w najlepszym przypadku skończę siwiuteńka. Najgorszego scenariusza, wolę nie rozpatrywać, choć chyba każdy wie, jak by wyglądał.

Ubrałam się w czarną, koronkową sukienkę o prostym kroju, która sięgała mi do połowy łydki. Jej delikatny dekolt w kształcie serca, nieco uwidaczniał moje piersi i niesamowicie eksponował szyję, którą zdobił sznur czarnych pereł. Nałożyłam również czarne pantofle na niewysokim słupku, wypolerowane na wysoki połysk. Takie buty były najlepszym rozwiązaniem, zważając na to jak wyglądają tutejsze cmentarze. Lewy nadgarstek owinęłam delikatnym, złotym łańcuszkiem, który dostałam od taty na dwudzieste urodziny, a na tuż obok niego nałożyłam ulubioną bransoletkę mamy.

Postanowiłam całkowicie zrezygnować z makijażu na rzecz czarnych okularów przeciwsłonecznych, które, póki co miałam założone na czubku głowy. Gdy się myłam, Martha przyniosła mi śniadanie do pokoju. Pewnie pomyślała, że nie będę miała ochoty zjeść ze wszystkimi w jadalni, i miała rację. Dokładnie o godzinie wpół do dziewiątej wyszłam z sypialni. Narzuciłam na ramiona swój ulubiony czarny płaszcz i zeszłam po schodach. Na dole w holu czekali na mnie wszyscy moi ludzie i ktoś jeszcze. Gdy zeszłam ze schodów, od razu pojawił się przy moim boku.

— Moje kondolencje — odezwał się. — Mam nadzieję, że nie będzie przeszkadzała pani moja obecność w trakcie ceremonii? — zapytał, posyłając mi delikatny uśmiech, jakim obdarzył mnie dwa dni wcześniej w swoim klubie.

— Ależ oczywiście, że nie panie Romanov — odpowiedziałam i wyminęłam go, podchodząc do Ottisa.

— Wszystko jest gotowe? — zapytałam bez ogródek, nie chciałam wyjść na zbyt uczuciową, szczególnie gdy byłam obserwowana przez osoby trzecie.

— Tak — odpowiedział, prostując się.

— Kwiaty są? — upewniłam się.

— Są, nie musi się szefowa o nic martwić — odparł równie oschle co ja.

— Dobrze w takim razie chodźmy — odparłam, odwracając się do reszty zebranych ludzi w holu.

Wyszliśmy przed zamek, moi ludzi podzielili się na trzy pięcioosobowe grupki i wsiedli do podstawionych czarnych samochodów. Martha, ja i Ottis skierowaliśmy się do czwartego, takiego samego samochodu, lecz w połowie drogi ktoś chwycił mnie za nadgarstek.

— Może lepiej, żeby pani ze mną pojechała? — zapytał Romanov, delikatnie unosząc brew, co niezmiernie mnie zirytowało, lecz mam nadzieję, że nie dałam po sobie tego poznać.

— Czemu niby? — odparłam w miarę uprzejmie.

— Lepiej nie pokazywać się w jednym samochodzie ze służbą, szczególnie gdy teraz to pani jest ich szefem — wyszeptał prosto do mojego ucha, a mnie przeszły dreszcze.

Chryste Panie, co to za człowiek! Czułam jego natarczywy, wręcz palący wzrok na sobie i modliłam się, tylko abym nie poczerwieniała na buzi.

Jak dawno nikt na mnie tak nie patrzył!

Samo to, że stał przy mnie w tak niewielkiej odległości i uparcie trzymał moje ramię w uścisku swoich dużych i ciepłych palców... To jak przewyższał mnie wzrostem, nawet gdy byłam w wysokich butach, albo to, jak jego, nie oszukujmy się, cholernie męski zapach łaskotał mnie delikatnie po nosie...

Taka ilość bodźców sprawiała, że byłam w stanie aktualnie zgodzić się na wszystko, co tylko by mi zaproponował. Gdyby kazał mi skakać, zapytałabym tylko jak wysoko i czy mam zdjąć buty.

— Martho — chrząknęłam, chcąc nieco oczyścić gardło — pojedź proszę z Ottisem, ja zabiorę się z naszym gościem — zwróciłam się do gosposi.

Albo mi się wydawało, albo usłyszałam delikatny pomruk aprobaty ze strony trzymającego mnie mężczyzny. Pociągnął mnie delikatnie za ramię, a następnie ułożył moją dłoń w zgięciu swojego łokcia.

— Ot! Ale się gentleman znalazł — pomyślałam.

Wyprostowałam plecy, ściągnęłam łopatki i uniosłam wysoko swój podbródek, chcąc swoją postawą pokazać, jak bardzo pewna siebie jestem. Kroczyłam z nim równo, a żwir z podjazdu delikatnie chrzęścił nam pod butami.

Jeśli przez całą uroczystość, będziemy stać obok siebie, przysięgam, że nie wytrzymam. Już teraz kręciło mi się w głowie zarówno od nadmiaru emocji, jakie w sobie trzymałam, jak i od tego cholernie męskiego zapachu, jaki unosił się wokół teraz również i mnie. Czułam, że wręcz jestem nim przesiąknięta, że przeniknął w moją skórę, ubrania...

— Wydajesz się być spięta — szept i delikatne muśniecie mojego lewego ucha, wytrąciły mnie z tego dziwnego letargu.

Od kiedy my przeszliśmy na ty, przepraszam bardzo!

— Może jedynie niewypoczęta.

Urok KobietyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz