9

376 37 4
                                    

Nico

Lunch wyjątkowo zapowiadał się względnie spokojnie. Tym razem siedzieliśmy przy stoliku w nieco większym gronie niż zwykle, dokładniej przybyło nam dwóch osób Annabeth i Piper.

Skupiałem się właśnie na zachowaniu odpowiedniego dystansu między moim ramieniem, a tym należącym do Piper, która kręciła się na ławce obok mnie jakby siedziała na szpilkach. Nie poznałem historii jej zgonu i wolałem tego uniknąć. Mimo to brunetka usilnie chciała wepchnąć mi do głowy kolejną wizję śmierci, żeby urozmaicić trochę moje koszmary. Nie, dziękuję. 

-Nico, racja?-uśmiechnęła się do mnie co pewnie miało być przyjaznym gestem, ale zadrżałem na myśl o tym, że jej martwa twarz mogłaby pojawiać się w moich i tak już popapranych snach. 

Skinąłem ponuro głową. 

Percy przestał na chwilę wchłaniać moją porcję i spojrzał na McLean wyrozumiale:

-Wyluzuj, on po prostu nie lubi być dotykany. 

Spojrzałem na niego z wyrazem twarzy informującym go uprzejmie, że zamorduję go we śnie. Jackson widocznie próbował się uśmiechnąć, ale wciąż poturbowana warga sprawiła, że od razu się skrzywił. 

-Dziękuję za wytłumaczenie, ale pragnę przypomnieć, że umiem mówić.-odwróciłem się do Piper obdarzając ją moim najlepszym półuśmiechem.-Ale tak, doceniłbym brak kontaktu fizycznego.

Dziewczyna obrzuciła mnie radosnym "Jasne, nie ma sprawy" i wróciła do rozmowy z Jasonem. Mój współlokator zdawał się tracić głowę w miarę jak konwersacja posuwała się naprzód, jakby z każdym słowem Piper McLean wyjmowała kawałek jego mózgu łyżeczką do herbaty. Jeszcze trochę, a zacząłby się ślinić. 

Ignorując moje otoczenie, wróciłem do kwestii, która nie dawała mi spokoju. Jak zmusić Oktawiana do pozostania jutro pod stałą obserwacją? Czy istnieje jakiś sposób, który nie zakłada pozbawiania go przytomności i wleczenia do domu siłą? 

Poczułem rękę na swoim ramieniu i obróciłem się wystarczająco gwałtownie, żeby wytrącił Percy'emu widelec z ręki. 

-HEJ!-oburzył się, ale zrobiłem to w czym byłem najlepszy, całkowicie go zignorowałem. 

Wstałem, a jakiś postawny chłopak potknął się o odsuniętą przeze mnie ławkę i wpadł na Oktawiana, który z kolei wpadł na stół i zawył, chociaż ciężko powiedzieć czy z bólu czy z wściekłości. Dałem sobie mentalnie punkty satysfakcji.

Patrzyłem w otwarte szeroko oczy Willa, przeniosłem wzrok na piegi na jego nosie i kartkę w jego dłoni. Przypomniałem sobie o liście, którą zapisałem. 

-Możemy pogadać?

Skinąłem głową i podążyłem za Solacem. Zatrzymaliśmy się w pustym teraz korytarzu.

-Pytałeś mnie o Mayę.-zaczął ostrożnie blondyn.-Zrobiłeś listę osób chodzących na kółko biologiczne w zeszłym roku. 

Przystanął i spojrzał mi w oczy. Byłem taki niski w porównaniu z nim. Twarz chłopaka okalały włosy w kolorze ciepłego blondu, miał poważną minę, taksował mnie wzrokiem, jednocześnie nerwowo bawiąc się swoimi dłońmi i mnąc kartkę.

-Zmierzam do tego, że...-zawahał się-Wtedy w pokoju powiedziałeś coś co wydawało mi się efektem marihuany, ale...sam nie wiem.

Wzruszył ramionami, a ja pokręciłem powoli głową. Chciałem zaprzeczyć, ale zanim zdążyłem pomyśleć nad dobrą wymówką, słowa same wyrwały mi się z ust.

-To była prawda. 

Głupi, bardzo głupi Nico.

Odezwał się głos, ale wszystko w mojej głowie pracowało jakby na niższych obrotach niż zwykle.

-Zauważyłem, że wszystkie pozostałe osoby porwano, co potwierdza moją teorię, że...-głos mu zadrżał, a w moich uszach zaszumiało, jakby ktoś zdzielił mnie młotkiem w tył głowy.-Jakoś widziałeś śmierć moją i Oktawiana.

Wpatrywałem się w niego półprzytomnie, czułem się jakby ktoś stopniowo ciągnął mnie coraz dalej od blondyna.

-Jesteście następni w kolejce.-powiedziałem słabo.-August.-uniosłem jeden palec.-Solace.-i drugi.

Twarz mojego rozmówcy zrobiła się biała jak kreda, a oczy rozszerzyły się z przerażenia. 

-Wierzysz mi?-wykrztusiłem, bo stopniowo przestawałem czuć własne ciało.

Blondyn pokiwał energicznie głową i spojrzał na mnie marszcząc brwi.

-Neeks, wszystko okej?

Chciałem krzyknąć, żeby mnie tak nie nazywał, ale jedyne na co byłem w stanie się zdobyć to położenie ręki na jego przedramieniu. Straciłem równowagę, przez co wpadłem twarzą prosto na Willa. Podtrzymał mnie, a jego słowa dochodziły jakby z oddali:

-Musimy iść do pielęgniarki.

-Nie.-zdołałem wychrypieć, mimo że w gardle czułem piasek, a w płucach mi rzęziło. Z jakiegoś powodu wiedziałem, że to zaraz się skończy.-Zaczekaj...

Obraz się zmienił.

Łysy stary mężczyzna leżał w szpitalnym łóżku wpatrując się w sufit. Miarowe pikanie maszyn zgrywało się z jego oddechem. Staruszek kaszlnął, jego powieki powoli opadły, a jedna z maszyn wydała z siebie przeciągły pisk. Finalny oddech ugrzązł starcowi w gardle.

 Nic więcej nie chciałem wiedzieć. Obraz znów się wyostrzył, a ja nabrałem powietrza. 

-Nie rozumiem.-wymamrotałem.

Godzinę temu Oktawian August miał skończyć jako wykrwawiające się truchło na podłodze w cuchnącej piwnicy. Co się zmieniło? 

Uniosłem wzrok na twarz Willa w nadziei, że jego przyszłość też się zmieniła, ale ku mojemu rozczarowaniu jego życie wciąż zdawało mi się uciekać jak driady przed napalonymi bogami. 

Sunflowers ~solangelo school AU~( ⏭️)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz